Podziwiając meklemburskie pejzaże
Wtorek, 13 września 2016
· Komentarze(6)
Kategoria Po Niemczech
Wolny wtorek przynajmniej do 15.00. Potem muszę Kacpra ze szkoły odebrać. Agnieszka w pracy, zostałem więc skazany na samotną jazdę. Wstałem po 7.00 i o 8.00 tak jak postanowiłem wczoraj, jestem już w siodle.. znaczy w siodełku :-) Kierunek Kołbaskowo. Szczecin o tej godzinie zatłoczony. Przemieszczam się w stronę centrum znacznie szybciej niż samochody. Jadę ścisłym centrum, Plac Grunwaldzki, Al. Piastów itd. Chcę jak najszybciej wydostać się z tych kłębów spalin. W końcu wyskakuję na ul. Cukrowa i gnam już w stronę Kołbaskowa najpierw asfaltowym poboczem, następnie piękną drogą rowerową, którą niejednokrotnie już z Agą i sam jeździłem. Dotarłem do Kołbaskowa gdzie uzupełniam zapas wody w również znanym mi sklepiku, który zawsze jest otwarty, w przeciwieństwie do drugiego, który zawsze jest zamknięty. Aga będzie wiedziała o czym piszę. W sklepiku jednak nowa obsługa. I to jaka! Dwudziestoparoletnia blond piękność w zwiewnej letniej sukience. Dobra... wystarczy, bo Aga będzie czytała. W tym miejscu mam dylemat. Jechać na Rosówek ruchliwą szosą czy zaryzykować jazdę drogą, którą wczoraj wynalazłem na mapie, ale nie jestem pewien czy doprowadzi mnie do Niemiec gdzie zmierzam. Dzwonię do kolegi, który zna te tereny. Nie odbiera. Pytam więc kobiety, która wygląda mi na tubylca lecącego po piwo i papierosy czy drogą za przejazdem dojadę do Niemiec rowerem. Kobieta odpowiada: "Dojedzie Pan. Trzeba tylko rower po schodach na autostradę znieść i zaraz prosto autostradą do Niemiec dojedzie". No dobra. Wiem skąd te wypadki na autostradzie w okolicy Kołbaskowa w zeszłym roku z udziałem pieszych i rowerzystów. Jadę więc bez pomocy innych. Na drodze przeze mnie upatrzonej stoi znak "zakaz ruchu" - nie dotyczy dojazdu do żwirowni. Jadę. Droga niesamowicie kurzasta. Ciężarówki ze żwirem co rusz mnie mijają wzbijając biały pył na kilka metrów w powietrze. Jeden tylko kierowca przyhamował kiedy mnie zobaczył. Lekko biały jadę i jadę a Niemców nie widać. Ale w końcu jest! W leśnej przecince widzę słupki graniczne. No to będzie dobrze. Robię sobie po 20 km pierwszy postój na picie i drożdżówkę, którą wcześniej zakupiłem. Robię też sobie selfie przy pomocy mini statywu.

Na granicy w okolicy Pomellen© davidbaluch
Po odpoczynku wjeżdżam do Niemiec. Pierwszy raz jestem w Pomellen. Malutka wioseczka jakże podobna do setek innych w tym rejonie. Idylliczna wieś. Spokojnie bardzo. Przemknął koło mnie jakiś traktor i tyle. Cisza. Żywej duszy. Jeden domek z kamienia, bardzo stary spodobał mi się w tym porannym świetle. Musiałem mu zrobić zdjęcie.

Domek w Pomellen© davidbaluch
Wyciągam telefon i sprawdzam dokąd dalej. Postanawiam jechać w kierunku Ladenthin. Powoli robi się coraz goręcej, a to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. Ja tam zimnolubny jestem. Nie ma kierunkowskazu, a droga wątpliwej okazuje się jakości. Zastanawiam się czy nie skończy się gdzieś w szczerym polu. Ale jadę tymi wertepami licząc, że jednak dojadę. W pewnym momencie zaczynam jednak wątpić, bo droga robi się jakaś kosmicznie trawiasta i prawie niewidoczna. przypomina mi się jak raz taka zaczęła się robić gdy z Agnieszką jechaliśmy z Chojny do Szczecina. Potem okazało się, że się zgubiliśmy. Ale co tam. Przyroda wynagradza. Najpierw usłyszałem setki ptaków gdzieś w zaroślach jak piszczą, śpiewają, nawołują. Głośniej i głośniej. Kiedyś coś takiego widziałem. Wiem, przygotowują się do startu do Afryki. Czekam cierpliwie, hałas się wzmaga i po 10 minutach jest! Cisza w ciągu sekundy i nagle wystartowały. W kompletnej ciszy. Coś niesamowitego. Chyba ze 100 wzbiło się w powietrze i po chwili ułożyły się na niebie i odfrunęły. Niesamowity spektakl przyrody. Woow!!
Robię sobie kolejne selfie na tej niesamowitej przyrodniczo drodze.
Robię sobie kolejne selfie na tej niesamowitej przyrodniczo drodze.

Na drodze pomiędzy Pomellen a Ladenthin© davidbaluch
Jadę już coraz bardziej mokry. Jeny, jak gorąco!! Kątem oka zauważam dość daleko ode mnie dwie sarenki brykające po polu. Sarenki po chwili zaczęły biec w tym samym kierunku w którym jechałem. Ponieważ byłem daleko nie zwracały większej uwagi na mnie. A z jaką gracją sobie skakały. Już wiem dlaczego sarenka jest synonimem zgrabności. Naprawdę delikatnie i pięknie się poruszały. Biegły w kierunku pobliskiego stawu. Im chyba upał też dokuczał. Nie mogłem odmówić sobie zrobienia im zdjęcia na tle pięknego meklemburskiego pejzażu. W tle widać też słupki graniczne.

Meklemburgia i jej mieszkańcy© davidbaluch

Jabłoń w Schwennenz© davidbaluch
W Schwennenz zauważam znak na granicę w stronę Bobolina. Hmm, nawet nie wiedziałem, że jest takie przejście. A co mi tam. Nie znam, to poznam. Jadę. Półtora kilometra ścieżką wzdłuż brukowanej drogi, wąziutki mostek (nie dla aut) i jestem w Polsce. Wracam do Szczecina przez Stobno. Znowu przebijam się przez niemiłosiernie gorące centrum. Na szczęście o tej godzinie już nie tak zatłoczone. No i po 45 km docieram do domu. Akurat czas na wstawienie prania, prysznic, napisanie bloga i po Kacpra do Szkoły trzeba.
Dla chętnych jak zawsze mapka trasy