Rowerem po zakamarkach duszy
Sobota, 30 lipca 2016
· Komentarze(4)
Kategoria Po Niemczech
Są takie dni kiedy potrzeba samotności. Kiedy trzeba sobie w głowie układać różne rzeczy. Dziś taki dzień. O ósmej rano jest już wystarczająco dzień rozbudzony, żeby go przywitać. Pakuję mój mały bagażniczek. Jedna bułka, jedna cola i jadę. Nie mam celu. Ale wiem, że będzie daleko. I ma być jak najbardziej cicho. Jak najbardziej samotnie. Jadę więc przez prawie pusty Park Kasprowicza. Kilku biegaczy i lekka mgła mnie otacza. Mijam Arkonkę. Może dziś mój tata jest w pracy? Nie wiem. Nie zatrzymuję się. Pedałuję. Jadę w stronę granicy. Z każdym pokonanym kilometrem mniej ludzi i samochodów. Rower i ja. Ja i rower. Taki tandem. Mijam lasy, pola, wioski . W Dobrej jadę piękną trasą rowerową w kierunku Niemiec. Nieliczni rowerzyści pozdrawiają machnięciem ręki. Dobrze, że i u nas ten zwyczaj się przyjmuje. Wjeżdżam do Niemiec przy Blankensee. Po drodze podziwiam piękne łany zbóż. Zboże gotowe do zżęcia zawsze kojarzy się z latem i dzieciństwem. I robię jedyne dziś zdjęcie. Inaczej niż zwykle. Teraz zwalniam. Nie mogę sobie odmówić przyjemności podziwiania niemieckiej wsi. Te domki jak pudełeczka, śliczne detale. Drewniane grzybki na schodach, mały krecik pilnujący obejścia i morze słoneczników w ogrodach domostw Blenkensee. Nie ma krasnali. To już nie te czasy.
Potem jadę przez las. Las dziwny, bo świerki i sosny tylko. I taki gęsty, że trudno byłoby do niego wejść. Ciemny. Mam wrażenie, że zza drzewa obserwują mnie duchy tego królestwa. Piękne, tajemnicze miejsce. Docieram do Boock. Znam tą miejscowość. Tyle razy tu byłem w przeszłości. Jest nawet dom o którym już prawie zapomniałem. Nie zatrzymuję się. Jadę dalej. Do Löcknitz. Jadę nad jezioro. Chyba pierwszy raz sam. Zawsze z Agnieszką pijemy tu po piwie. Tradycja taka. Ale dziś sam. Wyciągam więc colę i bułkę i obserwuję łódki kołyszące się spokojnie na wodzie. Stoją w szeregu. Jak wojsko. Jedna przy drugiej. Taki niemiecki porządek.
Samemu dziwnie mi w tym miejscu. Bardzo dziwnie. Dlatego po kilku minutach jadę dalej. Opuszczam Löcknitz i zajęty myślami jadę w kierunku granicy. Czas leci mi szybko. Tysiące myśli w głowie. Nawet nie słyszę głosu z Endomondo odliczającego kolejne kilometry. Droga prowadzi prosto do Polski. Żadnych rowerzystów. Dziwne.. sobota .. Przed samą granicą kilka osób mnie mija, ale niezbyt wielu. W Polsce droga rowerowa się kończy. Jadę więc krajową "dziesiątką" nie zwracając nawet uwagi, że za mną sznur aut. Potem skręcam na Redlice i znów jest tylko przyroda i pusta szosa. I bociany. Trzy przechadzają się po łące. Nie dalej jak 50 metrów ode mnie. Zatrzymuję się i podziwiam. Przyglądają się ciekawie, ale widzą, że nie mam złych zamiarów i przestają zwracać na mnie uwagę. Dziś tego potrzebowałem. Unieść się ponad cały ten świat. Przyjeżdżam po 65 kilometrach do domu.
I leci Bajor... a ja słucham.
Potem jadę przez las. Las dziwny, bo świerki i sosny tylko. I taki gęsty, że trudno byłoby do niego wejść. Ciemny. Mam wrażenie, że zza drzewa obserwują mnie duchy tego królestwa. Piękne, tajemnicze miejsce. Docieram do Boock. Znam tą miejscowość. Tyle razy tu byłem w przeszłości. Jest nawet dom o którym już prawie zapomniałem. Nie zatrzymuję się. Jadę dalej. Do Löcknitz. Jadę nad jezioro. Chyba pierwszy raz sam. Zawsze z Agnieszką pijemy tu po piwie. Tradycja taka. Ale dziś sam. Wyciągam więc colę i bułkę i obserwuję łódki kołyszące się spokojnie na wodzie. Stoją w szeregu. Jak wojsko. Jedna przy drugiej. Taki niemiecki porządek.
Samemu dziwnie mi w tym miejscu. Bardzo dziwnie. Dlatego po kilku minutach jadę dalej. Opuszczam Löcknitz i zajęty myślami jadę w kierunku granicy. Czas leci mi szybko. Tysiące myśli w głowie. Nawet nie słyszę głosu z Endomondo odliczającego kolejne kilometry. Droga prowadzi prosto do Polski. Żadnych rowerzystów. Dziwne.. sobota .. Przed samą granicą kilka osób mnie mija, ale niezbyt wielu. W Polsce droga rowerowa się kończy. Jadę więc krajową "dziesiątką" nie zwracając nawet uwagi, że za mną sznur aut. Potem skręcam na Redlice i znów jest tylko przyroda i pusta szosa. I bociany. Trzy przechadzają się po łące. Nie dalej jak 50 metrów ode mnie. Zatrzymuję się i podziwiam. Przyglądają się ciekawie, ale widzą, że nie mam złych zamiarów i przestają zwracać na mnie uwagę. Dziś tego potrzebowałem. Unieść się ponad cały ten świat. Przyjeżdżam po 65 kilometrach do domu.
I leci Bajor... a ja słucham.

Kolory lata© davidbaluch