Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:220.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:12:32
Średnia prędkość:17.55 km/h
Maksymalna prędkość:40.00 km/h
Suma kalorii:3300 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:44.00 km i 2h 30m
Więcej statystyk

Z Chojny Doliną Dolnej Odry do Szczecina

Czwartek, 26 maja 2016 · Komentarze(9)
Uczestnicy

Dziś czwartek i długo oczekiwana wycieczka. Zaplanowaliśmy sobie już dawno, ale jakoś nie mogliśmy zrealizować. No, ale  w końcu dzisiaj. Rano po 7.00 Agnieszka przyjechała do Szczecina i udaliśmy się wspólnie na nasz nowy dworzec. Po wejściu na dworzec powiedzieliśmy woow!!. W końcu mamy dworzec, którego nie musimy się wstydzić. Widać te wydane miliony. Na dworcu spotkaliśmy bikestatsowych znajomych, a mianowicie Tandem Yogi wybierał się tym samym pociągiem co my w okolice Morynia.
A więc 8.06 punktualnie ruszyliśmy pociągiem w stronę Chojny. Po godzinie przesiadka na dwa kółka i jedziemy. Mijamy stare mury obronne miasta i szybo opuszczamy Chojnę. Wcześniej w domu wynalazłem alternatywną drogę przez wieś Nawodną, aby uniknąć jazdy drogą krajową wśród masy aut zmierzających w stronę Krajnika. Z początku pięknym asfaltem jedziemy i podziwiamy jeszcze piękniejsze krajobrazy. Nie mija nas ani jedno auto. Wioseczki Nawodna i Garnowo, które mijamy wyglądają jak sprzed dekad. Niestety po jakimś czasie droga zamienia się w gruntową. Raz ubitą, raz piaszczystą. Dobrze, że to początek naszej wycieczki, kiedy jeszcze mamy siły walczyć z nawierzchnią. Z lasu wyjeżdżamy już w samym Krajniku, w którym handlują chyba tylko kwiatami i jest chyba ze 20 zakładów fryzjerskich. Zgodnie stwierdzamy, że Krajnik jest strasznie brzydki, tandetny i wygląda jak na początku lat dziewięćdziesiątych. Nie zatrzymujemy się więc, tylko wjeżdżamy do Niemiec i po kilku minutach jesteśmy w Schwedt. Ruch tu spory, bo inaczej niż w Polsce dziś nie ma tu żadnego święta, ale dzięki temu sklepy otwarte. Jedziemy więc do REWE zakupić piwko i coś do przekąszenia dla Agi. Aga stwierdza, że coś jej się chce, ale nie wie co. W końcu wybiera ciasteczka słone i słodkie.
Przemieszczamy się potem na bulwary nad Odrą, gdzie  w towarzystwie wróbli i mew konsumujemy nasze piwno-ciasteczkowe śniadanie. Śniadaniem dzielimy się z ptactwem. Oczywiście tą ciasteczkową częścią.
Kilkadziesiąt minut później opuszczamy Schwedt i drogą rowerową Odra-Nysa wjeżdżamy do Doliny Dolnej Odry. Teraz jest naprawdę pięknie. Natura w najczystszej postaci. Od czasu do czasu mijamy jakichś pojedynczych rowerzystów, a raz nawet całą bandę. Po jakimś czasie docieramy w okolice Widuchowej, z tym, że po drugiej stronie Odry, po niemieckiej stronie oczywiście. Nawet ładnie z tej perspektywy wygląda ta miejscowość. Jedziemy dalej prosto. Towarzyszą nam wszechobecne śpiewy ptactwa wszelakiego. Droga robi się gorsza, zakrzaczona, na co narzeka Aga, bo w międzyczasie zmieniła spodenki na krótkie i krzaki drapią ją po nogach. Przejeżdżamy przez potok wody spływającej z Odry. Nikogo już nie spotykamy i z utęsknieniem oczekujemy widoku Gartz. W końcu mówię, że musi już być blisko. Zatrzymujemy się i sprawdzam nawigację. Mówię do Agi:
- Chyba mi się nawigacja zawiesiła, bo cały czas pokazuje, że na wysokości Widuchowej jesteśmy, a przecież już z 10 km jedziemy od Widuchowej.
W tle majaczą jakieś budynki, więc pełni nadziei jedziemy w ich stronę. Budynki są jednak po drugiej stronie Odry i nagle słyszę z tyłu nieśmiały głos Agi:
- Dawid... my już tu byliśmy...
- Co??!!
- Nie zawiesiła ci się nawigacja, to Widuchowa!!
- Buuu.....
Zagadujemy dwie starsze Niemki i potwierdzają nam, że zrobiliśmy kółko, ale pocieszają, że pięknie tu, więc więcej sobie pooglądaliśmy po czym wskazują nam odnogę w którą trzeba było skręcić. Na przyszłość będziemy wiedzieli. Śmiejemy się z siebie. Trochę to śmiech przez łzy, ale co tam. Przynajmniej wiem, że GPS sprawny w telefonie. No jedziemy. Droga zdecydowanie się poprawia i prujemy szybko przez cudowny, nieco tajemniczy las pełen konwalii. Docieramy do Gartz, gdzie w "naszym" imbisie nad Odrą robimy postój. Zamawiamy, kawę, herbatę i frytki za 3,50 euro wszystko (tanio jak barszcz). Odpoczywamy no i jedziemy dalej. Przejeżdżamy przez piękne Mescherin, które nas zawsze zachwyca i wspinamy się pod górę do Staffelde ze zrekonstruowanym starożytnym kurhanem. Tam przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Polski. Dopada nas kryzys. Szczególnie Agę. Kładzie się na poboczu i mówi, że tu zostaje. Fakt, droga z Gartz to teren pagórkowaty. Trochę dała w kość. Agnieszka jest tak zmęczona, że nie reaguje nawet jak mówię, że pająk po niej chodzi. A normalnie to boi się pająków nawet na zdjęciu. Niesamowite. A pająk chodził naprawdę. Sam zszedł jak zobaczył, że nie nastraszył. Udało mi się ją w końcu namówić do dalszej jazdy. Jedziemy przez Kamieniec i Moczyły do Kołbaskowa. Szkoda, że te nasze wioski nie mają tego uroku co niemieckie. Takie zaniedbane te obejścia...
Kawałek za Kołbaskowem odzyskujemy siły, może dlatego, że jest albo w dół, albo płasko i grzejemy już w stronę Szczecina. Jak koń co wyczuje wodę, tak my czujemy metę już. Do Szczecina można powiedzieć wpadamy w rozpędzie i kierujemy się w stronę dworca na ul. Kolumba, gdzie stoi nasze auto, którym rano przyjechaliśmy na dworzec. Zmęczeni, ale szczęśliwi po przejechaniu 85 km wracamy  do domu. 
Polecam 8 - minutowy film, który nakręciłem podczas tej wycieczki. Myślę, że warto popatrzeć na zmagania Agi z trasą i mam nadzieję, że udało mi się oddać ducha tej przygody. Na dole jest też mapka jeśli ktoś chce zobaczyć jakie piękne kółeczko zatoczyliśmy w dolinie Odry. Zapraszam gorąco.
Mapa trasy tutaj

Wśród zapachu bzu po niemieckiej stronie (film)

Czwartek, 12 maja 2016 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Na plaży © davidbaluch  
Po pierwsze, dziś inaczej. Jedno zdjęcie tak ogólnie, ale zachęcam do obejrzenia klipu z naszej wycieczki, który trwa niecałe 5 minut. Trochę się napracowałem. A Wam zajmie 5 minutek.
Dzisiaj i ja i Agnieszka mamy wolne. Weekend ma być zimny więc postanawiamy zrobić wycieczkę do Ueckermünde. Jedziemy autem do Eggesin. Tam start. Jedziemy do miasta w którym jakoś do tej pory nie byliśmy. Do Torgelow. To znaczy kiedyś tam byłem, ale autem. Na basenie. To się nie liczy. Na początku troszkę nie wiedzieliśmy w którą stronę jechać, ba nawet zapytany przeze mnie Niemiec nie wiedział. Ale chwila moment i kierunek obrany. Jedziemy. Jest ciut zimniej niż wczoraj, ale bardzo fajnie. Maj pachnie jak to Aga określiła bzem, konwalią i czymś tam jeszcze. W tym regionie jest płasko. Jedzie się wyśmienicie. Bardzo szybko dotarliśmy do Torgelow. Zajeżdżamy na skwer przy fontannie. I pierwszy postój. Nie na odpoczynek, bo nie jesteśmy zmęczeni, ale tak o... Na pivko i bułkę z plecaka. W pobliżu targ. Aga chce zobaczyć. Ok. Okazuje się jednak, że nie ma nic wartego uwagi. No chyba, że kogoś interesują bąkoszczelne majtki za 1 Euro. Przez płot Aga patrzy na skansen. Nagrałem to tym bardziej, że obok był specjalny wizjer i nie trzeba było szyi wyciągać. 14 maja będzie tam pokaz historyczny. W całym mieście plakaty wiszą. No to jedziemy do Ueckermünde. Drogi rowerowej nie ma, ale spokój, las. Aga jedzie przede mną więc widoki też przednie (Co widać na filmie :-) ), no i zbliżamy się do celu. Aga krzyczy: głodna! Jak fiszbuła nie będzie czynna, to nie wiem co zrobię!. Pocieszam ją, że z głodu jeszcze się nikt nie zes...ł. Niezbyt ją to bawi. No, ale żeby na bociana w gnieździe popatrzeć zatrzymuje się. Bocian ciekawie na nas zerka również. Żab nie mamy, więc nic nie zostawiamy i jedziemy dalej. Docieramy do Ueckermünde. Przez stare miasto jedziemy na "naszą" łódkę na której już kupowaliśmy jedzonko. Czynna!! Aga przeszczęśliwa. Zawsze zamawiała bułę ze śledziem. Dziś chce to, co ja lubię czyli Backfisch brötschen. Ryba pieczona. A Agnieszka przyzwyczajona do zimnego śledzia robi hap! I oparzona podskakuje. Nagrałem ten moment na filmie. Ale poza tym rybka przepyszna i polecamy wszystkim. Koszt 3.50 euro. W końcu docieramy na plażę. Strasznie wieje dziś. Nie ma ludzi. My, jakiś golas i dziewczyna w trawie. Siadamy na ławeczce i podziwiamy piękno meklemburskiego krajobrazu. Jak my kochamy takie wycieczki.
No i jedziemy w końcu dalej. Do Bellin, gdzie zachwycają nas sielskie krajobrazy. Mówię nawet do Agi, że jak ktoś nie wie, co oznacza słowo idylliczny powinien wybrać się na meklemburska wieś. Jak tu pięknie. No i żegnamy się z Wami na filmie, a my wkraczamy w las i za 8 kilometrów docieramy do Eggesin. Jeszcze w sklepie kupujemy słodycze dla dzieci, wino dla Agi i Harzkäse dla mnie (ser do zrobienia z cebulą, oliwą i octem. Niemiecka specjalność którą uwielbiam z czasów gdy w Niemczech jeszcze mieszkałem). No i do domu jedziemy. Po drodze zaczyna padać deszcz. A my cały dzień w słońcu. Nawet się opaliliśmy.
Zapraszam na filmik :-)
Mapa wycieczki

Samotnie w knieję

Wtorek, 10 maja 2016 · Komentarze(8)
Dziś wolny dzień. No prawie. Bo o 17.00 szkolenie w sądzie. Blee.. Nie lubię. A o 14.30 mam odebrać mojego synka kochanego z przedszkola. Ale do tej pory zupełnie wolny. Wstałem z planami zupełnie żadnymi. Ale potem elektron do elektrona w mózgu zaczęła się trasa układać. Pies patrzy na mnie coraz bardziej złym wzrokiem. Wie na co się zanosi.Samotny dzień w domu. No ale cóż. Natura wzywa. Jadę. Najpierw autem do Polic. I stamtąd ruszam. Z ulicy Przyjaźni w stronę Tanowa. 
Jadę.. Pogoda przepiękna. ciepło, słonecznie. Dziś chyba tak w całej Polsce. Drogą rowerową jadę mijając znane mi tak dobrze miejsca. Ta część jest trochę nudna. Ale pomijając wszystko czego  w tej nudnej trasie nie lubię, to to co mi się podoba to te niesamowicie płaskie tereny. Na liczniku cały czas 25-30 km/h, a jadę góralem z obciążeniem. Aga w pracy. Czasem też samotnie jest fajnie pojeździć.
Bardzo szybko docieram do Tanowa. I dalej jadę w stronę Węgornika. Ponieważ jest wtorek rano, to pusto po drodze bardzo. Można pedałować bez końca. Dziś miałem ochotę właśnie na taką jazdę. W dzicz. Bez ludzi. Jadę i rozmyślam... Nawet się nie spostrzegam i jestem nad Świdwiem. Pusto. Nikogo nie ma. Ale jest prezent od losu. Pierwszy raz jest otwarta furtka prowadząca nad samo jezioro. Korzystam z okazji i idę. Deski trzeszczą pod stopami i część jest połamana, ale jakoś idę. Co chwilę słyszę z szuwar odgłosy spłoszonych zwierząt. Pewnie ptaki, ale ja wyobrażam sobie żmije. Jest trochę dziwnie, ale po 100 metrach docieram do końca pomostu z zatopioną łódką i pięknym pejzażem jeziora. Robię zdjęcia. Jest tak pusto...
Rezerwat Świdwie © davidbaluch
Świdwie © davidbaluch  
Uciekam ze żmijowiska i jadę dalej. Nikogo jak okiem sięgnąć. Dawno tak nie jechałem. Sam i tylko sam. Droga przez chwilę robi się piaszczysta, ale na szczęście niedługo trochę twardsza i idzie jechać. Kolejny cel. Zalesie. Ostatni raz jechałem tędy wioząc w foteliku rowerowym małego brzdąca, mojego Kacperka, wtedy malutkiego. Kiedy to było. ..
Docieram do Zalesia. Pałacyk to mój fotograficzny cel. W Transgranicznym Ośrodku Edukacji Ekologicznej  jest masa dzieci i trzy autokary na parkingu więc daruję sobie. Byłem już tu zresztą nieraz z Kacprem . Ale pałac, siedziba Nadleśnictwa Trzebież jest piękny. Nie stary. Z 1910 roku. Kiedyś własność rodziny Arnim-Schlagenthin. Dziś państwowy. O ile lasy można nazwać państwowymi, bo to trochę państwo w państwie. Kiedyś znajomy leśnik pochwalił mi się, że na święta dostał nagrodę. No cóż, praktyka z wielu firm w Polsce i nie tylko. Ale to był podrzędny pracownik leśnictwa, a kwota? 4.500 złotych. Chcę być leśnikiem!! Kasa prawie jak górnik, a o ile przyjemniej! Ok, no to siedziba tych leśników:
Nadleśnictwo Trzebież z siedzibą w Zalesiu © davidbaluch  
Jadę dalej. Mój plan był taki, żeby jechać do Nowej Jasienicy lasem. I tu może ktoś podpowie, ale ja czegoś nie rozumiem. Dostałem kiedyś super mapę wydawaną chyba przez gminy położone wokół zalewu z trasami rowerowo-pieszymi. Zabrałem ze sobą. Sprawdziłem. Jest możliwość z Zalesia do Nowej Jasienicy i Drogoradza się dostać, ale mapa jest dość ogólna. To rozumiem. Duża skala obejmuje cały Zalew  Szczeciński. Ale żeby nie można jednego malutkiego znaku postawić lub na drzewie wymalować? Próbowałem, wjeżdżałem w różne leśne przecinki. Przy każdej się zatrzymywałem. Nie znalazłem. To już prawdziwa polska bylejakość. Wielki minus. Miałem GPS, a i tak porównywanie swojej pozycji z mapą nic nie dało. Pewnie ktoś kto wie, to po postu skręci. Ja pierwszy raz próbowałem i po prostu się nie dało. Jak my się od Niemców różnimy. Dlatego tak lubię tam jeździć.  No nic, jadę dookoła. Przez Tanowo i Tatynię. Rozpędzam się i kładę na kierownicy. Mam doping. Z lasu wynurza się wielka koparka. I jedzie chyba 25 km/h bo zauważam, że powyżej tej prędkości się oddalam od niej. Jadę ok 30 km/h czasem mniej. Koparka zostaje  w tyle. Ale potem ja zatrzymuje się szukając drogi w GPS, a ona znowu blisko. I znowu grzeję. Jak w horrorze normalnie.
Jadąc przez Tatynię robię zdjęcie Gunicy. Mało popularna rzeczka, bo ani do kąpania ani na kajaki (choć można podobno), ale jest ładna. No to takie jej zdjęcie. Aha, wlazłem pod drutami prądowymi na krowy, żeby mieć lepsze ujęcie. :-)
Gunica © davidbaluch  
Jadę już w kierunku Jasienicy. Jedno mi zostało miejsce na dzisiejszej check-liście. Ruiny Klasztoru. Do odebrania Kacpra mam jeszcze godzinę więc zupełny luz. Jadę już nieco wolniej, ale około 22 km/h. Mijam Tatynię. I tu Aga jak to czytasz, to przeskocz do następnego akapitu. Nie czytaj!
Zaraz za Tatynią mijam jadące z naprzeciwka trzy rowerzystki. A jedna czarnowłosa posłała mi tak promienny uśmiech, że od razu nabrałem wigoru do pedałowania. Jak miło i przyjemnie. W myślach zobaczyłem złowrogie spojrzenie Agi i szybko oddaliłem się z miejsca spotkania.
Aga! Odtąd możesz czytać!
No i dojechałem do tego klasztoru. Skoda, że taki zaniedbany. A miejsce ma potencjał. Tylko zaśmiecone i z wyblakłą tablicą, że zakaz wstępu, bo grozi zawaleniem. Aż trudno zrobić sensowne zdjęcie. Zabytek z XIV wieku. Taki stary. Chyba najstarszy zabytek z tych okolic. Dziwne, że ostał się podczas drugiej wojny. Tyle walk było w rejonie Jasienicy. Nawet katastrofa kolejowa nieopodal klasztoru podczas wojny była. Polecam książkę "Ruchome Piaski".Kiedyś dostępna w MOK Police. Nie wiem jak teraz. Opisuje czasy wojny na terenie obecnej gminy Police. No to klasztor dziś tak zrobiłem: Może choć trochę odda klimat  średniowiecza.
Klasztor w Jasienicy © davidbaluch  
I cóż pojechałem. Synka odebrałem z przedszkola. I dzień prawie minął. Jeszcze wieczorne obowiązki i siedzę teraz i jem jogurt jagodowy. Trzeba spać. Jutro do pracy...

Niedzielnie na Dziewoklicz

Niedziela, 8 maja 2016 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Mimo, że niedziela, to wolny czas mamy z Agą dopiero od 15.00. I mniej więcej o tej godzinie wyżej wymieniona melduje się u mnie pod domem. Dziś kółeczko po Szczecinie mamy w planie, a konkretnie odwiedzić Dziewoklicz. Podobno fajnie tam, a ja - wstyd przyznać - jeszcze nigdy tam nie byłem. Niedzielne popołudnie poza wszelkimi zaletami ma jeszcze tą, że mniej jest aut więc spokojnie kręcimy pustawymi ulicami. Jakiś głupek w starym Audi otrąbił nas, że obok siebie jedziemy. Widocznie przespał nowelizację kodeksu drogowego. Zaznaczam droga pusta, nikomu nie utrudnialiśmy ruchu. Nie miałem pod ręką kamienia, żeby go palnąć, a tym samym wzbudzić w nim chęć na rozmowę. Lubię być uczynny i chętnie pomógłbym zrozumieć koledze aktualnie obowiązujące przepisy ruchu drogowego. 
No cóż jedziemy dalej. Mijamy Wały Chrobrego. Dzisiaj wyłączone z ruchu ponieważ odbywa się Piknik nad Odrą. Wczoraj byliśmy tu celem zebrania jak największej ilości folderów z pomysłami na wycieczki rowerowe. Co roku zbieram i w tym roku też przywiozłem całą torbę przewodników, map i innych fajowych pomocy w planowaniu wycieczek i to zarówno po tej jak i tamtej stronie granicy.Przejechaliśmy na drugą stronę Odry i jedziemy Kanałem Parnickim. Mijamy mały Orlen, a Aga krzyczy: Piwa! Jedziemy na plażę i piwa nie mamy? Ano tak. No więc znika w środku stacji, a po chwili wynurza się szczęśliwa z dwoma izotonikami marki EB.
Aga z zakupami © davidbaluch  
Jedziemy dalej ulicą Wiejską oraz Dobrej Nadziei. Pierwszy raz tędy jedziemy. Niby Szczecin, ale klimaty wiejskie jak sama nazwa ulicy wskazuje. Po prawej stronie mamy cały czas Odrę i mijamy rzesze wędkarzy oddających się swojemu ulubionemu zajęciu czyli nic nie robieniu :-) Przypomniał mi się taki kawał:
Kolega do kolegi:
- Pojedziesz ze mną na ryby?
- Ale ja nie umiem łowić.
- A co tu trzeba umieć? Nalewasz i pijesz.

No i zbliżamy się do Dziewoklicza. 
Po prawej stronie Odry © davidbaluch  
Wkrótce docieramy do celu naszej wycieczki. Kąpielisko Dziewoklicz przed wojną nosiło nazwę Góra Dziewicza (Jungfernberg) i po zdobyciu Szczecina Polacy nadali mu nazwę pochodną od tej niemieckiej nazwy czyli właśnie Dziewoklicz. Jest piękna pogoda. Masa ludzi nad wodą i na wodzie. Kajaki, rowery wodne, łodzie, skutery... wszyscy cieszą się prawdziwie letnią pogodą. Cieszymy się i my!
Wjeżdżamy na Dziewoklicz © davidbaluch  
Piękne odrzańskie krajobrazy © davidbaluch
Ludzie grillują, leżą, jedzą, piją. Ogólna sielanka. My też robimy sobie postój i podziwiamy widoki. Że też wcześniej tu nie byłem. Naprawdę widzę,  że warto. Musimy się tu wybrać może kajakami popływać. Choć w najbliższym czasie planujemy spływ Drawą, co jest przyjemniejsze niż pływanie po Odrze, ale tak na chwilę można i tutaj czasem wyskoczyć. Czemu nie?. Otwieramy nasz złocisty napój, zasiadamy na ławce i odpoczywamy...
Plaża nad Odrą © davidbaluch  
Na zdjęciu powyżej widać pustą ławeczkę na której za chwilę siedzieliśmy. Dziś pierwszy raz  w tym roku w strojach letnich jedziemy.
Konsumpcja na łonie natury © davidbaluch  
No i pozostał nam powrót. Ruszamy, a równo z nami pewien rudzielec w opiętych spodenkach. I tak podziwiając piękne widoki jadę z Agą w kierunku centrum. Tak jakoś zupełnie przypadkowo wyszło, że rudzielec jest cały czas przed nami. Jaka motywacja do jazdy!. Aga się niby wkurza i mi grozi, ale pod nosem się śmieje. W okolicy ul. Potulickiej zostajemy już we dwójkę :-( i jedziemy przez puste centrum miasta w stronę domu. W domu wita mnie obrażony pies, z którym wychodzę na spacer. Taka pogoda, a on w domu cały dzień sam. On sam, ale my mieliśmy kolejną fajną wycieczkę.

Na sielską polską wieś

Wtorek, 3 maja 2016 · Komentarze(11)
Uczestnicy
2 maja niestety i ja i Aga w pracy. Aga kończyła dopiero o 16.00, więc czasu na pedałowanie mało. Wystartowaliśmy o 16.30. Na początku mała różnica zdań, bo inaczej rozumieliśmy co oznacza "zaraz po pracy", a do tego Aga co nieco zapomniała z pracy zabrać, trzeba było więc po to pojechać. Suma summarum zaczęło się z piorunami, ale już po kilku, no może kilkuset obrotach korbą wszystko wróciło do normy i jedziemy zgodnie, nie myśląc, żeby zepchnąć się nawzajem do przydrożnego rowu. 
Dzisiejszy cel to odwiedziny mojego ojca w Uniemyślu pod Trzebieżą. Jest tam naprawdę sielsko. Postanowiliśmy, że jedziemy jak najkrótszą drogą i bez postojów, żeby tak szybko jak to możliwe dotrzeć na miejsce, a później o 17.50 wystartować do Polic, bo niestety z przyczyn od nas niezależnych najpóźniej o 19.00 musieliśmy być znowu w Policach. No więc 35 minut po starcie meldujemy się u wrót ojca domu. Boję się, że Aga pobrudzi sobie język, bo ciągnie po asfalcie, ale na szczęście zaraz z asfaltu zjeżdżamy na łączkę i parkujemy rumaki. Ojciec wiedząc, że jedziemy rozpalił już ogień i piecze kiełbaski. Ponieważ po pracy czasu na obiad nie było jesteśmy niezmiernie kontenci z tego powodu. 
Kiełbaski na nas czekają © davidbaluch  
Czekając na przypieczenie kiełbasek Aga wyciąga z czeluści swojego plecaka ulubiony swój napój czyli Desperadosa i relaksuje się. Jest tu naprawdę świetnie. Są dwa stawy, domek nad tymi stawami, murowana wędzarnia w której czasami wędzimy ryby i przede wszystkim niczym niezmącona przyroda. Posesja oddalona jest dość daleko od drogi więc nie słyszymy aut, a przez sad płynie rzeczka Karpinka. Naprawdę sielsko.
Aga zadowolona z Desperadosem w dłoni © davidbaluch  
W Uniemyślu jak to na wsi są różne zwierzaki, pies, kot, gołąbki. Gołębie należą do mojego wujka, który mieszka w Szczecinie, ale regularnie tu przyjeżdża każdego tygodnia. No cóż, spędzanie czasu w bloku mając do dyspozycji żywą przyrodę... Nie dziwię się, że przyjeżdża tu tak często jak tylko może.
Gołąbek © davidbaluch  
W końcu i kiełbasa się upiekła. Największą na nią ochotę ma pies i kot, którzy to cały czas kręcą się wokół. Tutaj nie sprawdza się powiedzenie, że żyją jak pies z kotem, bo te dwa akurat bardzo się lubią. Agnieszka jest zachwycona atmosferą, tym bardziej, że zjawia się w międzyczasie mój wujek - właściciel gołębi i z każdym łykiem piwa coraz bardziej dojrzewa w niej myśl, żeby skoczyć do wiejskiego sklepiku po więcej desperadosów i na dziś zakończyć wycieczkę rowerową. 
Aga, tata, pies i kot © davidbaluch  
Mniam, mniam kiełbaska © davidbaluch  
Po konsumpcji mimo dalekosiężnych planów Agnieszki rzucam hasło do odjazdu. Z pewnym żalem odjeżdżamy i Aga zaraz po starcie mówi: "Obiecaj, że tu wrócimy". Mówię :"no". Nie odpuszcza: "Obiecaj!". "No dobra.., obiecuję". Jedziemy okrężną drogą, przez Nową Jasienicę. Lubimy tą drogę.. szeroka, asfaltowa i prawie nic nie jeździ. Dziś zupełnie nic. Przez 12 kilometrów drogi nie minęło nas żadne auto. Droga idealnie płaska, po prostu idealna dla rowerzystów. Teraz już tak się nie spieszymy. Mamy godzinę na powrót, więc możemy jechać wolniej dyskutując o poważnych sprawach tego świata. Agnieszka dziś w pracy naczytała się różnorakich artykułów w internecie i teraz mi relacjonuje pokrótce to i owo. A tematy są niezwykle poważne. Po drodze mamy też czas na zdjęcie. Aga robi mi fotopstryk na drodze tuż przed Nową Jasienicą. Jest cudowne wiosenne popołudnie. Idealna pogoda.Ciepło, ale nie za gorąco..

Ja pomiędzy Drogoradzem a Nową Jasienicą © davidbaluch  
Do Polic docieramy modelowo. O 18.50, więc 10 minut przed czasem. Kierujemy się do Agnieszki domu. U góry na balkonie czekają na nas nasze psy. Mój - biały i Agi - czarny. Wyruszając na rowery zostawiłem swojego Brebisa u kolegi Kapiego, żeby się obaj sami nie nudzili w domach, ale chyba znudziły się swoim towarzystwem, bo oba niecierpliwymi piskami witają nas z balkonu. Rozbawił nas widok biało czarnego komitetu powitalnego. Zrobiłem im zdjęcie z dołu.
Kapi i Brebis czekają na właścicieli © davidbaluch  
No i szybkie pożegnanie i gnam już swoim autem do Szczecina.. do domu. Jutro piknik z dziećmi nad Miedwiem, więc rowerów nie będzie...
MAPKA TRASY