Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2020

Dystans całkowity:63.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:02:45
Średnia prędkość:16.73 km/h
Maksymalna prędkość:44.00 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:21.00 km i 1h 22m
Więcej statystyk

Samotna niedziela i Desperados

Niedziela, 14 czerwca 2020 · Komentarze(5)
Ten weekend niestety zupełnie samotny więc długo zastanawiałem się co robić. Myślałem, żeby skoczyć nad morze, ale samemu trochę smutno. Do Mecklemburgii wjeżdżać jeszcze nie wolno, więc zakupy w Löcknitz też odpadły. Hmm.. Zostaje rower. No więc zamontowałem w końcu sakwy, które od roku leżały  w szafie, wziąłem kocyk, wodę, jedzenie i mnóstwo innych niepotrzebnych rzeczy i pojechałem sobie powoli. Pogoda dziś w Szczecinie idealna na rowerowanie. Nie za gorąco, nie za zimno. Tak chyba ze 23-24 stopnie. Pojechałem sobie do Puszczy Wkrzańskiej przez Warszewo. W tym kierunku niewiele jeszcze osób. Trochę spacerowiczów w samym lesie tylko. Trochę mnie na wertepach wytrzęsło, ale w końcu dotarłem do Pilchowa, gdzie w czynnej "Ropuszce" czy innej "Żabce" kupiłem sobie zimniutkiego Desperadosa o posmaku Whisky. No ciekawe. Jeszcze nie piłem. W ogóle rzadko piję piwo. O ile Desperados to w ogóle piwo... Zaopatrzony ruszyłem w kierunku jeziora Głębokie. Po drodze mnóstwo rodzin podąża w tym samym kierunku. Idą z torbami z piwem i kiełbasą, dzieciami z dmuchanymi zabawkami, piesami machającymi ogonami. No istna sielanka. Trochę z zazdrością patrzyłem. Na polance ogniskowej nad brzegiem jeziora otworzyłem mojego zimnego Desperadosa i delektowałem się widokiem takim:

Jak widać są już pierwsi amatorzy kąpieli. Te uszy które tam wystają to nie potwór z Loch Ness, tylko przepiękny owczarek niemiecki. W sumie trochę żałowałem, że nie wziąłem ręcznika i kąpielówek, bo może też bym skorzystał. Ludzi coraz więcej zaczęło nadchodzić, a mi jakoś się jednak zaczęło nudzić więc postanowiłem pojechać dalej. Trasa wokół jeziora jest bardzo ładna tylko trochę wyboista. Ale takie widoki wynagradzały uciążliwości:

Pomyślałem też, że tradycyjnie musi być selfie z wycieczki. No więc pstryk:

Potem wyjechałem na drogę łączącą Szczecin z Wołczkowem i zdziwienie. Budują drogę dla rowerów. I to jaką szeroką, asfaltową. Normalnie miodzio. Na razie jeszcze w budowie, ale już nią pojechałem, choć momentami kamienie i piach jeszcze. No, ale wkrótce będzie super. Zawsze zniechęcał mnie duży ruch aut na tej drodze i nie lubiłem wypraw w stronę Dobrej. Teraz będzie można jechać DDR-ką. Świetnie! Za pętlą autobusową przy kąpielisku wjechałem w las i pojechałem strasznie korzeniastą drogą. Ale malowniczą zarazem:

Im bliżej miasta tym więc ludzi. Rowerzyści, kijkowcy, biegacze i.t.d. Po drodze napotkałem jeszcze taki napis przytwierdzony do drzewa:

Najpierw się zaśmiałem, że nie da się inaczej przecież. Ale po chwili zastanowienia przyznałem, że to mądra rada. Jakże często myślami jesteśmy tam gdzie będziemy za godzinę, dzień, tydzień. W pracy, u rodziny.. gdziekolwiek. Zamartwiamy się tym co będzie. Wszystko planujemy, myślimy, myślimy... myślimy. Gonimy za tym co ulotne.
Nie doceniamy tego, co mamy. Tego co tu i teraz. Pomyślałem, że nawet dziś jadąc na tym rowerze mnóstwo czasu minęło mi na rozmyślaniu o tym co było, co będzie, co straciłem. A przecież nie mamy na to wpływu. Warto być tam gdzie nasze stopy...
No i z tą myślą dojechałem do domu. 
Mapka na Endomondo

Z Kacprem poza Szczecin

Sobota, 6 czerwca 2020 · Komentarze(5)
Od jakiegoś czasu Kacper bardzo chciał pojechać rowerami gdzieś w dzikie, nieznane, niebezpieczne rejony... Nie, że znowu Szczecin.. no dobra.. może przesadziłem z tymi dzikimi... ale na pewno poza Szczecin. Jego możliwości pod względem kilometrów nie są na razie zbyt duże, więc jedyna rada zapakować rowery do auta i gdzieś pojechać. No więc pojechaliśmy do Jasienicy koło Polic. W zasadzie Jasienica to też Police, ale tylko na niby. Zaparkowaliśmy na przeciwko jakiegoś brzydkiego sklepu i ruszamy. Trasę mam już w głowie.

No więc ruszamy.  Napieramy na pedały i.. po 200 metrach mówię: "Kacper, auta nie zamknąłem".. "Tato ja zamknę, pobiegnę".. " pojedź rowerem", " nie.. wolę pobiegnąć" ... jeny. No dobra. . . Zamknął, jedziemy dalej. 
Z brzydkiej Jasienicy wydostajemy się po 5 minutach i zaczyna się piękna przyroda. Jedziemy w kierunku Nowej Jasienicy. Są tam chyba 3 domy. Więc tą drogą nic nie jeździ. Jedziemy przez Puszczę  Wkrzańską przez kilka kilometrów i minęły nas 3 auta. Dwa myśliwych i jedno jakiegoś VW Transportera w kolorze green, którego kierowca wyglądał jakby po flaszkę skoczył, bo zabrakło akurat jak szwagier wpadł. Może i tak było. W każdym razie droga jest piękna. Lasy i łąki. Po drodze widzimy  dwa żurawie spacerujące po łące. Zacząłem się skradać do nich, żeby zrobić zdjęcie, bo  nie wziąłem teleobiektywu, ale skubańce się zbyt szybko zorientowały i odleciały. No więc takie zdjęcie na pożegnanie:

Jedziemy dalej. Rozmawiamy. Czuję się naprawdę fajnie. Ja i mój ukochany synek. Po drodze robimy sobie wspólne zdjęcia. Kacper na szczęście jest taki jak ja. Nie śpieszymy się. Po prostu postój co 2 kilometry i oglądamy mrówki zastanawiając się dokąd one tak się śpieszą.. :-)
My powoli... Droga przepiękna..Puszcza Wkrzańska jest naprawdę piękna. W pewnym momencie napotykamy sarenkę. Spojrzała i z gracją, niezbyt szybko pobiegła między drzewa. Rozmawiamy potem z Kacprem o myśliwych. Oboje nie rozumiemy jak można strzelać do takich pięknych stworzeń.

I następne...

I następne...

I w końcu razem (statyw pomógł) :

W końcu dojechaliśmy do Drogoradza. Taka mała wieś. Kiedy były tu Niemcy nazywała się Hammer. (czyli młotek) Jest tu mały, prawie nikomu nieznany cmentarz w środku lasu. Leżą tu Niemcy, dawni mieszkańcy tej miejscowości. Kilka lat temu nagrobki były poprzewracane i byle jakie. Dziś widać, że ktoś pomyślał i już jest całkiem ładnie. Są tu osoby zmarłe ponad 100 lat temu. Kacper był pod wrażeniem tego miejsca..

Jedziemy dalej. Prowadzi nas jakiś ptaszek. Śmieszny, ale piękny. Mały, szary.. śliczny. Podlatuje i opada . Prowadzi nas tak chyba z kilometr. Leci z 5 metrów przed nami jakiś metr nad ziemią. Na końcu lasu siada z boku i patrzy jak go mijamy. Wyjeżdżamy z puszczy. . .
Kacper powoli robi się zmęczony. Jedziemy już przez wioseczki. Podziwiamy przyrodę i powolutku toczymy się do przodu. Obiecałem Kacperkowi loda w pierwszym napotkanym sklepie. To go trochę mobilizuje. Ale po drodze spotykamy jeszcze stado krówek i byczków. Robimy im zdjęcie. Ale jeden byczek zaczął tupać na nas , a nic oprócz jakiegoś drutu nas nie dzieliło, więc szybko pognaliśmy dalej.

No i w końcu Niekłończyca. Jest sklep. I jest lód, który Kacper lubi. No więc postój. Robimy sobie odpoczynek. Ja nawet nie zdążyłem się zmęczyć, ale ale rozumiem, że dla mojego synka jest to wyprawa. Skutki korona wirusa. Ja biegam i kondycje mam chyba najlepszą w życiu, ale dzieci odizolowane w mieszkaniach... skutki zdrowotne na naszych dzieciach chyba dopiero odczujemy za jakiś czas.
W każdym razie lód był podobno dobry. I do tego na patyczku napis, że wygrał następnego. Przy okazji odbierzemy.

Jest lód w końcu!!

Po zjedzeniu loda Kacper dostał zastrzyk energii, więc ostatnie 3 kilometry mijają nam błyskawicznie.Dojeżdżamy do auta i jedziemy do domu.. do Szczecina.
Naprawdę świetny wypad..Dla chętnych mapka: trasa

Trochę lasu, trochę miasta..

Środa, 3 czerwca 2020 · Komentarze(2)
Dziś na 14:00 do pracy, a że pogoda w Szczecinie piękna to postanowiłem trochę popedałować. Ostatnio więcej biegam niż jeżdżę, ale dziś jakoś mnie naszło. Pojechałem więc tradycyjnie już w stronę Warszewa. Po drodze omal nie zderzyłem się z kobietą, która nie dość, że beztrosko szła środkiem drogi dla rowerów, to jeszcze jak chciałem ją bokiem wyminąć to księżniczka nagle zeszła w prawo w moją stronę. Dobrze, że mam dobre hamulce, ale i tak się otarliśmy. Ci piesi na drogach rowerowych to jakaś plaga. Jakby nie można chodnikiem obok iść. Doszedłem do wniosku, że są niebezpieczniejsi niż samochody. Bo auto przynajmniej jedzie w jakiś przewidywalny sposób, a ci włażą nam wciąż bezmyślnie pod koła. Dalej podróż przebiegała już bez zakłóceń. Najprzyjemniejsza część drogi była przez las w stronę Pilchowa. Tylko niestety na tym odcinku straciłem zasięg, a rozmawiałem sobie przez słuchaweczkę bluetooth z Lewelinką. Na szczęście w Pilchowie zasięg wrócił, więc dalej sobie wesoło gawędziliśmy. Nad jeziorkiem Goplany zrobiłem króciutki postój. Woda taka fajna była. Tak mnie korciło żeby wejść. Tyle już miesięcy bez basenu od którego jestem uzależniony przecież :-( Po krótkim postoju powrót Arkońską i Przyjaciół Żołnierza do domu. Dwie fotki z wycieczki.