Samotna niedziela i Desperados

Niedziela, 14 czerwca 2020 · Komentarze(5)
Ten weekend niestety zupełnie samotny więc długo zastanawiałem się co robić. Myślałem, żeby skoczyć nad morze, ale samemu trochę smutno. Do Mecklemburgii wjeżdżać jeszcze nie wolno, więc zakupy w Löcknitz też odpadły. Hmm.. Zostaje rower. No więc zamontowałem w końcu sakwy, które od roku leżały  w szafie, wziąłem kocyk, wodę, jedzenie i mnóstwo innych niepotrzebnych rzeczy i pojechałem sobie powoli. Pogoda dziś w Szczecinie idealna na rowerowanie. Nie za gorąco, nie za zimno. Tak chyba ze 23-24 stopnie. Pojechałem sobie do Puszczy Wkrzańskiej przez Warszewo. W tym kierunku niewiele jeszcze osób. Trochę spacerowiczów w samym lesie tylko. Trochę mnie na wertepach wytrzęsło, ale w końcu dotarłem do Pilchowa, gdzie w czynnej "Ropuszce" czy innej "Żabce" kupiłem sobie zimniutkiego Desperadosa o posmaku Whisky. No ciekawe. Jeszcze nie piłem. W ogóle rzadko piję piwo. O ile Desperados to w ogóle piwo... Zaopatrzony ruszyłem w kierunku jeziora Głębokie. Po drodze mnóstwo rodzin podąża w tym samym kierunku. Idą z torbami z piwem i kiełbasą, dzieciami z dmuchanymi zabawkami, piesami machającymi ogonami. No istna sielanka. Trochę z zazdrością patrzyłem. Na polance ogniskowej nad brzegiem jeziora otworzyłem mojego zimnego Desperadosa i delektowałem się widokiem takim:

Jak widać są już pierwsi amatorzy kąpieli. Te uszy które tam wystają to nie potwór z Loch Ness, tylko przepiękny owczarek niemiecki. W sumie trochę żałowałem, że nie wziąłem ręcznika i kąpielówek, bo może też bym skorzystał. Ludzi coraz więcej zaczęło nadchodzić, a mi jakoś się jednak zaczęło nudzić więc postanowiłem pojechać dalej. Trasa wokół jeziora jest bardzo ładna tylko trochę wyboista. Ale takie widoki wynagradzały uciążliwości:

Pomyślałem też, że tradycyjnie musi być selfie z wycieczki. No więc pstryk:

Potem wyjechałem na drogę łączącą Szczecin z Wołczkowem i zdziwienie. Budują drogę dla rowerów. I to jaką szeroką, asfaltową. Normalnie miodzio. Na razie jeszcze w budowie, ale już nią pojechałem, choć momentami kamienie i piach jeszcze. No, ale wkrótce będzie super. Zawsze zniechęcał mnie duży ruch aut na tej drodze i nie lubiłem wypraw w stronę Dobrej. Teraz będzie można jechać DDR-ką. Świetnie! Za pętlą autobusową przy kąpielisku wjechałem w las i pojechałem strasznie korzeniastą drogą. Ale malowniczą zarazem:

Im bliżej miasta tym więc ludzi. Rowerzyści, kijkowcy, biegacze i.t.d. Po drodze napotkałem jeszcze taki napis przytwierdzony do drzewa:

Najpierw się zaśmiałem, że nie da się inaczej przecież. Ale po chwili zastanowienia przyznałem, że to mądra rada. Jakże często myślami jesteśmy tam gdzie będziemy za godzinę, dzień, tydzień. W pracy, u rodziny.. gdziekolwiek. Zamartwiamy się tym co będzie. Wszystko planujemy, myślimy, myślimy... myślimy. Gonimy za tym co ulotne.
Nie doceniamy tego, co mamy. Tego co tu i teraz. Pomyślałem, że nawet dziś jadąc na tym rowerze mnóstwo czasu minęło mi na rozmyślaniu o tym co było, co będzie, co straciłem. A przecież nie mamy na to wpływu. Warto być tam gdzie nasze stopy...
No i z tą myślą dojechałem do domu. 
Mapka na Endomondo

Z Kacprem poza Szczecin

Sobota, 6 czerwca 2020 · Komentarze(5)
Od jakiegoś czasu Kacper bardzo chciał pojechać rowerami gdzieś w dzikie, nieznane, niebezpieczne rejony... Nie, że znowu Szczecin.. no dobra.. może przesadziłem z tymi dzikimi... ale na pewno poza Szczecin. Jego możliwości pod względem kilometrów nie są na razie zbyt duże, więc jedyna rada zapakować rowery do auta i gdzieś pojechać. No więc pojechaliśmy do Jasienicy koło Polic. W zasadzie Jasienica to też Police, ale tylko na niby. Zaparkowaliśmy na przeciwko jakiegoś brzydkiego sklepu i ruszamy. Trasę mam już w głowie.

No więc ruszamy.  Napieramy na pedały i.. po 200 metrach mówię: "Kacper, auta nie zamknąłem".. "Tato ja zamknę, pobiegnę".. " pojedź rowerem", " nie.. wolę pobiegnąć" ... jeny. No dobra. . . Zamknął, jedziemy dalej. 
Z brzydkiej Jasienicy wydostajemy się po 5 minutach i zaczyna się piękna przyroda. Jedziemy w kierunku Nowej Jasienicy. Są tam chyba 3 domy. Więc tą drogą nic nie jeździ. Jedziemy przez Puszczę  Wkrzańską przez kilka kilometrów i minęły nas 3 auta. Dwa myśliwych i jedno jakiegoś VW Transportera w kolorze green, którego kierowca wyglądał jakby po flaszkę skoczył, bo zabrakło akurat jak szwagier wpadł. Może i tak było. W każdym razie droga jest piękna. Lasy i łąki. Po drodze widzimy  dwa żurawie spacerujące po łące. Zacząłem się skradać do nich, żeby zrobić zdjęcie, bo  nie wziąłem teleobiektywu, ale skubańce się zbyt szybko zorientowały i odleciały. No więc takie zdjęcie na pożegnanie:

Jedziemy dalej. Rozmawiamy. Czuję się naprawdę fajnie. Ja i mój ukochany synek. Po drodze robimy sobie wspólne zdjęcia. Kacper na szczęście jest taki jak ja. Nie śpieszymy się. Po prostu postój co 2 kilometry i oglądamy mrówki zastanawiając się dokąd one tak się śpieszą.. :-)
My powoli... Droga przepiękna..Puszcza Wkrzańska jest naprawdę piękna. W pewnym momencie napotykamy sarenkę. Spojrzała i z gracją, niezbyt szybko pobiegła między drzewa. Rozmawiamy potem z Kacprem o myśliwych. Oboje nie rozumiemy jak można strzelać do takich pięknych stworzeń.

I następne...

I następne...

I w końcu razem (statyw pomógł) :

W końcu dojechaliśmy do Drogoradza. Taka mała wieś. Kiedy były tu Niemcy nazywała się Hammer. (czyli młotek) Jest tu mały, prawie nikomu nieznany cmentarz w środku lasu. Leżą tu Niemcy, dawni mieszkańcy tej miejscowości. Kilka lat temu nagrobki były poprzewracane i byle jakie. Dziś widać, że ktoś pomyślał i już jest całkiem ładnie. Są tu osoby zmarłe ponad 100 lat temu. Kacper był pod wrażeniem tego miejsca..

Jedziemy dalej. Prowadzi nas jakiś ptaszek. Śmieszny, ale piękny. Mały, szary.. śliczny. Podlatuje i opada . Prowadzi nas tak chyba z kilometr. Leci z 5 metrów przed nami jakiś metr nad ziemią. Na końcu lasu siada z boku i patrzy jak go mijamy. Wyjeżdżamy z puszczy. . .
Kacper powoli robi się zmęczony. Jedziemy już przez wioseczki. Podziwiamy przyrodę i powolutku toczymy się do przodu. Obiecałem Kacperkowi loda w pierwszym napotkanym sklepie. To go trochę mobilizuje. Ale po drodze spotykamy jeszcze stado krówek i byczków. Robimy im zdjęcie. Ale jeden byczek zaczął tupać na nas , a nic oprócz jakiegoś drutu nas nie dzieliło, więc szybko pognaliśmy dalej.

No i w końcu Niekłończyca. Jest sklep. I jest lód, który Kacper lubi. No więc postój. Robimy sobie odpoczynek. Ja nawet nie zdążyłem się zmęczyć, ale ale rozumiem, że dla mojego synka jest to wyprawa. Skutki korona wirusa. Ja biegam i kondycje mam chyba najlepszą w życiu, ale dzieci odizolowane w mieszkaniach... skutki zdrowotne na naszych dzieciach chyba dopiero odczujemy za jakiś czas.
W każdym razie lód był podobno dobry. I do tego na patyczku napis, że wygrał następnego. Przy okazji odbierzemy.

Jest lód w końcu!!

Po zjedzeniu loda Kacper dostał zastrzyk energii, więc ostatnie 3 kilometry mijają nam błyskawicznie.Dojeżdżamy do auta i jedziemy do domu.. do Szczecina.
Naprawdę świetny wypad..Dla chętnych mapka: trasa

Trochę lasu, trochę miasta..

Środa, 3 czerwca 2020 · Komentarze(2)
Dziś na 14:00 do pracy, a że pogoda w Szczecinie piękna to postanowiłem trochę popedałować. Ostatnio więcej biegam niż jeżdżę, ale dziś jakoś mnie naszło. Pojechałem więc tradycyjnie już w stronę Warszewa. Po drodze omal nie zderzyłem się z kobietą, która nie dość, że beztrosko szła środkiem drogi dla rowerów, to jeszcze jak chciałem ją bokiem wyminąć to księżniczka nagle zeszła w prawo w moją stronę. Dobrze, że mam dobre hamulce, ale i tak się otarliśmy. Ci piesi na drogach rowerowych to jakaś plaga. Jakby nie można chodnikiem obok iść. Doszedłem do wniosku, że są niebezpieczniejsi niż samochody. Bo auto przynajmniej jedzie w jakiś przewidywalny sposób, a ci włażą nam wciąż bezmyślnie pod koła. Dalej podróż przebiegała już bez zakłóceń. Najprzyjemniejsza część drogi była przez las w stronę Pilchowa. Tylko niestety na tym odcinku straciłem zasięg, a rozmawiałem sobie przez słuchaweczkę bluetooth z Lewelinką. Na szczęście w Pilchowie zasięg wrócił, więc dalej sobie wesoło gawędziliśmy. Nad jeziorkiem Goplany zrobiłem króciutki postój. Woda taka fajna była. Tak mnie korciło żeby wejść. Tyle już miesięcy bez basenu od którego jestem uzależniony przecież :-( Po krótkim postoju powrót Arkońską i Przyjaciół Żołnierza do domu. Dwie fotki z wycieczki. 


Z Kacprem do Polic

Niedziela, 10 maja 2020 · Komentarze(8)
Dzisiaj postanowiliśmy z Kacprem zrobić wycieczkę przez las do Polic.  Na mecie czekała na Kacpra mała impreza na przystani oraz grill i skakanie na trampolinie. No więc pojechaliśmy tradycyjnie na Warszewo - cały czas pod górę. Po drodze oczywiście kilka postojów na picie. Dziś wyjątkowo gorąco. Aż trudno uwierzyć, że jutro ma być 10 stopni. No zobaczymy.

Po kilku kilometrach zrobiliśmy sobie mały popas na łączce. Kacper zbierał mlecze i zdmuchiwał dmuchawce, a ja sobie leżakowałem. Było bardzo sympatycznie. Takie fajne chwile taty i synka.


W końcu dojechaliśmy do lasu i potem z górki na pazurki do Siedlic. Po drodze mnóstwo rowerzystów, biegaczy i kijkowców. Droga mimo, że w dół, to strasznie wyboista, więc z ulgą przyjęliśmy asfalt przed Siedlicami gdzie finalnie wyjechaliśmy. Z Siedlic to już był rzut beretem do Polic. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy "Żabce" ponieważ Kacper po jeździe nabrał ochotę na loda. Usiedliśmy więc na ławeczce obok sklepu i spokojnie Kacper skonsumował Big Milka. Na koniec przedostaliśmy się na drugi koniec miasta, gdzie nad rzeką Łarpią był grill na przystani. Taka krótka, ale przyjemna wycieczka z potomkiem.


Niedzielnie z Lewelinką

Niedziela, 3 maja 2020 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Dziś samotnie-niesamotnie. Ponieważ mojego synka akurat nie ma więc wydawałoby się, że skazany będę na samotną wycieczkę. Ale od czego pomysłowość. Umówiłem się na wspólną wycieczkę z Lewelinką czyli rowerzystką z odległego o 750 km Świdnika. Wyruszyliśmy równocześnie, każdy z słuchawkami na uszach. I popedałowaliśmy sobie każdy u siebie, ale cały czas na łączu. Jechało się naprawdę super. Czułem się jak na wycieczce we dwoje. Fajnie nam się rozmawiało. Nawet przerwy na picie robiliśmy w tych samych momentach. Czasem żartowaliśmy sobie, żeby zwolnić bo ona lub ja zostałem w tyle :-). Ale było wesoło. Pojechałem na Warszewo tak, żeby dostać się do lasu gdzie można jechać bez maseczki. W pewnym momencie gdzieś w okolicy ul.Zagórskiego  nawet straciłem orientację gdzie jestem i jechałem tak na "czuja". Ale opłaciło się, bo w pewnym momencie trafiłem nad przepiękny zbiornik wodny. O taki:

Pojechałem dalej trochę na oślep przez przepiękny wiosenny las. W pewnym momencie zaczął padać deszcz. A u Lewelinki nie.. Dziwne.. przecież jedziemy razem :-)
No, ale deszczyk nie był wcale uciążliwy. Nawet w pewnym momencie całkiem przyjemny. W środku las prezentował się cudnie..

Im dalej w las tym bardziej robiło się tajemniczo. Brakowało jeszcze tylko domku baby-jagi i czarnego kota. Po drodze tłumaczę Lewelince, że u nas jest dużo egzotycznych zwierząt. Że nawet słonie są. Lewelinka pyta czy z dużymi trąbami. A jakże!! ;-) Ale mi nie wierzy jakoś. No kurczę, postawiłem sobie za cel, że jakiegoś muszę dziś spotkać i jej udowodnić. Ale póki co tajemniczy las:..

Jedziemy dalej. Jest wesoło i oboje stwierdzamy, że z braku innej możliwości takie wycieczki "we dwoje" też są całkiem fajne. Naprawdę czas upływa nam niesamowicie miło. Musimy koniecznie to powtórzyć. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie we dwoje ;-)

W końcu wyjeżdżam z lasu. Maseczka na twarz i jadę. Kurczę.. tylko ten słoń.. hmmm. Jadę i jadę i nagle.. jest!!! Słoń z wielką trąbą wynurza się zza krzaków. Szybciutko wyciągam telefon i robię mu zdjęcie. Udało się zanim uciekł w głąb kniei.. Teraz uwierzysz Lewelinka, że mamy słonie z wielkimi trąbami?? :-D

No i cóż... jeszcze kawałek i popedałowaliśmy do domu. W międzyczasie u niej zaczyna padać deszcz, a u mnie już nie. czyżby chmurka znad Szczecina dotarła w okolice Lublina? Hihi..
Tak się złożyło, że pod swoje domy przyjechaliśmy prawie równocześnie. Z różnicą minuty może. Dziękuję za cudną.. wspólną wycieczkę.. 
Mapka trasy

Wycieczka z synkiem

Niedziela, 26 kwietnia 2020 · Komentarze(6)
Dziś typowo niedzielnie. Z moim synkiem Kacprem zrobiliśmy sobie spacerową rundkę na jezioro Głębokie w Szczecinie. Wyruszyliśmy z domu ulicą Przyjaciół Żołnierza w kierunku ul. Arkońskiej. Oczywiście cały czas w dół, więc chwila moment byliśmy na końcu ulicy i wjechaliśmy do parku, a następnie do lasu. Bardzo mile zaskoczyły nas Syrenie Stawy. Dawno tu nie byliśmy. Okazało się, że jest mnóstwo nowych wiat, miejsc do podziwiania przyrody, świetne nowe żwirowe alejki. Po prostu byliśmy zachwyceni. Świetne miejsce do relaksu na świeżym powietrzu.

Syrenie Stawy.

Syrenie Stawy

Syrenie Stawy.
W dalszej części wycieczki popedałowaliśmy w stronę Głębokiego. Na miejsce dotarliśmy dość szybko, choć po drodze taka masa rowerzystów, że jechało się dosyć ciężko. Jeden wielki slalom. No, ale nic dziwnego. To bardzo popularny kierunek wycieczek i spacerów. 
Po dotarciu na miejsce kupiliśmy sobie lody, które skonsumowaliśmy na plaży. Ludzi nie było zbyt wiele, więc pełny relaks. Cztery osoby skusiły się na kąpiel i nawet sobie popływały. My jakoś się nie zdecydowaliśmy. Ale było naprawdę przyjemnie. Kacper nawet ściągnął skarpetki i biegał boso po piasku.  Było naprawdę bardzo przyjemnie. Cieszyliśmy się otaczającą przyrodą i swoim towarzystwem. Takie chwile są piękne...


No, ale cóż. Wszystko się w końcu kończy. Po kilkudziesięciu minutach wsiedliśmy na rowerki i popedałowaliśmy najpierw przez las, a potem otwartą w końcu i wyremontowaną ulicą Arkońską. Cieszą kolejne drogi rowerowe - piękne i równe.  Niedziela naprawdę udana. Kolejny fajny dzień z moim synkiem.

Powrót do domu.
mapka trasy

Pierwszy raz maseczce

Sobota, 18 kwietnia 2020 · Komentarze(5)
Rano zastanawiałem się biegać czy na rower. No, ale Lewelinka namówiła mnie, żebym poszedł jednak pojeździć. Ona zamierza dziś zrobić duuużo kilometrów. Więc idę na rower.  Pierwszy raz po rozpoczęciu ogólnopolskiej akcji pod nazwą "kryj ryj". Z założenia chciałem zrobić jakąś długą wycieczkę, ale już po 5 km wiedziałem, że jazda w kagańcu nie jest dla mnie. Okropieństwo. Maseczka  to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. O nie... ;(


Pierwsza fota w jakiejś dziczy, a dokładnie na ul. Zagórskiego w Szczecinie tylko jej dzikiej części. Pogoda dziś naprawdę cudna do jazdy. Tylko ta maska fuj. Chociaż niby jest sposób na nienoszenie maski i uniknięcie kary i ja go znam, ale gdyby wszyscy z niego skorzystali to korona by nas wszystkich dopadła w końcu. Więc się męczę. Trudy maski wynagradzają piękne wiosenne widoki. Słucham jak Levelinka Thegiornalisti. Świetna włoska muzyka. Czuję się jak we Włoszech. Kiedy ja tam znowu pojadę...

I jeszcze selfie wiosenno maseczkowe (fakt.. jakoś trochę rozmazane)

W końcu dojechałem do cywilizacji. Mijam kolejne ulice i nagle spotykam dwie obok siebie takie, że gdyby Levelinka miała się przeprowadzić do Szczecina to na pewno na jednej z nich chciałaby mieszkać. tylko na której? hmm.. Levelinka proszę o komentarz ;)

Maseczka zaczyna coraz bardziej doskwierać więc już tylko pojechałem do Żabki po napój sobotnio-popołudniowy i colę , a potem na dół przez Golęcino w stronę Odry. Po drodze jeszcze minąłem starą olejarnię. Budynek przy ulicy Dębogórskiej 31 – 33 pierwotnie mieścił w swoich murach młyn przemysłowo – handlowy. Zakład ten powstał w 1837 roku. Zbudowany przez Spółkę Młynów Walcowych  młyn dorównywał największym zakładom na wschodnich terenach Rzeszy.
Budynek do 1847 roku przeszedł kilka gruntownych modernizacji. We wrześniu 1850 roku młyn spłonął. Został odbudowany, jednak 26 lat później kolejny pożar przerwał pomyślny rozwój zakładu. Wtedy to powstał istniejący do dziś budynek olejarni z czerwonej cegły, zdobiony neogotyckimi detalami.
Podczas wojny budynek uległ częściowemu zniszczeniu. Ocalał masywny budynek produkcji. Po wojnie mieściła się tam ponownie olejarnia produkująca olej rzepakowy. W późniejszym czasie działała tam fabryka szczotek, a ostatnio odlewnia metali kolorowych. Była ona czynna do połowy lat 90 XX wieku, kiedy to budynek został opuszczony. Dziś stoi pusty...

Na koniec skoczyłem jeszcze na drugą stronę Odry przez dość nowy kilkuletni most Brodowski. Fajny widok z drugiej strony na Szczecin, ale już zdjęć nie robiłem. Zrobiłem za to zdjęcie mostu, bo w czerni i bieli przy tym słońcu prezentował się całkiem fajnie. I potem do domku. Gdyby nie maska pokręciłbym znacznie dłużej... 

mapka

Jak zostałem przestępcą..

Poniedziałek, 6 kwietnia 2020 · Komentarze(9)
No więc stało się. To o czym zawsze marzyłem. Zostać prawdziwym przestępcą. Ale po kolei. Przeważnie do pracy jeżdżę autem. Ale dziś myślę, że mogę legalnie rowerem jechać gdy będę do pracy i z pracy wracał. Około 14:00 wyruszyłem więc z Polic do Szczecina czyli z pracy do domu. I którędy jechać? Najciekawsza trasa jest przez las... a to tak zakazane przecież. No ale cóż. Cały las chyba Policją otoczony nie jest...  Wyruszyłem sobie o 14:00 i najpierw przez las, ale asfaltem. Asfalt dozwolony .. hurra! Dojechałem do Leśna Górnego. Skręcam w las. Jeszcze spojrzenie przez ramię czy Policja nie jedzie z tyłu. Nie ma.. więc szybki skok w bok i jestem w lesie!!! Jak fajnie smakuje zakazany owoc :-)... Robię sobie z tej radości nawet fotki. Tym bardziej, że nowy mini mini statywek do telefonu kupiłem, więc sprawdzam czy działa. A i las zakazany jakoś inaczej smakuje. Nikogo , nikogosiuńko nie spotkałem. Jadę więc omijając miliony koronawirusów i cieszę się , że jestem taki sprytny i całą Policję oszukałem.. No i w końcu światełko w tunelu. Widzę już pierwsze domy Warszewa... Ale coś jeszcze niestety. Dwa radiowozy. Żandarmeria i Policja. Za chwilę HALT! Mamy Cię bandyto!
Już zobaczyłem siebie w pasiakach jak jem zupę z metalowej miski. No trudno. Dam radę. Przynajmniej dystans do życia nabiorę., Za 5 lat wyjdę. Poukładam sobie jakoś życie od nowa. Zresztą w więźniu nie jest tak źle. Są szachy podobno..
Więc ręce do kajdanek wyciągam... ale nie.. mówią, że mogę jechać, ale nigdy, przenigdy więcej mam się  w te niebezpieczne rejony nie zapuszczać...Ufff..
Jutro jadę bezpieczniej. Autem. Zdrowiej podobno... 





Powrót na bikestats

Czwartek, 26 marca 2020 · Komentarze(8)
Długo mnie tu nie było. Ale na poprawę humoru pomyślałem, że skrobnę kilka słów. Nie żebym nie jeździł w ogóle, ale na pewno mniej i jakoś pisać się nie chciało też. Ponieważ podobno jazda na rowerze jeszcze jest dozwolona to postanowiłem krótką wycieczkę przed pracą sobie zrobić. W sumie miałem ochotę popływać, ale basen zamknięty, a na pływanie w jeziorze jakoś nie miałem ochoty :-) Pojechałem więc na wieżę widokową na Wodozbiór w pobliżu szczecińskiego Warszewa. Po dojechaniu na miejsce mogłem podziwiać budzącą się do życia wiosnę i stada uroczych koronawirusów wesoło fruwających pomiędzy drzewami. W drodze powrotnej na opustoszałym targowisku kupiłem jeszcze jabłka, żeby nie było, że tylko dla przyjemności pojechałem. Oficjalnie byłem załatwić niezbędną potrzebę życiową czyli kupić jabłka. I tyle. Potem do pracy, choć to już nie uważam za niezbędna potrzebę życiową... :-) W drodze na wieżę widokową
W drodze na wieżę widokową © davidbaluch Na wieży widokowej
Na wieży widokowej © davidbaluch

Przejażdżka nad ulubiona rzeczkę

Wtorek, 12 września 2017 · Komentarze(6)
Dziś spotkał mnie nieoczekiwany bonus. Jutro, a właściwie jak patrzę teraz na zegarek to za 6 godzin jadę o 4 rano na szkolenie do Bardzo Ważnego Urzędu w Warszawie. Kara dla mnie potrójna. Jutro jadę pociągiem i jutro wracam więc w sumie 20 godzin w podróży. Po drugie jadę sam, więc nudy. Jedyna nadzieja w tablecie i filmach po drodze. Po trzecie nie znoszę wręcz Warszawy i wolałbym już do Pcimia na szkolenie niż do Warszawy. Ale ministerstwo nie zrobi szkolenia dla Zachodniopomorskiego w Szczecinie czy Koszalinie. Łatwiej 50 osobom przyjechać do Warszawy niż 2 Bardzo Ważnym Osobom do Szczecina. Aha! Szkolenie obowiązkowe.  Ale co do bonusu. Ze względu na wątpliwej przyjemności wycieczkę szef o 10 rano powiedział, że mam wolne na dziś. Jejku. To na rower. Nie za długo, bo potem inne obowiązki czekają. Ale szybko wskoczyłem na rower i pomyślałem, że korzystając z pogody idealnej - w końcu poniżej 20 stopni (czyli to co tygryski lubią najbardziej) pojadę nad moją rzeczkę Osówkę. I nie zawiodłem się. Była piękna jak zawsze. Pięknie wdzięczyła się do obiektywu. Zrobiłem jej portret, potem sobie i pedałując wesoło, myśląc o Agnieszce, która właśnie liczy słupki w wydziale finansowym Mniej Ważnego Urzędu popedałowałem w kierunku domu. Uff. Przed jutrzejszą podróżą do Warszawy w ten i nazad podładowane akumulatory.
Rzeczka Osówka © davidbaluch  
Moja osoba z moim rowerem © davidbaluch