Bez gumy ani rusz

Sobota, 18 lipca 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Po Niemczech
Sobota, piękna pogoda, prawie koniec urlopu i jutro nie będzie czasu na rower. Co wynika z tej arytmetyki? Dziś musi być rower!! Pojechałem do Polic, zabrałem Agę i jej rower i ruszyliśmy autem w naszym ulubionym kierunku czyli na pobliskie Niemcy. No nie do końca. Dojechaliśmy do Dobrej przed granicą i po ściągnięciu rowerów z dachu zaczynamy naszą dzisiejszą wycieczkę.
Dobra pod Szczecinem. Początek © davidbaluch
Najpierw fajną drogą dla rowerów 6 km w stronę Blankensee. Jadę tu pierwszy raz od końca remontu i muszę przyznać, że jest rewelacyjnie. Droga marzenie jak w Niemczech. Nawet Aga się dziwi, że w Polsce asfaltowa szeroka DDR-ka. Tyle asfaltu na ziemię wylali? pyta. No w każdym razie po jakimś czasie wjeżdżamy do Niemiec i tam też rewolucja. Przebudowane całe przejście, a właściwie w dzisiejszych czasach lepiej mówić połączenie krajów, bo żadne to już przejście graniczne. Rok temu jechałem tu jednym kołem auta po chodniku, a drugim po poboczu, a Monika patrzała czy gałęzie na dachu nie haczą rowerów. A teraz? Szeroka piękna droga asfaltowa. No super. Minęliśmy więc Blankensee i kierujemy się się w stronę Mewegen. Po drodze piękne łany zboża. Namawiam Agę do zdjęcia i choć ma opory czy ją jakiś Bauer widłami nie pogoni za niszczenie zboża to w końcu decyduje się na szybkie foto, ale łypie niepewnie na pobliskie zabudowania czy jednak ktoś z widłami nie wyskoczy.

Aga wśród łanów niemieckich zbóż © davidbaluch
Powolutku dojeżdżamy do Mewegen przez piękny stary las i nagle słyszę z tyłu krzyk: o kurczę!! folia jakaś mi się chyba zaczepiła. Ta folia to szelest powietrza uciekającego ze złośliwym świstem z pękniętej gumy w tylnym kole roweru Agi. Rower ostatnie lata stał i chyba ma dość tych wycieczek i na wszelkie sposoby pokazuje, że chciałby już na emeryturę. Bunt roweru. Nie mam powietrza, zanieście mnie na plecach do domu. Ale na szczęście mam dętkę w kuferku. Tylko nic do ściągnięcia, żadnej łyżki. trzeba rękami. Ale jakoś poszło, choć opona walczyła jak mogła żeby nie założyć jej na felgę. Uff.. udało się w końcu....!! Rower ze złością spojrzał, ale ruszył dalej. Niepokorne zwierzę.
Serwis rowerowy w Mewegen © davidbaluch
Za całkiem niedługo dotarliśmy do Rothenklempenow. Ciekawe miejsce z ciekawą historią. Na polskich stronach niewiele znalazłem, ale na niemieckich dowiedziałem się, że zamek (jeśli można go tak nazwać, raczej duży folwark) wybudowany został w 1609 roku przez Hansa von Eickstedta, a podczas wojny trzydziestoletniej został niemal kompletnie zniszczony. Potem został odbudowany, a następnie ponownie zniszczony podczas wojny Napoleona Bonapartego przeciwko Rosji i Prusom. Potem w XIX wieku przywrócony do świetności i dziś jest w całkiem świetnym stanie. Do 1950 roku produkowano to popularnego Korna, rodzaj niemieckiej wódki. W 1993 roku miejsce zostało kompletnie odrestaurowane i przywrócono mu historyczny czerwony kolor.
My wykorzystaliśmy to miejsce do zjedzenia bułki, jagodzianki i wypicia coli.
Rothenklempenow. Postój w zabytkowym dworze © davidbaluch
Po chwilowym postoju ruszamy dalej mijając jakiś ślub w kościele. Akurat para młoda wychodziła naiwnie wierząc, że będą żyli długo i szczęśliwie. My ominęliśmy ich i popedałowaliśmy w dal..
Wyjeżdżamy z dworu Rothenklempenow © davidbaluch

Niedaleko popedałowaliśmy, bo wkrótce zaciekawiły nas dożynkowe figurki stojące przy drodze. Fajowe. bardzo pozytywne figury. U Niemców już żniwa gdzieniegdzie i takie fajne słomiane ludki uśmiechają się wesoło do nas. Sielanka wiejska.
Słomiane ludki w Rothenklempenow. Trzy słomiane ludki © davidbaluch
To, że tego słomianego ludka za jajka złapałem to czysty przypadek, zaręczam!!! Potem już kierunek Löcknitz. Tradycyjnie postój przy Netto. Zakup dwóch piwek i jazda nad jezioro. No, przy okazji kupiłem musztardy niemieckie, bo lubię bardziej niż polskie i dwa dezodoranty "Fa" dla siebie i Agi, bo żal było nie wziąć jak w promocji były po 1 euro akurat i jazda nad pobliskie jezioro. Aa!! I jeszcze kupiłem takie salami jako zakąskę. W sumie to żadne z nas nie miało ochoty zbytniej i tak żeśmy sobie pod nos podsuwali, ale jakoś proszę! nie dziękuję! a może jednak..? Koniec końców zjedliśmy jakoś, tak się złożyło po równo,a więc po trzy kabanoski, popiliśmy piwem i zadowoleni pojechaliśmy dalej. Na poniższym zdjęciu prezentuję nasze wiktuały.
Postój w Löcknitz nad jeziorem. Piwo i kabanosy z NETTO © davidbaluch
No i cóż .. popedałowaliśmy w kierunku Blenkensee, choć to jeszcze daleko. Po drodze piękne niemieckie drogi rowerowe. Ta kropeczka z przodu to Agnieszka goniąca ile sił w nogach.
Droga rowerowa Löcknitz-Bismark © davidbaluch
Po drodze mamy jeszcze jezioro Blankensee  Nie możemy sobie odmówić przyjemności pomoczenia zmęczonych nóg w jeziorku. Trasa wspaniała, jak to w Niemczech i na koniec mini kąpiel w jeziorze.. cud miód...
Moczymy nogi w jeziorze. jaka ulga dla stóp :-) © davidbaluch
No i tyle. Kolejne 8 km i dotarliśmy do auta w Dobrej. Cała nasza wycieczka nie udałaby się tak fajnie, gdybym nie wziął zapasowej dętki. Jaki morał z tej historii? Nie ruszaj się z domu bez gumy, bo nigdy nie wiesz jak się dzień zakończy.
Nasza trasa

Komentarze (5)

co za ciekawy tytuł wpisu :D

Trendix 20:30 poniedziałek, 20 lipca 2015

"Akurat para młoda wychodziła naiwnie wierząc, że będą żyli długo i szczęśliwie."
Ciekawe... ;)

Misiacz 21:39 niedziela, 19 lipca 2015

TomSawyer,to nie przypadek ☺Kolory strojów też nieprzypadkowe Pozdrawiam

davidbaluch 16:57 niedziela, 19 lipca 2015

Mnie również ostatnio prześladuje pech "łapania kapcia", dlatego również wożę zawsze ze sobą zapasową dętkę i dodatkowo komplet łatek

srk23 11:18 niedziela, 19 lipca 2015
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!