Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:138.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:19
Średnia prędkość:16.59 km/h
Maksymalna prędkość:38.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:27.60 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Zapach jesieni

Wtorek, 27 października 2015 · Komentarze(12)
Oj dawno nie jeździłem na rowerze. Przeziębienie czy inny wirus mi to uniemożliwił. Ale dość dobrze już się czuję i kiedy zobaczyłem dzisiejszą pogodę to po prostu poczułem, że "muse na rower". Zabrałem mojego przyjaciela o imieniu Canon 650D i w drogę. W roku jest kilkanaście dni kiedy jesień jest naprawdę złota. Potem robi się szara. Chociaż nastała nowa władza, która obiecuje wszystko naprawić, to może w  końcu i z tym zrobi porządek, żeby ta jesień była zawsze słoneczna i piękna. No więc dokąd jechać?. Do lasu oczywiście. Tam jest najpiękniej. Mozolnie wdrapałem się na Warszewskie wzgórza i po minięciu Szczecińskiej Gubałówki zagłębiłem się w las. I tam już na wstępie powitał mnie piękny jesienny krajobraz...
Las na Osowie © davidbaluch
Pojechałem więc w głąb pięknego lasu. To była bardzo przyjemna część trasy. Jazda w dół, więc za darmo i ten zapach!. Poczułem ten charakterystyczny zapach jesieni. Mieszanina woni suchych liści przemieszana z zapachem szyszek i wilgotnego mchu. Coś pięknego. Aż zamknąłem oczy, żeby lepiej chłonąć. Po chwili dotarłem do mojego ulubionego miejsca w tej części szczecińskiego lasu. Nad rzeczkę Osówkę. O każdej porze roku innej, ale zawsze pięknej. Tu chwila zadumy i rozmyślań, no i oczywiście po przywitaniu się z nią zrobiłem jej zdjęcie.
Rzeczka Osówka © davidbaluch
Kilka minut później dotarłem na Polanę Harcerską. W plecaku miałem kanapki, parówkę i herbatę w termicznym kubku. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie zrobić postoju na ławeczce, ale jednak nie. Dowiozę prowiant nad jezioro Głębokie pomyślałem. Tym bardziej, że droga cały czas w dół, więc przemieszczenie się  nad jezioro nie powinno zająć więcej niż 10 minut. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Pędzę więc w dół po dywanie z liści. Droga zachwyca swoim pięknem.
Droga z Polany Harcerskiej na Głębokie © davidbaluch
Na Głębokim postój. Wyciągnąłem z plecaka wiktuały i zadowolony podziwiam piękną przyrodę. Kaczki pływają w tę i we w tę. Dość sporo spacerowiczów z psami, dużo mniej już rowerzystów. Siedzę i obserwuję przechodzących ludzi, samotnych i z rodzinami...
Jesień mimo całego swojego piękna to jednak smutna pora roku. Skłania do rozmyślań. Taka nostalgiczna...
Mały piknik nad jeziorem © davidbaluch
Po napełnieniu żołądka kanapkami i ciepłą herbatą pomyślałem posiedziałem jeszcze troszkę i przed odjazdem jeszcze jedno pstryk zrobiłem na tle jeziora. Takie selfie z mini statywu. Moje kolory rowerowe zmieniły się z letnio-czerwonoczarnych na jesienno-szaroczarne.
Autoportret nad jeziorem © davidbaluch
Dalej droga prowadziła dookoła jeziora. Mogłem więc napatrzeć się i na jesień i na wodę i na kaczki po niej pływające. Mnóstwo cudownych widoków i niezbyt wielu ludzi o tej porze roku. Jazda była więc czystą przyjemnością. Co rusz musiałem się zatrzymać, bo widoki były naprawdę warte chwili zapatrzenia. Jaka szkoda, że po południu trzeba iść do pracy. Ale cóż, życie nie składa się z samych przyjemności. Powiedziałbym nawet, że tych drugich jest zdecydowanie mniej. Popatrzałem jeszcze na drzewo zwalone nad brzegiem jeziora i już bez zatrzymywania popędziłem w stronę cywilizacji.. Do domu...
Jezioro Głębokie w Szczecinie © davidbaluch
J e s i e ń

Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,
Słońce rozpływa się gasnącym złotem.
Pierścień dni moich z wolna się zamyka,
Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.

Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem
Na pola szarym cichnące milczeniem.
Serce uśmierza się tętnem głębokiem.
Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?

Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,
Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.
Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu
I mącisz moją rozmowę z ptakami?
Leopold Staff

Rowerowo po Leverkusen

Sobota, 10 października 2015 · Komentarze(6)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Zeszły tydzień spędziliśmy 700 km od domu w Niemczech, a konkretnie w Leverkusen koło Kolonii. Mieliśmy z Agą usilną chęć pokręcić się trochę rowerami po mieście. Problemem był jednak brak jednego roweru. Do dyspozycji siostra miała jeden, a na ramie Agi wieźć nie chciałem. Wieczór wcześniej szwagier przypomniał sobie, że ma kilka niekompletnych w garażu, więc może jeden kompletny się z tego zrobi. Poszliśmy do garażu, ale czy to z powodu niemocy czy smacznego niemieckiego piwa nie udało się złożyć z trzech jednego. No, prawie udało, ale siodełka nie było. Koniec końców udało się rower pożyczyć cały kompletny, więc jedziemy na przejażdżkę.
Jazda po Leverkusen to bajka. Same drogi rowerowe, a przynajmniej wydzielone pasy. Auta nas nie interesują, mamy swoje drogi własne, tylko dla rowerów. W pewnym momencie się trochę pogubiliśmy, wszak miasto nam nieznane, ale w końcu na powietrznym skrzyżowaniu znaleźliśmy odpowiednią drogę. Swoją drogą fajne rozwiązanie.
Napowietrzne skrzyżowani dróg rowerowych w Leverkusen © davidbaluch
Po drodze napotykamy stację benzynową, a na tej stacji stoi sobie stary Antonow-2. Aga zrobiła sobie przy nim zdjęcie. Stał jeszcze helikopter, ale stwierdziła, że to żadna atrakcja. Fakt, samolot prezentował się lepiej.
Antonow na stacji Aral © davidbaluch
Jedziemy w kierunku zamku Morsbroich. Bardzo stary zamek, którego początki sięgają XIV wieku. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a także w jednej z sal odbywają się śluby. Podczas naszej krótkiej obecności na ternie zamku widzieliśmy kilka par ślubnych wchodzących i wychodzących z obiektu. Bardzo piękna była też fontanna przed budynkiem i wszyscy nowożeńcy robili sobie przy niej zdjęcie. Niemcy to w ogóle kraj obfitujący w piękne zamki i inne ciekawe budowle.
Schloss Morsbroich w Leverkusen © davidbaluch
Popodziwialiśmy i jedziemy dalej. Aga pyta co tak dziwnie wykrzywiam kolano, a ja na tym pożyczonym rowerze mam szerokie siodełko do którego nie jestem przyzwyczajony i jakoś mi dziwnie. Niby wszyscy zawsze przekonują, że na szerokim wygodnie, ale jednak to kwestia przyzwyczajenia. Ja mam bardzo wąskie i jest mi na nim mega wygodnie, a na szerokim jakoś dziwnie. Nic to. Jedziemy, aż po drodze napotykamy turecki sklep. Hurra, kupię moją przyprawę, która mi się kończy, a w Polsce, a przynajmniej w Szczecinie nie do dostania. W sklepie trafiłem jeszcze moją ulubioną turecką herbatę earl grey. Zakupiłem więc dla siebie i Agi. Szczęśliwy wyszedłem ze sklepu. 
Przed tureckim sklepem z zakupami w ręku © davidbaluch 
Przydał się koszyk przyczepiony do mojego roweru. Dalej z zakupami jedziemy i nie możemy się nachwalić infrastruktury rowerowej. Pedałując wesoło docieramy do BayArena, stadionu na którym na codzień gra znana drużyna Bundesligi, Bayer Leverkusen. Ja tam fanem piłki nożnej nie jestem, ale o tej drużynie słyszał chyba każdy. Stadion dość duży aczkolwiek mniejszy niż nasz Narodowy. W internecie wyczytałem, że ma 30 210 miejsc, a wybudowany został w 1958 roku. 
Wejście do BayArena © davidbaluch
Po obejrzeniu pięknego obiektu sportowego pedałujemy dalej. Po drodze straszy nas jakaś syren wyjąca w pobliskiej fabryce. Pedałujemy więc szybciej. W pewnym momencie zobaczyliśmy tabliczkę kierującą nad Grosser Silbersee czyli Wielkie Srebrne Jezioro. No to jedziemy. Okazało się, że jezioro leży bardzo blisko i  do tego nie jest zbyt wielkie. Zrobiliśmy tam sobie krótki postój, Małe, ale bardzo sympatyczne jeziorko z ławeczkami, ładnym trawnikiem i piaszczystą plażą. Przy jeziorku tabliczka informująca, że nie należy karmić kaczek i ryb, a do tego z opisem w formie graficznej dlaczego tego nie robić. To trafia do nas bardziej niż sam suchy zakaz.
Nad jeziorkiem Grosser Silbersee © davidbaluch  
No i jeszcze kawałek i jeszcze troszkę i docieramy w okolice dworca kolejowego, który podobnie jak w Szczecinie jest w kompletnej przebudowie. I dalej, oczywiście drogami rowerowymi pośród starych kamienic docieramy do dzielnicy Quettingen, czyli dzielnicy gdzie mieszka moja siostra i gdzie stacjonujemy.
Prawdziwe rowerowe miasto - Leverkusen © davidbaluch
Jeszcze zakupy w Aldi po drodze i za chwilę wita mnie mój Kacper, który czekał na mnie w domu i bawił się z kuzynem i kuzynką. Dzień udany, a przede wszystkim cieszymy się, że udało się nam pokręcić trochę po nowym terenie tym bardziej, że Aga targała specjalnie z Polski swoja nową kurtkę rowerową. No to "bis zum nächsten mal !!"

W odwiedzinach u ojca i sowy i historia pewnego złodzieja.

Wtorek, 6 października 2015 · Komentarze(7)
Dzisiaj był, a właściwie jeszcze jest piękny dzień. W pracy byłem tylko do 10.30, bo na 11.30 musiałem stawić się w sądzie. Tak więc tylko 3 i pół godziny i już. A do tego tydzień urlopu od jutra! No więc o 12.00 wyszedłem z budynku sądu i hurra!! Wolne. Jutro jedziemy do Leverkusen, trzeba się więc spakować. Po drodze autem zakupy, potem szybkie pakowanie i idę na rower. 
Dzisiaj beztroska przejażdżka po Szczecinie. Jechałem w zasadzie bez celu, tak o, gdzie mi się kierownica skręciła. Wpadłem jednak na pomysł, żeby odwiedzić ojca w pracy. No to jadę na Arkonkę. Po drodze coś się wydarzyło na skrzyżowaniu przy ul. Obotryckiej. Jest karetka i na poboczu dwa auta. Trzeba uważać. Wszyscy się spieszą, a potem skutki. Dojechałem na Arkonkę, a tam pustki. Po drodze też mało rowerzystów. Zdecydowana większość widząc w kalendarzu napis "październik" mknie z rowerem pod pachą do piwnicy i upycha go w jej najgłębszym kącie, żeby przypadkiem nie wylazł stamtąd przed nadejściem wiosny. I z zadowoleniem zacierają ręce zadowoleni z udanego, byłego już sezonu rowerowego. No, przynajmniej drogi rowerowe puste dzięki temu.
Przypomniałem sobie historię z lata tegorocznego, którą ojciec mi opowiedział. A mianowicie pewien złodziej rowerów wszedł na Arkonkę i zabrał sobie dość drogi, nieprzypięty rower, nie będący oczywiście jego własnością. Właściciel, gdy zadowolony z udanej kąpieli chciał wrócić do domu, zorientował się, że nie bardzo ma czym. Nie był z tego faktu zadowolony do tego stopnia, że o swoim niezadowoleniu powiadomił Policję, która to skwapliwie na miejsce przyjechała, aby pocieszyć byłego już cyklistę. Zeznania spisała i przejrzała monitoring. Na nagraniu widać było osobę dość młodą, która kręci się, ogląda, które rowery są niezapięte i w końcu po dokonaniu wyboru, już jako szczęśliwy posiadacz nowego, choć używanego roweru, wesoło odjeżdża w siną dal. No cóż, policjanci wielkich nadziei na odnalezienie roweru nie widzieli, bo miłośnik dwóch kółek nieznany, dowodem osobistym przed kamerą też nie machał, więc sprawa jakich setki. I teraz najlepsze. Następnego dnia ojciec mój, pracując sobie jak co dzień na kąpielisku patrzy, a tu wjeżdża i parkuje na parkingu rowerowym nowy właściciel roweru. Wczoraj ukradł z Arkonki, a dziś na tą Arkonkę tym samym rowerem przyjechał. Fakt, gorąco było, więc można go po części zrozumieć, że chłopina pedałując zgrzał się i chciał się ochłodzić. Ja jednak wybrałbym inny akwen wodny. Zadowoleni też byli policjanci, którzy po telefonie obsługi zjawili się na miejscu. Mniej zadowolony był złodziej, bo znowu został się bez roweru.. Śmialiśmy się jak mi to ojciec opowiadał. Tylko nie zapinać roweru na kąpielisku z kilkoma tysiącami ludzi?
Popedałowałem dalej. Po drodze zbierałem kasztany i żołędzie. Będę z Kacprem ludziki robił. Zatrzymałem się także przy starej znajomej, sowie, którą kiedyś wskazał mi jotwu. Sówka siedziała jak zawsze w gnieździe. Nie miałem swojej lustrzanki, a telefonem nie było sensu robić, ale sowa jest, naprawdę. Łypała na mnie przez cały czas z góry. Jest większa niż w zeszłym roku chyba.Ciekawe czy mnie poznała? :-) Pożegnałem się z nią, obiecałem następnym razem jakiegoś robaka przynieść, bo zawsze tak z pustymi rękami i pojechałem dalej. Jeszcze rundka po mieście. Tam już nie tak fajnie. Tłumy ludzi wracających z pracy do domu plątały się pod kołami, ale jakoś przebrnąłem przez miejską dżunglę. I wróciłem do domu.  A jutro pomknę daleko stąd, do kraju ukochanego przez uchodźców i Merida musi grzecznie poczekać na swojego właściciela. Może uda się w Leverkusen troszkę pojeździć. Zobaczymy..
Postój na Arkonce. Pusto tu już jesienią © davidbaluch

Piknik nad Odrą z potomstwem

Sobota, 3 października 2015 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Piękna dziś sobota. Aż trudno uwierzyć, że to 3 października. Około 20 stopni i piękne słońce. Już kiedyś tak było. Chyba 3 lata temu. Kąpałem się wtedy w morzu. W Międzywodziu. Bierzemy więc z Agą nasze potomstwo na ich nowych rowerkach i jedziemy rowerami na piknik nad Odrą. Żeby logistycznie wszystko dopiąć,ja sam najpierw jadę na miejsce gdzie zostawiam auto, a w nim kiełbaski, picie, grilla, węgiel, bułki, koce i wszystko co potrzebne. Piknik robimy w Policach nad Odrą. Wyciągam rower z bagażnika i jadę do Agi domu. Tam już we czwórkę jedziemy na piknik. Ja, Aga, Kacper i Kuba.
Ruszamy. Kacper dzielnie pedałuje mimo, że najmłodszy to daje radę. Mój kochany synek nie narzeka tylko pedałuje dzielnie. Wjeżdżamy w końcu w ulicę Goleniowską prowadzącą nad Odrę.. Hmm. Ulica Goleniowska. Chyba dla dobrych pływaków, bo w stronę Goleniowa prowadzi, ale po drodze mega szeroka  Odra.
Police, Goleniowska. Jedziemy na piknik © davidbaluch
Droga asfaltowa  zamienia się na drogę z płyt betonowych. Trochę martwię się czy dzieci nie zaczną narzekać. Ale nie. Nic nie mówią. Może troszkę Kuba na początku, ale jedzie. Kacper bez słowa pedałuje szczęśliwy z przejażdżki. W ogóle ostatnio Kacper jest zadowolony ze wszystkiego i wszystko go cieszy. Dziecko bez  żądań. Ciekawe ile to potrwa :-)

Jadę z moim Kacprem. Niedługo będziemy na miejscu © davidbaluch
No i dotarliśmy na tak zwaną "Mijankę" czyli policką "plażę". W cudzysłowie, bo to nie plaża, ale miejsce na piknik wymarzone. Idealne. Ja rozpaliłem grilla, dzieci się cieszą. Mają frajdę, bo pogoda cudowna, pewnie w ich małych organizmach endorfiny buzują jak w naszych dorosłych po jeździe na rowerze. Troszkę się tam sprzeczały, ale ogólnie sielanka. Widzimy klucze ptaków odlatujących na połuddnie Chciałbym, żeby ta chwila pozostała na wieki.
Czekamy na upieczenie kiełbasek. A Odra leniwie płynie © davidbaluch
"A Odra płynie.. Szeroko.. leniwie... a my zapatrzeni .. 
w motyle...
i pszczoły...
I miłość naszych dzieci.
A ptaki fruną.. nieprzerwanie...
Uciekają tam gdzie słońce zachodzi. Wszak zima niedługo.. I tylko my zostajemy.."
Kacperek zakochał się w swoim rowerku © davidbaluch
W końcu nasze kiełbaski upiekły się, i mogliśmy przysmaki spróbować. Kacper tylko suchą bułkę. Niejadek mój kochany.
Kiełbaski upieczone, statki płyną na morze © davidbaluch
Piknik był świetny. Potem już tylko wróciliśmy. Kacper do domu, Aga pojechała na samotny rajd rowerowy, Kuba do domu, a i ja z Brebisem do do Szczecina do naszego domu. Taka sobota, którą wspominać będziemy po latach..na pewno..

Powrót na II wojnę światową

Piątek, 2 października 2015 · Komentarze(2)
Dziś chyba trochę inaczej niż zwykle. Na rowerze byłem trzy razy, ale  sumie tylko 24 km. Rano pojeździłem tylko po Szczecinie. Potem po Policach i na końcu wokoło Arkonki. Jazda na rowerku jak zawsze rewelacja. Kocham to uczucie. W Policach odwiedziłem miejsce, które jako dziecko wciąż odwiedzałem. Stara Fabryka. Hydrierwerke.Teraz zarośnięta. Czy to miejsce, które chyba jako jedne z nielicznych wygląda dokładnie jak w dniu w którym skończyła się wojna doczeka się jakiegoś upamiętnienia? Na Westerplatte kilka bunkierków,a  wszyscy jeżdżą oglądać. W Policach produkowano paliwo z węgla między innymi do do  V1 i V2, ale nie tylko. I cała fabryka jest, a przez nietoperze i krzyczących ekologów nikt o tym nie wie. To znaczy na szerszą skalę, bo w Policach i okolicy tak. Ale miejsce na pewno warte jest większej uwagi.
Wkurza, bo jako dziecko biegaliśmy tam i było co oglądać, Teraz trzeba wiedzieć w które krzaki wejść , żeby zobaczyć coś ciekawego. Pozarastane. Tylko stowarzyszenie SKARB jeszcze robi co nieco, żeby miejsce całkiem nie zamieniło się w dżunglę. No to bez komentarza teraz..kilka zdjęć i tylko . Mijam tylko tablicę:Wstęp Wzbroniony.. i o to jestem.
Największa budowla polickiego Hydrierwerke © davidbaluch
Wejście do jakichś podziemi. Wykryte przypadkiem © davidbaluch
Stara Fabryka, Nie wiadomo co to było © davidbaluch
Wieża wartownicza, © davidbaluch
Zwiedzanie tej fabryki ma iście magiczny wymiar...
Jakieś ogromne kotły, Chyba zbiorniki na benzynę lub węgiel © davidbaluch
Trochę jak w Tolkienie. Ale ok, To tylko pozostałości II wojny. Powyginane druty i kawałki betonu zwisające nad głową.Fabryka była wielokrotnie bombardowana. Ja uwielbiam to miejsce...
I wejście do niezbadanych tuneli © davidbaluch
I na koniec wejście do jakichś tuneli.. Tu jest prawdziwa historia II wojny światowej..  

Potem synka odebrałem z zerówki i pojechaliśmy na zwykłą przejażdżkę wokół Arkonki. Tak wyglądaliśmy we dwójkę Cudowne, magiczne chwile z synkiem:
Tata i synek © davidbaluch