Listopadowo i romantycznie
Środa, 11 listopada 2015
· Komentarze(5)
Fakt. Listopad to najbardziej nielubiany miesiąc przeze mnie. Ale bywają dni takie jak dziś .Cudne. Listopadowo piękne. Dawno nie jeździliśmy z Agnieszką. A ona sama nigdy jeszcze w listopadzie nie jeździła na rowerze. Wyruszyliśmy więc spod mojego domu "gdzie koła poniosą". Bez planu. Deszcz mżył, a ja marudziłem, ale Aga była w tak dobrym humorze, że nie dało się narzekać, więc pedałowałem. Obiecała zresztą, że zaraz przestanie padać. I rzeczywiście. Przestało! Planu nie mieliśmy, ale kierunek mniej więcej obrany. Najpierw Azoty Arena. I dotarliśmy. Aga ostro pedałowała.
Po minięciu Areny zaczął się mega długi podjazd pod górę. Ja jeździłem wciąż ostatnio, więc nie odczułem, ale Aga miała przerwę dłuższą i została w tyle. Jedziemy na Bezrzecze. Agnieszka miała dość, ale dała radę. Na górze, na Bezrzeczu mówi już ledwo:"pić..." No to ok... No to robimy przerwę na herbatę z termosu niedawno kupionego specjalnie na jesienno-zimowe wycieczki rowerowe.
No i dalej. Jedziemy. Jest tak ciepło, tak przyjemnie. Tak cudownie. Droga się uspokoiła. Aut coraz mniej. Wyjechaliśmy poza granice Szczecina. Jest tak bajkowo. Mijamy szare, brudne wioski. Jedna z brzydszych, Dołuje. Aga została w tyle i żartuje, że chciała dłużej w Dołujach zostać. Ale już poza Dołujami mijamy piękne łąki. Takie jesienne...Nie mamy trasy zaplanowanej. Jedziemy jak wyjdzie. Jak oczy poniosą. Pierwszy raz te miejsca odwiedzamy.
I w końcu dojechaliśmy do Szczecina. Aga, jak to Aga krzyczy: "Jeść!!" No to szukamy. Dużo dziś zamkniętych lokali. Jest święto. Ale znaleźliśmy kebaba. Aga szczęśliwa zamówiła wielkiego. I nie dała rady zjeść. Pół zabrała do domu :-)


Dojeżdżając do Azoty Arena© davidbaluch
Po minięciu Areny zaczął się mega długi podjazd pod górę. Ja jeździłem wciąż ostatnio, więc nie odczułem, ale Aga miała przerwę dłuższą i została w tyle. Jedziemy na Bezrzecze. Agnieszka miała dość, ale dała radę. Na górze, na Bezrzeczu mówi już ledwo:"pić..." No to ok... No to robimy przerwę na herbatę z termosu niedawno kupionego specjalnie na jesienno-zimowe wycieczki rowerowe.


Aga szczęśliwa. Góra pokonana© davidbaluch
No i dalej. Jedziemy. Jest tak ciepło, tak przyjemnie. Tak cudownie. Droga się uspokoiła. Aut coraz mniej. Wyjechaliśmy poza granice Szczecina. Jest tak bajkowo. Mijamy szare, brudne wioski. Jedna z brzydszych, Dołuje. Aga została w tyle i żartuje, że chciała dłużej w Dołujach zostać. Ale już poza Dołujami mijamy piękne łąki. Takie jesienne...Nie mamy trasy zaplanowanej. Jedziemy jak wyjdzie. Jak oczy poniosą. Pierwszy raz te miejsca odwiedzamy.

Gdzieś za Dołujami© davidbaluch
I w końcu dojechaliśmy do Szczecina. Aga, jak to Aga krzyczy: "Jeść!!" No to szukamy. Dużo dziś zamkniętych lokali. Jest święto. Ale znaleźliśmy kebaba. Aga szczęśliwa zamówiła wielkiego. I nie dała rady zjeść. Pół zabrała do domu :-)

Już tylko 2 kilometry i byliśmy na Wilczej. Nowym pasem rowerowym podjechaliśmy pod auto Agi. I tam rozstania nadszedł czas. Aga do Polic, ja z psem na spacer. Było świetnie...I jeszcze dla wnikliwych: mapa naszej trasy