Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:96.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:06:30
Średnia prędkość:14.77 km/h
Maksymalna prędkość:43.00 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:32.00 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Poczdam na rowerze

Wtorek, 26 kwietnia 2016 · Komentarze(13)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Tę wycieczkę planowaliśmy z Agą od jakiegoś czasu. W końcu ustaliliśmy datę. 25 kwietnia - poniedziałek. Z pewnym niepokojem obserwowaliśmy prognozy pogody i do końca, to jest do niedzieli nie byliśmy pewni czy pojedziemy. W końcu wieczorem w niedzielę podjęliśmy ostateczną decyzję. No to jedziemy do Poczdamu. Samochodem, S-bahnem i w końcu rowerem. Byłem tam już dwa razy, ale tylko w słynnym parku, no i bez roweru. Poza tym nieraz obiecywałem Adze, że pojedziemy do tego pięknego, a mało znanego miasta. Z racji bliskości Berlina często pomijanego podczas zwiedzania, a szkoda, bo naprawdę warto. No więc w poniedziałek o 6.50 Agnieszka zameldowała się pod moim domem w Szczecinie i ruszamy. Rowery w aucie i jedziemy. Przez Szczecin dość szybko się przedostaliśmy i po jakichś 20 minutach jesteśmy już na autostradzie w kierunku Berlina. Jedziemy. Jak na razie zimno. Termometr w aucie pokazuje 2 stopnie na zewnątrz. No cóż, dopiero 7 rano. Może będzie lepiej. Ważne, że nie pada. Autostradą szybko mkniemy i wkrótce osiągamy miejscowość pod Berlinem - Bernau. Stąd zamierzamy jechać dalej S-bahnem. Podjeżdżamy pod dworzec, ale okazuje się, że nigdzie nie ma miejsca na zaparkowanie. Krążymy i krążymy. Ja, jak to ja, zaczynam się denerwować, ale Aga mnie uspokaja i w końcu parkujemy kilometr od dworca i rowerami podjeżdżamy pod dworzec. Zakup biletów idzie sprawnie. Nie ma kolejki. Bilet do Berlin Wannsee skąd zamierzamy wyruszyć kosztuje nas w sumie z rowerami 11,60 euro. Jest okropnie zimno, więc chętnie wskakujemy do kolejki dość pustej mimo poniedziałkowego poranka.
W S2. Kierunek Berlin Wannsee © davidbaluch
Kolejka rusza i natychmiast pojawiają się kanary. Dobrze, że nie zapomniałem skasować biletów na peronie. Ale kanary są miłe, życzą nam miłej podróży i nikogo w naszym wagonie nie łapią, więc zaraz wysiadają. Dojeżdżamy na stację Berlin Friedrichstrasse i szybko przesiadamy się na S7, którym dojedziemy na miejsce. Patrzymy przez okno na nasz ukochany Berlin. Mijamy znane nam miejsca. Dziś jednak jedziemy dalej. Kolejka mknie szybko i niebawem wysiadamy. Agnieszka od razu zachwyca się przepięknym jeziorem i mariną nieopodal dworca. Ruszamy w kierunku odległego o około 8 km Poczdamu. Dziś naszym celem nie jest zrobienie kilometrów, ale zwiedzanie połączone z pedałowaniem. Nie mamy niestety herbaty na rozgrzanie, bo Aga zrobiła, a jakże. Tylko zostawiła w swoim aucie, które zostało pod moim domem w Szczecinie.
Dojeżdżamy do Poczdamu. Wjeżdżamy do niego słynnym Glienicker Brücke. Nazwa nic nie mówi. No to inaczej: Most Szpiegów. Ostatnio nakręcono nominowany do Oskara film pod tym samym tytułem z udziałem Toma Hanksa. Kto oglądał pozna też most z ostatniej sceny filmu. Most oddzielający Berlin Zachodni z DDR podczas zimnej wojny nie był dostępny dla ludności, a jedynie dla dyplomatów i wojskowych. Swój przydomek "Most Szpiegów" otrzymał gdyż kilkakrotnie na tym moście dokonywano wymiany szpiegów pomiędzy mocarstwami. Między innymi jedną z tych historii pokazuje wyżej wymieniony film. 
Aga przed wjazdem na Most Szpiegów © davidbaluch  
Glienicker Brücke czyli słynny Most Szpiegów © davidbaluch
Notabene warte podkreślenia jest, że infrastruktura rowerowa powala. Od samego dworca w Berlinie jedziemy drogami rowerowymi i w zasadzie cały Poczdam jest niesamowicie przyjazny rowerzystom. Rowerowy raj można powiedzieć. Po minięciu mostu skręcamy zaraz w prawo i pięknym parkiem jedziemy w kierunku kolejnego miejsca, które chcemy zobaczyć. Pałac Cecilienhof. Ostatni pałac wzniesiony przez Hohenzollernów. Ale zobaczyć chcemy go dlatego, że to tu odbyła się Konferencja Poczdamska podczas której Stalin, Truman i Churchill podzielili Europę latem 1945 roku. Po drodze jemy pyszne bułki ze schabowym i sałatkę meksykańską. Prowiant przygotowałem nie chwaląc się ja, smażąc kotlety wieczorem w niedzielę, a Agnieszka docenia to i rozpływa się z zachwytu. Najedzeni oglądamy pałac i ogromną czerwoną gwiazdę na dziedzińcu pałacu wykonaną po prostu z zasadzonych kwiatów. Sam pałac jest w remoncie i cały w rusztowaniach, więc nie robię mu zdjęcia. Nieopodal jest jeszcze jedna warta obejrzenia rzecz. Marmurowy Pałac. Ten obiekt nie jest remontowany możemy więc obejrzeć go w pełnej, pięknej, marmurowej krasie. Agnieszka siada nawet na marmurowej ławeczce.
Pałac Marmurowy w Poczdamie © davidbaluch  
Kolejne miejsce na naszej liście to Aleksandrowka. Osiedle rosyjskich domków, a właściwie rosyjska kolonia. Domy zostały  wybudowane w 1827 roku dla rosyjskich chórzystów. Decyzję o budowie tych domów podjął Fryderyk Wilhelm III takimi słowami: "Moim zamiarem jest założyć pod Poczdamem kolonię, pomnik upamiętniający więzi przyjaźni pomiędzy mną a wielkodusznym carem Aleksandrem, majestatem Rosji, gdzie zamieszkają rosyjscy śpiewacy i którą nazwę Alexandrowka". 
Jak postanowił, tak zrobił. I dziś, 200 lat później możemy podziwiać piękne rosyjskie domy. W dwóch z nich do dzisiaj mieszkają potomkowie rosyjskich chórzystów dla których domy te pobudowano. Agnieszka była zachwycona tym miejscem i jeszcze długo po odjeździe przeżywała i zachwycała się domami i całym wokół nich otoczeniem. Sielskie ogródki, łąki, ule.. Inny świat w sercu Poczdamu.
Aleksandrowka © davidbaluch  
Aga w Aleksandrowce © davidbaluch  
No i jedziemy dalej. Przez centrum Poczdamu, ale wciąż drogami rowerowymi, własnymi pasami i nawet własnymi światłami. W pewnym miejscu przed wjazdem na starówkę jest zakaz wjazdu samochodom, ale dozwolony oczywiście wjazd rowerzystów. To co nas wprawia w zdumienie, że w miejscu tym samochody mają nakaz skrętu w prawo, natomiast dla rowerzystów poprowadzono osobny pas przez środek skrzyżowania z własnymi światłami tylko dla rowerzystów. Niesamowite.  Z czymś takim jeszcze się nie spotkaliśmy.
Niesamowita infrastruktura rowerowa Poczdamu © davidbaluch  
Po chwili wjeżdżamy do innego Poczdamu. Starego, majestatycznego. Jednym z pierwszych miejsc jest dzielnica holenderska. Powstała w XVIII wieku jako osiedle dla holenderskich rzemieślników. Jest to unikalny, największy zespół architektury holenderskiej poza Holandią na terenie Europy. Składa się ze 134 domów. I naprawdę czujemy się jak w Holandii. Niesamowite.

Dzielnica Holenderska w Poczdamie © davidbaluch
No i w końcu główny cel naszej wycieczki. Park Sanssouci. Nie będę opisywał szczegółów założenia i historii parku. Mnóstwo informacji jest w internecie. Zaznaczyć może warto jedynie, że założył go Fryderyk Wielki, największy bodajże władca Prus w historii. Park jest przepiękny i po prostu trzeba go zobaczyć. Pałace, niesamowite budowle, w stylach francuskim, włoskim, chińskim, dziesiątki kilometrów ścieżek. Po prostu cud architektoniczny. Tu naprawdę czuje się sens nazwy Sanssouci czyli "bez trosk". 
Z praktycznych wskazówek warto zaznaczyć, że w parku są wytyczone drogi dla rowerów i tylko tam można jeździć. W innych wolno prowadzić, ale są miejsca, gdzie nie wolno roweru nawet prowadzić. Tak jest zaraz po wejściu od strony pałacu Sanssouci. Napotykamy tabliczkę zakaz jeżdżenia i prowadzenia roweru. Są za to stojaki. Przypinamy więc rowery, kaski w dłoń i idziemy zwiedzać. 
Pałac Sanssouci w Poczdamie © davidbaluch  
Zachwycamy się pałacami, ale i takimi drobnostkami  jak piękne kompozycje kwiatów posadzone wzdłuż wszystkich alejek. Aga wspomina, że koleżanki z pracy byłyby zachwycone tym miejscem. No my też jesteśmy. 
Aga podziwia kwiaty © davidbaluch  
Po schodach wdrapujemy się na górę i nieopodal pałacu robimy sobie jedyne dzisiaj zdjęcie razem. Pomaga nam w tym mini statyw.
Nasze selfie przed pałacem © davidbaluch  
Nieopodal oglądamy niezwykle skromny grób Fryderyka Wielkiego pochowanego z boku pałacu w towarzystwie swoich wszystkich psów. Zwykła stara płyta z napisem Fryderyk Wielki. Tak sobie życzył w testamencie, choć życzenie to spełniono wiele lat po jego śmierci. Dopiero w roku 1991, ale to już inna długa historia. Dzisiaj odwiedzający kładą mu na grobie kartofle. Dlaczego? W królewskim edykcie z 1756 r. skierowanym do oficerów i agentów mundurowych, rozkazał im wymuszenie na poddanych uprawianie kartofli, zasadzenie ich wiosną wszędzie na wolnych polach. W edykcie przekonywał o walorach tej rośliny. Ponadto zobowiązał oficerów nie tylko do rozpowszechnienia dekretu, ale i do zrobienia w maju inspekcji pól. Ziemniaczany edykt nadał mu miano ziemniaczanego króla. Niemniej jednak dzięki niemu ziemniak wcześniej mało znany lub wręcz nieznany stał się dziś chyba najpowszechniej spożywanym warzywem bez którego większość mieszkańców naszej części Europy nie wyobraża sobie kuchni.
Grób Fryderyka Wielkiego w Parku Sanssouci © davidbaluch  
Chodzimy po parku. Szukam pewnej rzeźby, która pamiętam z  poprzedniej wizyty kilka lat temu. Szukam i szukam. W końcu jest!! Aga się ze mnie śmieje, że akurat tą rzeźbę zapamiętałem. A dlaczego? zobaczcie sami :-)
Popiersie murzynki w Parku Sanssouci © davidbaluch  
Wracamy po rowery, wsiadamy i szeroką aleją parkową po której jeżdżenie rowerem jest dozwolone jedziemy w stronę Pałacu Nowego. Pałacu wybudowanego z okazji wizyty cara Rosji w Poczdamie. Po drodze napotykamy jednak przepiękny Pawilon Chiński przy którym zatrzymujemy się na chwilę i podziwiamy wspaniałe, pozłacane rzeźby. Park jest naprawdę niesamowity. Ilekroć tu jestem zachwycam się jego pięknem. Warszawskie Łazienki to można powiedzieć biedna miniaturka tego parku.
Pawilon Chiński w Sanssouci © davidbaluch  
Zbiera się na deszcz. Robi się strasznie ciemno i pochmurno. W okolicy Nowego Pałacu zaczyna padać. Chowamy się więc pod jednym z budynków i schowani oglądamy pałac, który jest dokładnie na przeciwko. W międzyczasie ubieramy kurtki przeciwdeszczowe i decydujemy się jechać dalej. Deszcz w końcu niewielki, a  z cukru nie jesteśmy.
Ubieramy kurtki przeciwdeszczowe © davidbaluch  
Mija zaledwie 10 minut i po deszczu. Później okaże się, że był to jedyny opad dzisiaj. Okrążamy park na rowerach. Po drodze mijamy wiatrak, pagodę chińską, ogród botaniczny i wiele innych miejsc na których opis nie ma tu miejsca i czasu. Poza tym zanudziłbym czytających (O ile ktoś dotąd dotrwał :-)  ). Po prostu tu TRZEBA przyjechać i zobaczyć samemu. Jedziemy ponownie na starówkę. Mamy ochotę na tureckie Lahmacun. Mijamy Bramę Brandenburską. Oczywiście nie tą w Berlinie. Poczdam ma swoją własną Bramę Brandenburską. Stoi u wylotu Brandenburgerstrasse.  Na zdjęciu poniżej widać ją w tle.
Na Brandenburgerstrasse w Poczdamie © davidbaluch  
Deptakiem jechać nie wolno. Prowadzimy więc rowery w poszukiwaniu tureckiej restauracji. Po drodze Agnieszka zachwyca się wystawami sklepów. Jedna spodobała mi się również bardzo. Sklep myszki Miki. Cudne figurki uśmiechają się do nas z witryny. Zrobiło się bajkowo.
Bajkowy sklep na Brandenburgerstrasse © davidbaluch  
W końcu znajdujemy na deptaku tureckie jedzenie. Siadamy już trochę zmęczeni na krzesełkach i w zasadzie nie zastanawiamy się co zamówić. Chcemy Lahmacun. Do tego bierzemy herbatę. Taką prawdziwą turecką. Z pięknego srebrnego tureckiego samowaru. Pyszna. Czekamy na jedzenie i obserwujemy ludzi. Znowu zrobiło się ciepło i przyjemnie. W końcu kelnerka przynosi nasze jedzonko. Jest ogromne! Takiej porcji się nie spodziewałem. Jak my to zjemy?. Za dwa Lahmacuny i dwie herbaty zapłaciliśmy 11 euro. A najadłyby się cztery osoby. Ale jest tak pyszne.Mniam, mniam.. Jedno z najlepszych jakie jadłem.
Aga wcina Lahmacun © davidbaluch  
Najedzeni jak bąki ruszamy. Jedziemy już powoli w stronę Berlina. Nasza wycieczka dobiega końca, ale jeszcze 10 km do Wannsee i jazda kolejką do auta, a potem do Szczecina. Przez chwilę pomyliłem drogę, co mi się rzadko zdarza, ale szybko się zorientowałem i za chwilę jedziemy w stronę Mostu Szpiegów. Wszędzie szerokie, rewelacyjne drogi dla rowerów. Jest słonecznie i ciepło. Pedałujemy żwawo, choć ja narzekam na przejedzenie. Aga śmieje się ze mnie. Jazda do Berlina to czysta przyjemność. Większość drogi jedziemy z górki. Jak na motorze. 10 minut jazdy w dół, potem kawałek płasko i jesteśmy na dworcu. Bilety kupiłem już wcześniej, więc tylko je kasuję i szybko wsiadamy do stojącego już na peronie S-bahna. No właśnie.. szybko. Gdzieś po 15 minutach jazdy zorientowałem się, że jedziemy jakąś inną trasą. Patrzę na wyświetlacz.. kurczę.. Zamiast do S7 wsiedliśmy do S1. Ale nic, sprawdzam siatkę linii S-bahnów i okazuje się, że mamy niesamowite szczęście. Kolejka jedzie inną trasą, ale jej linia przecina się z S7 dokładnie na Friedrichstrasse czyli tam gdzie mamy przesiadkę na S2. Na miejscu okazuje się, że szczęście mamy podwójne, bo przyjeżdża na ten sam peron z którego za 5 minut odjeżdża nasz S2. W S2 jest sporo ludzi. W pewnym momencie wsiada biednie ubrany Niemiec i próbuje sprzedawać bezpłatną gazetę. Nikt nie chce kupić, więc wysiada. Jeden z pasażerów, typowy Niemiec komentuje sam do siebie, ale głośno: "Tak, Niemcy coraz biedniejsi są, ale cały świat myśli, że wszyscy jesteśmy milionerami. A ta szmata Merkel niech sobie uchodźców do swojego domu weźmie" I mruczy jeszcze coś pod nosem. Akurat tu się z nim zgadzam.
Zmęczeni docieramy do Bernau i szybko przemieszczamy się do auta. 
Koniec wycieczki. Pakujemy rowery © davidbaluch  
Po drodze w Bernau zajeżdżamy jeszcze do NETTO, gdzie zakupujemy kilka niemieckich piw, przyprawy i inne drobnostki po czym jedziemy do Szczecina do którego docieramy około 19.00. Uff, można odpocząć i napić się przywiezionego niemieckiego piwa.
Jeśli ktoś to jeszcze czyta i jest zainteresowany to  tutaj można obejrzeć mapkę naszej wycieczki.

Goniąc Panią wiosnę..

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Dawno nie jeździliśmy razem z Agą na rowerze. Nie było jak i kiedy. Życie tak pędzi zbyt szybko i tyle obowiązków. Dziś udało nam się. Po pracy przyjechaliśmy do Szczecina i choć czasu niewiele...  Agi dzieci w domu, mój pies też sam... więc chociaż kółko po Szczecinie. Jedziemy. Pogoda cudna. Idealna wręcz.  Kierujemy się w stronę Głębokiego. Z dala od zgiełku miasta. Trochę wytchnienia po stresującej pracy. Jedziemy nieznanymi Agnieszce uliczkami Warszewa. Podoba jej się. Odkrywa nieznane większości Policzanom miejsca. Niby blisko, ale jednak jak się tu nie mieszka to zakamarki mojego kochanego miasta pozostają zakamarkami, które tylko ktoś stąd potrafi pokazać. Mijamy szkołę "siódemkę". Tu zawsze z Kacprem moim jak był malutki przyjeżdżałem rowerem na plac zabaw (on w foteliku rowerowym). "Wspomnienia palą  mnie jak słońce...." To  Bajm.
Opleceni promieniami słońca docieramy do lasu w okolicy Arkonki i tam już robi się chłodniej. Ale wkrótce jest Goplana z piękną piaszczystą... czym?. Nie plażą, ale miejscem do wypoczynku. Siadamy. W oddali widzimy starszą panią  z rowerem czytającą książkę. Jest zasłuchana w jej karty i nie zwraca uwagi na to co dookoła. Nieopodal dziewczynka  z mamą karmi ptactwo. A dookoła nas dwie kaczki radosne ganiają się i kręcą kółka w powietrzu, wykonując niesamowite podniebne piruety. Obserwujemy z zachwytem wkraczającą do Szczecina wiosnę. Czas jechać choć chciałoby się zostać tu i oderwać od tego świata, który pozostał za ścianą lasu. Jedziemy dalej. Dookoła jeziora Głębokie. Wszędzie czuć już wiosnę. Jeszcze mało pieszych i rowerzystów. Jedzie się dobrze po brązowym szlaku ubitej drogi. W pewnej chwili zatrzymujemy się i pokazuję Agnieszce mój ulubiony fragment trasy wokół jeziora. Bajkowe mokradła. Rozlewisko na którym częstokroć spotykałem łabędzie. Dziś ich nie ma, ale jest to wrażenie, że za chwilę elfy wyskoczą z zarośli, a duch bagien ukaże się zza drzewa. Aga jest również zachwycona "moim" miejscem. Dalej lasem, mimo, że cały czas w Szczecinie jedziemy różnymi dróżkami i bocznymi szlakami. Mijamy piękne kwiaty i panią wiosnę w zielonej sukni rozpościerającej się tak daleko, że tylko jej koniec z zielonych liści i białych kwiatów utkany widzimy. Ale ona jest. I będzie coraz bliżej. 
I cóż. Wracamy. Dzieci w domu same. Pies w domu sam. A my... no cóż rozstać się przyszło. Taki fragment książki mi się przypomniał:
"Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne. W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania." 
Nad Goplaną © davidbaluch
Nad jeziorem Głębokie © davidbaluch
Mokradła i elfy © davidbaluch
Wiosna wkracza do nas © davidbaluch

Szlakiem Orła Bielika do pięknej Meklemburgii

Niedziela, 10 kwietnia 2016 · Komentarze(14)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Niedziela wita nas pogodą pod tytułem "na dwoje babka wróżyła". I jak się potem okazuje dokładnie tak jest. Plan na dziś jest taki, aby autem udać się do Kołbaskowa i stamtąd rozpocząć wycieczkę. Jadę więc rano po Agnieszkę do Polic. Za chwilę ruszamy w kierunku Kołbaskowa. Po drodze gdzieś  w okolicy Tanowa widzimy Siwobrodego z ekipą jadących na rowerach. Tym razem chyba bez tandemów. Po niecałej półgodzince parkujemy w Kołbaskowie i ruszamy w stronę Moczył. Już po chwili Aga zauważa w oddali stado żurawi. Mnóstwo ich przechadza się po łące. Zaczynam nerwowo dobierać się do aparatu, wyciągam z torby i okazuje się, że ustawienia są nie takie po poprzedniej sesji. Zaczynam przełączać, a żurawie dostojnie chowają się za górką. Aga się śmieje ze mnie i kiedy w końcu aparat jest gotowy 90% ptaków już nie ma, a ostatnie dwa odlatują. No i te dwa z oddali uwieczniłem.
Żurawie koło Kołbaskowa © davidbaluch
Jedziemy więc dalej. Żurawi nie ma, to może orzeł będzie choć.  Szukamy. I jest! choć prawie przeoczyliśmy. Słabo oznakowany początek Szlaku Orła Bielika. Skręcamy. Na początku lekkie rozczarowanie. Myślałem, że to utwardzony szlak z prawdziwego zdarzenia  z infrastrukturą taką jak miejsca postojowe i.t.d. Okazuje się, że jest to po prostu leśna droga oznaczona drogowskazami. No, ale przynajmniej czuć tu prawdziwą przyrodę. Szlak ma swój urok. Lasy w tym miejscu przypominają te górskie. Iglaste drzewa, zapach wiosny i mokrego drewna. Ano właśnie, mokrego. Zaczyna lekko padać. Zastanawiamy się czy nie zmokniemy zbytnio. Mimo wszystko jest fajnie, bajkowo trochę. Nie podoba nam się tylko rabunkowa polityka obecnego rządu. Wszędzie powycinane drzewa,wszędzie słyszymy piły. Jeśli w ten sposób zbierają pieniądze na 500+ to ja dziękuję. 
Szlak Orła Bielika © davidbaluch
Aga na szlaku © davidbaluch  
na koniec szlaku trafiamy stromą górę pod którą Aga nie ma siły podjechać. Wjeżdżam więc ja i czekam na nią u góry. I tu robimy pierwszy postój. Herbata z termosu i chwila oddechu. 
Jedziemy. Po drodze mijamy wieś Pargowo (dawniej Pargow). We wsi napotykamy ruiny jakieś. Zatrzymujemy się. Aga czyta na tablicy informacyjnej, że są to ruiny XIII-wiecznego kościoła. Na jednej ze ścian jest nawet herb rodziny von Blumenthal. Stary ród z którego wywodzili się znamienici mężowie stanu-ministrowie, burmistrzowie, biskupi.  Czytamy, że kościół popadł w ruinę dopiero po 1945 roku. 

Ruiny kościoła w Pargow © davidbaluch
Jedziemy dalej i wkrótce dojeżdżamy do granicy. Tu wjeżdżamy do Niemiec. Pogoda w kratkę, ale co do zasady większość czasu mży. Na granicy pomiędzy dwoma słupkami Aga robi mi zdjęcie. Dyskutujemy jakim dobrodziejstwem są otwarte granice i ubolewamy, że przez uchodźców, a właściwie różnorakich obcych młodych facetów szukających kasy i lepszego życia naszym kosztem może to się kiedyś skończyć. No cóż, poprawność polityczna rządzących Europą poraża.
Na granicy © davidbaluch
Jesteśmy więc w Meklemburgii. Tuż obok jest malutka wioseczka Staffelde. Co ciekawe, po wojnie ta wieś krótko należała do Polski, jednakże w wyniku kosmetycznych korekt granicy w zamian za kawałek ziemi koło Świnoujścia Polska odstąpiła wieś Staffelde władzom NRD. We wsi jest jedna ciekawostka. Rekonstrukcja kurhanu z roku 1500 p.n.e., który znajdował się w tym miejscu. Szkoda tylko, że opis kurhanu z biegiem lat wyblakł i mało co da się odczytać.
Kurhan w Staffelde © davidbaluch  
Pogoda się poprawia, przestaje padać i droga jak to w Niemczech robi się bajecznie równa i asfaltowa. Za każdym razem podziwiamy tą dbałość o szczegóły, ten porządek, te śliczne obejścia. Krajobrazy też jakieś ładniejsze. Droga do Staffelde też jest ładna bardzo.
Droga do Staffelde © davidbaluch  
No to jedziemy. Za chwilę docieramy do drogi prowadzącej w stronę Mescherin. To nasz dzisiejszy cel, a właściwie leżące kawałek dalej Gryfino. Mamy plan spróbować gryfińską pizzę. Ja zbytnio głodny nie jestem, ale Aga jak zawsze tak. I ostrzy sobie zęby na pizzę. Nawet deszcz jej nie przeszkadza. Kiedy wcześniej zaproponowałem skrócenie trasy z pominięciem pizzerii stanowczo zaprotestowała. No to jedziemy. Woda z nieba nie leci póki co. Jednak zanim dotarliśmy do Gryfina na brzegu Odry zatrzymujemy się przy wieży widokowej o nazwie "Lecący Żuraw" tuż obok Mescherin. Dach wieży stylizowany jest na lecącego ptaka. Zostawiamy rowery na dole i wspinamy się do góry. Agnieszka mówi, że boi się takich schodów gdzie przez kraty widać wysokość pod nogami, ale daje radę i wspina się na górę. Tam rozpościera się wspaniały widok na Odrę. W tym miejscu jest park krajobrazowy. Zapomniałem dziś mini statywu, ale jakoś udaje mi się usadowić aparat na balustradzie i robimy sobie jedyne dzisiaj wspólne zdjęcie.
Wieża widokowa koło Mescherin © davidbaluch
Aga walczy ze strachem © davidbaluch  
Dolina Dolnej Odry © davidbaluch  

My na wieży widokowej © davidbaluch  
No i koniec sesji. Jedziemy przez dwa mosty do Gryfina. Wcześniej w internecie znalazłem pizzerię niedaleko Odry. Pizzeria "Na deptaku".  Siadamy. Na początku pojawiła się kwestia wielkości pizzy. Agnieszka robi duże oczy i mówi, że chce giganta. Ja twierdzę, że wystarczy nam średnia. Koniec końców zgadza się na średnią, ale po oczach widzę, że się ze mną nie zgadza. Nawet pyta czy jak się okaże, że będzie za mało to czy kupię jeszcze giganta. Ok. Zaufaj mi. Średnia wystarczy. Do tego Mirinda i zamawiamy. Bierzemy Pepperoni. I co mogę napisać. Polecamy wszystkim tą pizzę w tej pizzerii. Cud miód. Pyszna jak w naszej ulubionej pizzerii w Szczecinie. Aga zachwyca się smakiem. Ja też. Naprawdę jedzonko pierwsza klasa. I co? Wyszło na moje. Jedna średnia na pół i najedzeni jak bąki popijamy Mirindę nie mając siły na więcej.
Jest pizza! © davidbaluch  
Jedziemy więc ponownie do Niemiec i pedałujemy przez piękne Mescherin. Podziwiamy niemieckie obejścia. Tak tu ślicznie mają. Jak w pudełeczku. Kwiatki, figurki, śliczny kamienny jeżyk uśmiecha się do nas z jednego z ogrodów. Po drodze mijamy ogromne wzgórze z punktem widokowym, ale po pizzy nie mamy siły wspinać się już tak wysoko. Wystarczy, że droga prowadzi pod górę. Skręcamy w znaną nam z zeszłego roku drogę prowadzącą do Geesow. Jest to przepiękny szlak. Bardzo malowniczy z krajobrazami typowymi dla Meklemburgii. Robię szereg zdjęć. Agnieszka po drodze zachwyca się beczeniem owiec, które dobiega nas z pewnego oddalenia. Widzimy wzgórze pokryte białymi owieczkami. Zawsze na takich wycieczkach Aga cieszy się z takich drobnostek jak mała dziewczynka nową lalką. Jest wtedy taka słodka.
Meklemburskie krajobrazy © davidbaluch  
Po dotarciu do Geesow skręcamy w stronę Tantow. Ponownie jedziemy bezkresnymi polami i łąkami. Zaczyna coraz mocniej wiać. Po dotarciu do Tantow i obraniu kierunku na wschód zaczyna nam wiać już prosto w twarz. Jedzie się naprawdę ciężko. Nawet z górki trzeba pedałować. W Tantow mijamy szereg drogowskazów wskazujących propozycje wycieczek. Dolina Dolnej Odry, Salvey Mühle. Oj, jest gdzie jeździć w Niemczech.
Znaki informacyjne w Tantow © davidbaluch  
Zaczynamy ostatni etap naszej wycieczki. Do Rosow i dalej Kołbaskowa. Niestety etap też najtrudniejszy. Jedziemy pod wiatr i w deszczu. Zaczyna padać coraz mocniej. Krajobrazy dalej piękne, ale my już myślimy o ciepłej herbatce i kocyku. Dziś 8 stopni, co w połączeniu z wiatrem i deszczem daje się nam we znaki. W Rosow też byłoby się gdzie zatrzymać.  Są tam ciekawe miejsca, ale tym razem mijamy wieś szybko i jedziemy w stronę granicy. Docieramy w końcu do Rosówka i pozostają nam ostatnie 4 kilometry szosą w deszczu do Kołbaskowa. Po drodze stoi Policja z radarem. Aga krzyczy z tyłu: Zwolnij!, ale co mi tam, zaryzykuję. Uff! Chyba nie przekroczyłem prędkości, bo nie zatrzymali i chwilę później dotarliśmy do auta w Kołbaskowie. Pakujemy rowery, podkręcamy ogrzewanie i wsłuchani w muzykę toczymy się do domu..
Trasa