Cały dzień dziś taki nijaki jakiś. Ale wieczorem nabrałem ochoty na przejażdżkę. Kacper oczywiście nie odpuścił. Jak zobaczył, że szykuję się na rower, to natychmiast też zaczął się ubierać. No to pojechaliśmy. Nie miałem pomysłu dokąd jechać. Kacper powiedział, że na plac zabaw. Ponieważ nie miałem ochoty na zjeżdżanie na ślizgawce, powiedziałem, żeby wymyślił coś innego. No to druga oczywista opcja: Do lasu. No to pojechaliśmy. W lesie ciemno, mroczno i wilki jakieś, ale trochę pojeździliśmy. Tak bez celu. Popedałować po prostu. Wracając Kacper zauważył swój ukochany autobus i zażądał zdjęcia. No to zrobiłem, ale żeby było ciekawiej to jako HDR. Kacprowi się podoba. Powrót już po zmroku praktycznie. Zima idzie. Trzeba pomyśleć o lepszym oświetleniu, bo to co mam drogi nie oświetla, tylko mnie inni widzą. I znów będzie wydatek...
Kilka albo kilkanaście dni temu kupiłem na Allegro nowe klocki hamulcowe. Powód oczywisty. Stare się zużyły. Na pierwszy rzut oka nie powinny. Toć to dopiero półtora tysiąca kilometrów. A i rower nie kosztował 300 złotych w Tesco. Ale cóż.. Zużyły się i koniec. Ostatnio hamowały z odgłosami tandemu Siwobrodego (Kto był na wycieczce niedzielnej tydzień temu ten wie o czym mówię). Poza tym od dłuższego czasu jeżdżę z Kacprem i nasz "tandem" waży ponad 100 kilo. Do myślenia dał mi ostatni zjazd z Warszewa, kiedy myślałem, że nogami będę musiał sobie pomagać. Oglądnąłem klocki z tyłu i okazało się, że już ich prawie nie ma. No więc.. nowe klocki. I jakie zdumienie mnie ogarnęło gdy zacząłem szukać co powinienem założyć. W moim Passacie mój mechanik spytał mnie tylko czy tanio czy dobrze ma być jak zmieniałem hamulce 3 miesiące temu. Powiedziałem, że ma starczyć na długie wożenie rowerów.. i już. Ale jak wszedłem na fora rowerowe i przeglądałem tematy o hamulcach, to poczułem się jakbym miał co najmniej skrzydła do F-16 wybierać.To co niektórzy internauci wypisują to jakaś masakra. Sprzęt ważniejszy od jazdy. Ale coś tam poczytałem. Z godzinnego czytania wyrobiłem sobie jakiś obraz i postanowiłem kupić klocki Meridy na każdą pogodę czyli z trzech rodzajów gumy. Przyszły, czekały, bo czasu nie było na założenie, ale dziś rano zmieniłem. Oczywiście z "pomocą" Kacpra, który nie odstępował mnie na krok. Potem jazda próbna po Szczecinie. Jeśli ktoś zastanawia się nad zmianą klocków, to moja opinia jest taka: Klocki bez porównania lepsze niż te seryjnie montowane do moich hamulców ( jakieś no name czarne). Przede wszystkim ciche, świetnie hamują,ale.. jest małe ale. Trzeba się przyzwyczaić, bo w moich starych jak nacisnąłem to zaraz była blokada, a tu siła hamowania jakoś się rozkłada. Najpierw myślałem, że słabo hamują, ale jak docisnąłem to koło zablokowało. Po prostu trzeba wyczuć hamulce i wtedy jest rewelacja. Po 10 km zacząłem czuć o co w tym chodzi. Ogólnie polecam. Tylko,że przy całej tej operacji pomagał mi Kacper i oczywiście chciał koniecznie też swój rower naprawiać.Dziś pół dnia spędził kręcąc śrubokrętami przy rowerku. No fakt, że podciągnąłem mu hamulce, bo praktycznie nie hamowały, ale poza tym rower Kacpra bez zastrzeżeń. Mimo to powtarza, że jeszcze musi coś robić przy rowerze. Bo tata też tak robi!!! Chwila była warta uwiecznienia więc zrobiłem mu zdjęcie. Jako trzecie zdjęcie wrzucam przód ramy mojego roweru, żeby nie było wątpliwości jaką muzykę słucham ja i Kacper. Przede wszystkim on.. Ostatnio w samochodzie leciało RMF FM, a Kacper po jakimś czasie: "TATA, WYŁĄCZ TO! JA LUBIĘ MODE! WŁĄCZ MODE". No i włączyłem..
Dzień jak co dzień czyli czwartek, ale pogoda tak piękna w Szczecinie, że wziąłem dzień urlopu. Tym bardziej, że Niemcy mają dziś święto (Dzień Zjednoczenia Niemiec) i wszyscy mają wolne. To ja niby mam pracować? Na dworze dość chłodno, ale słonecznie. Zapowiada się piękna wycieczka. Zapakowaliśmy rowery na dach naszego automobila i pojechaliśmy do Niemiec. Zaparkowaliśmy przed dworcem kolejowym w Tantow.
Po krótkim przygotowaniu ruszyliśmy. Od razu fajnie, bo droga prowadziła w dół. Szukamy oznaczeń prowadzących do pierwszego etapu naszej wycieczki czyli Salvey Mühle nr 3. Inaczej mówiąc młyn nad rzeką Salvey. Nieraz czytałem na blogach o tym miejscu i wyglądało na ciekawe miejsce. Droga jak to w Niemczech dobrze oznaczona i po chwili z asfaltu poprowadziły nas znaki po szutrze. Chwilami jednak zastanawialiśmy się którędy dalej?
Po chwili jednak znależliśmy odpowiednią drogę. Za chwilę przejeżdżamy mostkiem nad rzeczką. Cała ta Salvey to rzeczka, która sprawia wrażenie górskiej i nijak nie pasuje do naszych nizinnych terenów.
Miejsce faktycznie ładne. Stary młyn można zwiedzać za 1 euro od osoby. Są też stoliki nad rzeczką, gdzie można sobie odpocząć. Jest mały wiatrak i małe koła wodne na samej rzece. Miejsce iście magiczne.
Na niemieckiej stronie młyna znalazłem opis miejsca. Wynika z niego, że młyn wybudowany został ponad 750 lat temu przez Cystersów. Jego mechanizmy służyły do mielenia zboża, ale także cięcia drzewa. Młyn numer 3 jest ostatnim zachowanym w takim stanie z łańcucha pięciu młynów, które kiedyś pracowały na rzece Salvey. W młynie działa Turbina Francisa i jest to podobno unikat w skali Niemiec. No trochę historii, ale trzeba jechać dalej. Jedziemy wzdłuż rzeki i po krótkiej chwili napotykamy piękną drewnianą pompę z wypisanym na niej Psalmem 23. Oczywiście po niemiecku. Woda podobno nadaje się do picia, więc uzupełniamy zapasy w bidonie.
Niejednokrotnie jechaliśmy już przez Gartz w drodze na basen w Schwedt, ale pierwszy raz jesteśmy tu rowerami i możemy zagłębić się w miasto. Podoba nam się to, że mimo, iż ulice są brukowane, to po obu stronach jezdni zrobione są języki z asfaltu, żeby rowerzyści się nie męczyli. Można pozostawić klimat starego miasta i pomyśleć przy tym o rowerzystach? Można. Jako,że dziś święto na rynku natrafiamy na festyn.
Kacper po chwili też znajduje coś dla siebie i na początku niepewnie, ale po chwili już na całego fika koziołki na dmuchańcu, która za darmo jest do dyspozycji maluchów.
Potem oglądamy jeszcze stoiska, zamieniamy parę słów z bobrem (Choć Kacper cały czas upiera się, że to szczur)i choć miło się siedzi to trzeba będzie jechać dalej.
Po krótkim rozpytaniu tubylca, dowiadujemy się w którą stronę na drogę rowerową Odra-Nysa i docieramy nad Odrę. Droga świetna, równa i twarda. Zaraz po ruszeniu w stronę Mescherin napotykamy trzy motocykle z flagami UE, Polski i Niemiec. Okazuje się, że za nimi biegnie zawodnik (za chwilę został zwycięzcą) Biegu Transgranicznego. Impreza organizowana jest od 17 lat dwa razy w roku - Dzień Zjednoczenia Niemiec oraz rocznicę Konstytucji 3 Maja.
Trasa biegnie z Gryfina do Gartz lub z Gartz do Gryfina. Za chwilę zaczęły nas mijać setki uczestników. Niektórzy biegli nawet ze swoimi pupilami. Szczególne gratulacje dla takich małych łapek.
Po kilku kilometrach jadąc wzdłuż Odry piękną drogą dla rowerów dotarliśmy do Mescherin. W złym momencie powiedziałem wtedy, że ta dzisiejsza trasa taka fajna, płaska. Od Mescherin tuż po skręcie w stronę Geesow zaczęły się już tylko góry i doliny. Pod górę i z góry. Owszem widoki były piękne, ale droga dawała w kość. Po wzroku Moniki widziałem, że widoki ją niezbyt interesują. A mnie wręcz przeciwnie. Fociłem i podziwiałem pejzaże.
Po dotarciu do Geesow czekała nas już ostatnia prosta do Tantow. Ja bym jeszcze pojeździł, ale Monika miała już dość, Kacper też mi z tyłu do ucha szeptał: "gdzie jest moje autko?".
Po dotarciu do samochodu oświadczył, że teraz będzie spał. Usadowił się wygodnie w swoim foteliku i powiedział, że fajnie było. A my rowery na dach i powrót do Szczecina... Fakt, fajnie było..
Dziś moja Merida stoi i czeka na dzień jutrzejszy, za to Kacper wyciągnął mnie swoim łowełkiem do lasu i gnał po ścieżkach leśnych,aż mu się bateryjki wyczerpały i wróciliśmy do domu. Krótki filmik z jego wyczynów. Zapraszam :-) &feature=youtu.be
Dziś w zasadzie nie planowałem specjalnie wycieczki żadnej. No, ale rano poczytałem o wycieczkach innych i m.in. po przeczytaniu wpisu Trendixa nabrałem ochoty na wycieczkę do lasu. jak zwykle wybrał się ze mną Kacper, choć na początku pertraktował, żeby jego rowerkiem jechać. Ale ponieważ jego rowerek mały i nie ma fotelika, żebym i ja mógł się zabrać, to wsiedliśmy na moja Meridę. Postanowiłem pojechać do wieży widokowej. Na początek jak zwykle pod górę. Na Warszewie Kacper zażyczył sobie zdjęcie przy słoniu. Oświadczył, że go kocha. No to zdjęcie.
O tym słoniku to znalazłem ciekawe informacje w Internecie: Pomnik stoi na skwerze między ulicami Poznańską i Szczecińską. Wbrew umieszczonej na nim dacie powstał w 1934, a nie w 1903 r. (cyfry 19 i 34 były przedzielone wieńcem laurowym, który robotnicy podczas jednego z remontów odczytali jako zero). Zaprojektowany jako fontanna, stał po środku niewielkiego oczka wodnego. Woda tryskała z ustawionej wówczas na sztorc trąby słonia. Rzeźbę stworzył znany niemiecki artysta Kurt Schwerdtfeger (1897-1966). Po studiach osiedlił się w Szczecinie i tu od 1925 roku kierował klasą rzeźby w Szkole Rzemiosł Artystycznych. Słoń to nie jedyna rzeźba, autorstwa Kurta Schwerdtfegera, która zdobiła Szczecin. Dziś z trąby słona nie tryska woda. Na około pomnika rosną teraz krzewy, które wczesną wiosną zakwitają na niebiesko. Potem ruszyliśmy dalej. Minęliśmy dwie ulice po których od razu nam się weselej zrobiło i jakoś tak latem zapachniało :o)
No i w końcu wjechaliśmy do lasu. Kacper jak zwykle nasłuchuje Uhu (sowa) i jedziemy w kierunku platformy widokowej. Po drodze w środku kniei przejeżdżamy po drewnianej kładce, która nie stanowi przeprawy przez żadną wodę, a położona jest jakieś 30 cm nad łąką. Zastanawiam się dlaczego.. Może pod spodem biegnie jakaś "żabia autostrada"??
Jeszcze kilka chwil i jesteśmy. Dotarliśmy do wieży. Kacper ochoczo zsiada z roweru i mówi, że mam mu zdjęcia robić. No to robię. Pierwsze przy tablicy informacyjnej. Wcześniej jej tu nie widziałem. Jest na niej zdjęcie wieży i mapka okolicy.
No i na koniec wchodzimy do góry. Kacper patrzy dookoła i opowiada, że tu to mieszka sowa, a tam w wodzie śpi krokodyl. Wyobraźnia dziecka działa. Fajnie byłoby mieć znowu 3 lata :-). Oczywiście Kacper życzy sobie kolejne zdjęcie, żeby później mamie pokazać w domu.
na koniec jeszcze nagraliśmy krótki filmik jak to Kacper wieżę zdobywał i jaki z stamtąd widok na siedlisko krokodyli. A potem z górki na pazurki powrót do domu, bo na 14.00 do pracy trzeba lecieć. Filmik: &feature=em-upload_owner