Samotnie w knieję
Wtorek, 10 maja 2016
· Komentarze(8)
Dziś wolny dzień. No prawie. Bo o 17.00 szkolenie w sądzie. Blee.. Nie lubię. A o 14.30 mam odebrać mojego synka kochanego z przedszkola. Ale do tej pory zupełnie wolny. Wstałem z planami zupełnie żadnymi. Ale potem elektron do elektrona w mózgu zaczęła się trasa układać. Pies patrzy na mnie coraz bardziej złym wzrokiem. Wie na co się zanosi.Samotny dzień w domu. No ale cóż. Natura wzywa. Jadę. Najpierw autem do Polic. I stamtąd ruszam. Z ulicy Przyjaźni w stronę Tanowa.
Jadę.. Pogoda przepiękna. ciepło, słonecznie. Dziś chyba tak w całej Polsce. Drogą rowerową jadę mijając znane mi tak dobrze miejsca. Ta część jest trochę nudna. Ale pomijając wszystko czego w tej nudnej trasie nie lubię, to to co mi się podoba to te niesamowicie płaskie tereny. Na liczniku cały czas 25-30 km/h, a jadę góralem z obciążeniem. Aga w pracy. Czasem też samotnie jest fajnie pojeździć.
Bardzo szybko docieram do Tanowa. I dalej jadę w stronę Węgornika. Ponieważ jest wtorek rano, to pusto po drodze bardzo. Można pedałować bez końca. Dziś miałem ochotę właśnie na taką jazdę. W dzicz. Bez ludzi. Jadę i rozmyślam... Nawet się nie spostrzegam i jestem nad Świdwiem. Pusto. Nikogo nie ma. Ale jest prezent od losu. Pierwszy raz jest otwarta furtka prowadząca nad samo jezioro. Korzystam z okazji i idę. Deski trzeszczą pod stopami i część jest połamana, ale jakoś idę. Co chwilę słyszę z szuwar odgłosy spłoszonych zwierząt. Pewnie ptaki, ale ja wyobrażam sobie żmije. Jest trochę dziwnie, ale po 100 metrach docieram do końca pomostu z zatopioną łódką i pięknym pejzażem jeziora. Robię zdjęcia. Jest tak pusto...
Uciekam ze żmijowiska i jadę dalej. Nikogo jak okiem sięgnąć. Dawno tak nie jechałem. Sam i tylko sam. Droga przez chwilę robi się piaszczysta, ale na szczęście niedługo trochę twardsza i idzie jechać. Kolejny cel. Zalesie. Ostatni raz jechałem tędy wioząc w foteliku rowerowym małego brzdąca, mojego Kacperka, wtedy malutkiego. Kiedy to było. ..
Docieram do Zalesia. Pałacyk to mój fotograficzny cel. W Transgranicznym Ośrodku Edukacji Ekologicznej jest masa dzieci i trzy autokary na parkingu więc daruję sobie. Byłem już tu zresztą nieraz z Kacprem . Ale pałac, siedziba Nadleśnictwa Trzebież jest piękny. Nie stary. Z 1910 roku. Kiedyś własność rodziny Arnim-Schlagenthin. Dziś państwowy. O ile lasy można nazwać państwowymi, bo to trochę państwo w państwie. Kiedyś znajomy leśnik pochwalił mi się, że na święta dostał nagrodę. No cóż, praktyka z wielu firm w Polsce i nie tylko. Ale to był podrzędny pracownik leśnictwa, a kwota? 4.500 złotych. Chcę być leśnikiem!! Kasa prawie jak górnik, a o ile przyjemniej! Ok, no to siedziba tych leśników:
Jadę dalej. Mój plan był taki, żeby jechać do Nowej Jasienicy lasem. I tu może ktoś podpowie, ale ja czegoś nie rozumiem. Dostałem kiedyś super mapę wydawaną chyba przez gminy położone wokół zalewu z trasami rowerowo-pieszymi. Zabrałem ze sobą. Sprawdziłem. Jest możliwość z Zalesia do Nowej Jasienicy i Drogoradza się dostać, ale mapa jest dość ogólna. To rozumiem. Duża skala obejmuje cały Zalew Szczeciński. Ale żeby nie można jednego malutkiego znaku postawić lub na drzewie wymalować? Próbowałem, wjeżdżałem w różne leśne przecinki. Przy każdej się zatrzymywałem. Nie znalazłem. To już prawdziwa polska bylejakość. Wielki minus. Miałem GPS, a i tak porównywanie swojej pozycji z mapą nic nie dało. Pewnie ktoś kto wie, to po postu skręci. Ja pierwszy raz próbowałem i po prostu się nie dało. Jak my się od Niemców różnimy. Dlatego tak lubię tam jeździć. No nic, jadę dookoła. Przez Tanowo i Tatynię. Rozpędzam się i kładę na kierownicy. Mam doping. Z lasu wynurza się wielka koparka. I jedzie chyba 25 km/h bo zauważam, że powyżej tej prędkości się oddalam od niej. Jadę ok 30 km/h czasem mniej. Koparka zostaje w tyle. Ale potem ja zatrzymuje się szukając drogi w GPS, a ona znowu blisko. I znowu grzeję. Jak w horrorze normalnie.
Jadąc przez Tatynię robię zdjęcie Gunicy. Mało popularna rzeczka, bo ani do kąpania ani na kajaki (choć można podobno), ale jest ładna. No to takie jej zdjęcie. Aha, wlazłem pod drutami prądowymi na krowy, żeby mieć lepsze ujęcie. :-)
Jadę już w kierunku Jasienicy. Jedno mi zostało miejsce na dzisiejszej check-liście. Ruiny Klasztoru. Do odebrania Kacpra mam jeszcze godzinę więc zupełny luz. Jadę już nieco wolniej, ale około 22 km/h. Mijam Tatynię. I tu Aga jak to czytasz, to przeskocz do następnego akapitu. Nie czytaj!
Zaraz za Tatynią mijam jadące z naprzeciwka trzy rowerzystki. A jedna czarnowłosa posłała mi tak promienny uśmiech, że od razu nabrałem wigoru do pedałowania. Jak miło i przyjemnie. W myślach zobaczyłem złowrogie spojrzenie Agi i szybko oddaliłem się z miejsca spotkania.
Aga! Odtąd możesz czytać!
No i dojechałem do tego klasztoru. Skoda, że taki zaniedbany. A miejsce ma potencjał. Tylko zaśmiecone i z wyblakłą tablicą, że zakaz wstępu, bo grozi zawaleniem. Aż trudno zrobić sensowne zdjęcie. Zabytek z XIV wieku. Taki stary. Chyba najstarszy zabytek z tych okolic. Dziwne, że ostał się podczas drugiej wojny. Tyle walk było w rejonie Jasienicy. Nawet katastrofa kolejowa nieopodal klasztoru podczas wojny była. Polecam książkę "Ruchome Piaski".Kiedyś dostępna w MOK Police. Nie wiem jak teraz. Opisuje czasy wojny na terenie obecnej gminy Police. No to klasztor dziś tak zrobiłem: Może choć trochę odda klimat średniowiecza.
I cóż pojechałem. Synka odebrałem z przedszkola. I dzień prawie minął. Jeszcze wieczorne obowiązki i siedzę teraz i jem jogurt jagodowy. Trzeba spać. Jutro do pracy...
Jadę.. Pogoda przepiękna. ciepło, słonecznie. Dziś chyba tak w całej Polsce. Drogą rowerową jadę mijając znane mi tak dobrze miejsca. Ta część jest trochę nudna. Ale pomijając wszystko czego w tej nudnej trasie nie lubię, to to co mi się podoba to te niesamowicie płaskie tereny. Na liczniku cały czas 25-30 km/h, a jadę góralem z obciążeniem. Aga w pracy. Czasem też samotnie jest fajnie pojeździć.
Bardzo szybko docieram do Tanowa. I dalej jadę w stronę Węgornika. Ponieważ jest wtorek rano, to pusto po drodze bardzo. Można pedałować bez końca. Dziś miałem ochotę właśnie na taką jazdę. W dzicz. Bez ludzi. Jadę i rozmyślam... Nawet się nie spostrzegam i jestem nad Świdwiem. Pusto. Nikogo nie ma. Ale jest prezent od losu. Pierwszy raz jest otwarta furtka prowadząca nad samo jezioro. Korzystam z okazji i idę. Deski trzeszczą pod stopami i część jest połamana, ale jakoś idę. Co chwilę słyszę z szuwar odgłosy spłoszonych zwierząt. Pewnie ptaki, ale ja wyobrażam sobie żmije. Jest trochę dziwnie, ale po 100 metrach docieram do końca pomostu z zatopioną łódką i pięknym pejzażem jeziora. Robię zdjęcia. Jest tak pusto...

Rezerwat Świdwie© davidbaluch

Świdwie© davidbaluch
Docieram do Zalesia. Pałacyk to mój fotograficzny cel. W Transgranicznym Ośrodku Edukacji Ekologicznej jest masa dzieci i trzy autokary na parkingu więc daruję sobie. Byłem już tu zresztą nieraz z Kacprem . Ale pałac, siedziba Nadleśnictwa Trzebież jest piękny. Nie stary. Z 1910 roku. Kiedyś własność rodziny Arnim-Schlagenthin. Dziś państwowy. O ile lasy można nazwać państwowymi, bo to trochę państwo w państwie. Kiedyś znajomy leśnik pochwalił mi się, że na święta dostał nagrodę. No cóż, praktyka z wielu firm w Polsce i nie tylko. Ale to był podrzędny pracownik leśnictwa, a kwota? 4.500 złotych. Chcę być leśnikiem!! Kasa prawie jak górnik, a o ile przyjemniej! Ok, no to siedziba tych leśników:

Nadleśnictwo Trzebież z siedzibą w Zalesiu© davidbaluch
Jadę dalej. Mój plan był taki, żeby jechać do Nowej Jasienicy lasem. I tu może ktoś podpowie, ale ja czegoś nie rozumiem. Dostałem kiedyś super mapę wydawaną chyba przez gminy położone wokół zalewu z trasami rowerowo-pieszymi. Zabrałem ze sobą. Sprawdziłem. Jest możliwość z Zalesia do Nowej Jasienicy i Drogoradza się dostać, ale mapa jest dość ogólna. To rozumiem. Duża skala obejmuje cały Zalew Szczeciński. Ale żeby nie można jednego malutkiego znaku postawić lub na drzewie wymalować? Próbowałem, wjeżdżałem w różne leśne przecinki. Przy każdej się zatrzymywałem. Nie znalazłem. To już prawdziwa polska bylejakość. Wielki minus. Miałem GPS, a i tak porównywanie swojej pozycji z mapą nic nie dało. Pewnie ktoś kto wie, to po postu skręci. Ja pierwszy raz próbowałem i po prostu się nie dało. Jak my się od Niemców różnimy. Dlatego tak lubię tam jeździć. No nic, jadę dookoła. Przez Tanowo i Tatynię. Rozpędzam się i kładę na kierownicy. Mam doping. Z lasu wynurza się wielka koparka. I jedzie chyba 25 km/h bo zauważam, że powyżej tej prędkości się oddalam od niej. Jadę ok 30 km/h czasem mniej. Koparka zostaje w tyle. Ale potem ja zatrzymuje się szukając drogi w GPS, a ona znowu blisko. I znowu grzeję. Jak w horrorze normalnie.
Jadąc przez Tatynię robię zdjęcie Gunicy. Mało popularna rzeczka, bo ani do kąpania ani na kajaki (choć można podobno), ale jest ładna. No to takie jej zdjęcie. Aha, wlazłem pod drutami prądowymi na krowy, żeby mieć lepsze ujęcie. :-)

Gunica© davidbaluch
Jadę już w kierunku Jasienicy. Jedno mi zostało miejsce na dzisiejszej check-liście. Ruiny Klasztoru. Do odebrania Kacpra mam jeszcze godzinę więc zupełny luz. Jadę już nieco wolniej, ale około 22 km/h. Mijam Tatynię. I tu Aga jak to czytasz, to przeskocz do następnego akapitu. Nie czytaj!
Zaraz za Tatynią mijam jadące z naprzeciwka trzy rowerzystki. A jedna czarnowłosa posłała mi tak promienny uśmiech, że od razu nabrałem wigoru do pedałowania. Jak miło i przyjemnie. W myślach zobaczyłem złowrogie spojrzenie Agi i szybko oddaliłem się z miejsca spotkania.
Aga! Odtąd możesz czytać!
No i dojechałem do tego klasztoru. Skoda, że taki zaniedbany. A miejsce ma potencjał. Tylko zaśmiecone i z wyblakłą tablicą, że zakaz wstępu, bo grozi zawaleniem. Aż trudno zrobić sensowne zdjęcie. Zabytek z XIV wieku. Taki stary. Chyba najstarszy zabytek z tych okolic. Dziwne, że ostał się podczas drugiej wojny. Tyle walk było w rejonie Jasienicy. Nawet katastrofa kolejowa nieopodal klasztoru podczas wojny była. Polecam książkę "Ruchome Piaski".Kiedyś dostępna w MOK Police. Nie wiem jak teraz. Opisuje czasy wojny na terenie obecnej gminy Police. No to klasztor dziś tak zrobiłem: Może choć trochę odda klimat średniowiecza.

Klasztor w Jasienicy© davidbaluch
I cóż pojechałem. Synka odebrałem z przedszkola. I dzień prawie minął. Jeszcze wieczorne obowiązki i siedzę teraz i jem jogurt jagodowy. Trzeba spać. Jutro do pracy...