Wpisy archiwalne w kategorii

Po Niemczech

Dystans całkowity:1192.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:77:58
Średnia prędkość:15.29 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Suma kalorii:3650 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:39.75 km i 2h 35m
Więcej statystyk

Mobil ohne Auto czyli rowerem po Niemczech

Niedziela, 14 czerwca 2015 · Komentarze(5)
W niedzielę 14 czerwca odbywał się po raz ósmy rajd rowerowy pod nazwą "Mobil ohne Auto" czyli "Mobilny bez samochodu". Naprzemiennie raz organizowany jest w Polsce w Policach, a następnego roku w Pasewalku w Niemczech. W tym roku kolej na Niemcy. Całość jest darmowa, sponsorowana i rowerzyści mają transport i wszystkie świadczenia gratis.Tylko pedałować.
No więc o 7.00 zbiórka w Policach pod starostwem powiatowym, gdzie czekał na nas autokar i dwie taksówki bagażowe, które przewiozły nas i nasze rowery do odległego o 50 km Pasewalku. Gwoli usprawiedliwienia, zdjęcia robiłem telefonem więc jakość nie powala, ale jako dokument może być.
Zbiórka i pakowanie rowerów w Policach © davidbaluch 
Po przyjeździe do Pasewalku okazało się, że mamy jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia rajdu. No więc po co ta zbiórka o 7.00? Wystarczyłoby o 8.00. No, ale cóż... czekając na rozpoczęcie okupowaliśmy jedną z ławek na Marktplatzu. Potem, ktoś podpowiedział, że czynna jest piekarnia, w której serwują kawę. Podjechałem tam z koleżanką Małgorzatą. Koleżanka rowerowa i z pracy.  W sumie ode mnie z pracy jechało nas cztery osoby. Po kawie dalsze oczekiwanie...Nuda.. nuda.. nic się nie dzieje proszę pana.
Oczekiwanie na godzinę 10.00 © davidbaluch
W końcu coś się ruszyło i przed 10.00 pojawił się Burmistrz Polic i Burmistrzyni Pasewalku. Wszyscy podnieśli się z ławek. No może oprócz czworonogiego uczestnika rajdu, który jechał z nami całą trasę w zwykłej przyczepce doczepionej do roweru. Podobno jeździ z panem na wszystkie rajdy. Ciekawe czy mój Brebis pojeździłby tak.
Piesio też brał udział w rajdzie, choć nie pedałował © davidbaluch
Rozpoczęły się przemówienia, powitania, podziękowania sponsorom i ogólne pozytywne nakręcanie się. Potem pan Zimmermann (szef rajdu - ten w żółtej kamizelce adfc) podał krótko zasady rajdu i zaczęliśmy szykować się do drogi. Martwiła nas nieco pogoda, bo zanosiło się na to, że może zacząć woda lecieć z nieba, co jak wiadomo nie powoduje radości u rowerzysty.
Od lewej: Burmistrz Polic i Burmistrzyni Pasewalku © davidbaluch
No i ruszyliśmy! Przed nami ponad 50 km pedałowania po pięknej okolicy Pasewalku. Jechało się fajnie, gdyż cały czas towarzyszyły nam dwa radiowozy Policji, które zamykały drogi, blokowały ruch i ogólnie sprawiały, że czuliśmy się jak VIP-y. Wesoła ponad 100 osobowa ekipa dziarsko przemierzała kolejne kilometry. Po drodze zwiedziliśmy stary kościół w Dargitz, a po przejechaniu około 10 km pożegnali się z nami burmistrzowie i dalej pojechaliśmy już bez opieki burmistrzów Polic i Pasewalku.
Jedziemy podziwiając piękne widoki © davidbaluchZielona pola Maklemburgii © davidbaluch
No i końcu nastąpiło to czego się obawialiśmy. Zaczął padać deszcz. Nie wszyscy uczestnicy mieli płaszcze przeciwdeszczowe ( w tym i ja). Deszcz nie był zbyt mocny, ale zawsze taki kapuśniak połączony z niezbyt wysoką temperaturą daje się we znaki. Więc jedziemy i jedziemy, a nasz prowadzący pociesza nas, że już niedaleko będzie Klepelshagen, miejscowość, w której przygotowano dla nas gorący posiłek. No więc to nic, że pada coraz mocniej, to nic, że pedałujemy coraz bardziej pod górę. Obiad mamy przed oczami. Tuż na wyciągnięcie ręki. I w końcu jest!. Dotarliśmy. No to hop do kolejki.
W kolejce po zupę © davidbaluch
Kapuśniak z nieba leci, a dla nas przygotowano zupę kartoflową z wkładką kiełbasianą, a właściwie parówkową. Zaraz.. to  nie będzie polędwiczek w szynce parmeńskiej albo chociaż pstrąga zapiekanego z rydzami?? A tak liczyłem. No cóż większym zmartwieniem okazało się to, że organizator nie przewidział deszczu i jedzenie odbywa się na dworze. Bez namiotu lub czegokolwiek, co chroniłoby nas przed deszczem. Pocieszam wszystkich, że dzięki temu przynajmniej mamy zapewnioną darmową dolewkę do zupy, ale jakoś nikogo to nie bawiło. Jednakże po jakimś czasie ktoś tam odkrył stodołę ze stołami i krzesłami do której wtargnęliśmy mimo protestów Niemców, którzy tłumaczyli, że to sala konferencyjna i z jedzeniem nie można. Dalszą część postoju spędziliśmy już w powiedziałbym cieplarnianych warunkach.
Wykwintne danie szefa kuchni © davidbaluch
Deszcz, nie deszcz, trzeba jechać dalej. No to jedziemy. Droga zrobiła się wyboista, ale przynajmniej z górki. Jako, że wcześniej wspinaliśmy się pod górę, to teraz nagroda, czyli jakieś 4 km z górki. Deszcz wesoło pokapuje, a my pędzimy łykając krople spod kół pędzących poprzedników. Ale co tam. Zupa była przynajmniej bardzo gorąca, więc humory dopisują. Jadąc i jadąc dojechaliśmy do kolejnego postoju, gdzie czeka na nas stanowisko z wodą mineralną i wypełnianie kuponów z naszymi danymi, gdyż na mecie rajdu ma odbyć się losowanie dwóch nagród. Jak się potem okazało torby rowerowej i plecaka. Ponadto wszystkie kupony biorą udział w losowaniu roweru wartości 800 euro, które ma odbyć się za jakiś czas. Sponsorem jest AOK - niemiecka kasa chorych. Acha! I dostaliśmy pokrowce na siodełka, żeby w czasie postoju nie namokły. A jednak przewidzieli deszcz skubańcy.
Postój i wypełnianie kuponów AOK © davidbaluch
No i w drogę. Do mety pozostało już niedaleko, jakieś kilkanaście kilometrów. meta jest również w Pasewalku z tym, że w lokomotywowni. Tam też przewidziano losowanie torby i plecaka. Póki co, jedziemy równą, szeroką niemiecką drogą. Policja jedzie na błyskach z przodu i z tyłu, więc kierowcy nas nie niepokoją. W międzyczasie przestał padać deszcz. Zrobiło się naprawdę sielsko i fajnie.
Końcowe kilometry przed Pasewalkiem © davidbaluch
No i dojechaliśmy. W lokomotywowni powiedziano nam, że każdy Polak może w barze odebrać ciasto i coś do picia. Super. Ja wziąłem sobie Apfelschorle, ale większość brała kawę. Endorfiny buzują, ciasto smakuje, jest naprawdę dobrze. Jeszcze losowanie nagród. I sprawiedliwie. Torbę rowerową wylosował Niemiec, a plecak Polka.
Małgosia delektuje się kawą z ciastem © davidbaluch
W lokomotywowni spędzamy ponad godzinę. Zaproszono nas do jej zwiedzania. przewodnik opowiadał o starych pociągach, których troszkę tu zgromadzono. Chętni mogli przejechać się drezyną. Wycieczka naprawdę ciekawa. Brawa dla Niemców za organizację. Na koniec jeszcze robimy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Dorota, Paweł i moja skromna osoba © davidbaluch
I cóż.. zapakowaliśmy się ponownie do autokaru, rowery do bagażówek i godzinę później około 19.00 byliśmy w Policach, gdzie czekał na mnie mój samochód. Pożegnaliśmy się szybko i pognałem do domu.. do Szczecina....

Niemiecka niedziela

Niedziela, 30 marca 2014 · Komentarze(7)
Kategoria Po Niemczech
Piękna niedziela. W zasadzie planowałem nic. Albo prawie nic. Miałem zupełnie inne plany i wyjazd z rodziną poza Szczecin i na pewno nie rowerem tylko autem. No ale choroba Kacpra pokrzyżowała plany. No i w piękną niedzielę zostało się w domu. Ale wczoraj kolega z pracy rzucił hasło na przejażdżkę rowerową. Jego pierwszą w tym roku. Więc o 11.00 czyli po starym czasie licząc o 10.00 zebraliśmy sie we dwójkę koło Gunicy w Tanowie i pojechaliśmy na Niemcy. Wiem, wiem autem,a nie rowerem, ale osobiście tak nie znoszę tej drogi z Tanowa do granicy, że tylko autem jestem ją w stanie pokonać. Poza tym tyle foto-stopów robię, że czasu by mi nie starczyło, a jeszcze obiecałem dziecku wypad do Mc Donalda po powrocie...No więc dojechaliśmy.W Hintersee na początku drogi Oder-Neise Radweg, czyli na starcie naszej eskapady okazało się, że są jakieś roboty drogowe i zakaz ruchu. Zaparkowaliśmy więc na jakimś prywatnym terenie w pobliżu. Wcześniej spytałem się, czy możemy i po uzyskaniu zgody ruszyliśmy.
Po kilku kilometrach dojechaliśmy do stadniny bardzo przyjaznych koni. Pięknie pozowały...
Koń niemiecki
Koń niemiecki © davidbaluch
Dwa konie niemieckie
Dwa konie niemieckie © davidbaluch
Potem popedałowaliśmy w kierunku Rieth czyli w stronę Zalewu Szczecińskiego. Droga z Ludwigshof do Rieth (Oder-Neisse Radweg) zawsze mnie zachwyca.Jest taka tajemnicza, Jak z krainy Narnii :-)
Oder-Neisse Radweg (Droga rowerowa Odra-Nysa)
Oder-Neisse Radweg (Droga rowerowa Odra-Nysa) © davidbaluch
No i w końcu czy jak to mówią Niemcy "Endlich" dotarliśmy do Rieth. Jestem i ja w  końcu na zdjęciu. Nie tak piękny jak koniki, ale pamiątka jest :-)
Rieth
Rieth © davidbaluch
Chwila przerwy i jadymy. Bo myślimy, że Imbiss w Rieth otwarty i piwo za 1 Euro się napijemy.  A tu figa z makiem. Imbiss jeszcze zamknięty. Więc przerwę zrobiliśmy przy punkcie widokowym nieopodal. Jemy bułki i pijemy soczki. A miał być browar ;-(
Przy okazji mogę coś powiedzieć o moim nowym nabytku czyli bagażniku na sztycę z kuferkiem. Dużo było opinii w necie negatywnych.  A moje odczucia?Jak by tu skomentować... hmm. Już wiem: REWELACJA. I tyle. Dalej polemizować nie będę... Po 2 latach z plecakiem i spoconymi plecami to teraz jest bajka.....
No i punkt widokowy uwidokowany:
Wieża widokowa koło Rieth
Wieża widokowa koło Rieth © davidbaluch
Potem pojechaliśmy lasem świetną asfaltową drogą rowerową w kierunku Luckow. Kolega Sławek grzał jak nakręcony...
Kolega gna przez las
Kolega gna przez las © davidbaluch
Po dotarciu do Ahlbeck natrafiliśmy na fermę strusi. Zastanawialiśmy się do czego taka hodowla. Nieopodal natrafiliśmy na sklep z szyldem (po niemiecku oczywiście) "Tam gdzie Europa spotyka się z Afryką". Może jakiś  z tego biznes jest. Może jaja strusi, może pióra...hmm..  Do sklepu nie wchodziliśmy,więc nie wiem. W każdym razie strucie pędziwiatry hasały po hektarach łąki.
Ferma strusi
Ferma strusi © davidbaluch
Po drugiej stronie ulicy natomiast stała przestraszona krówka. Bała się okrutnie, ale ciekawość pchała ją w naszą stronę, podczas gdy dorosłe krowy przyglądały się z daleka.. Mała krowa jak tylko się zbliżałem uciekała by po chwili wrócić do mnie. Słodka była...Młoda krowa czyli chyba cielak
Młoda krowa czyli chyba cielak © davidbaluch
Na koniec w Ahlbeck ostatni popas, ostatni przystanek i ruszamy w kierunku pozostawionych samochodów w Hintersee.
W
W"centrum" Ahlbeck © davidbaluch
W sumie było fajnie. A na dodatek w domu w lodówce zimne piwko czekało....I nasza trasa na koniec:




Szczecin- Berlin

Niedziela, 23 marca 2014 · Komentarze(2)
Kategoria Po Niemczech
Szczecin- Berlin. Wczoraj. Dziś tylko kilometry niewarte opisania po okolicy, żeby nie zastygnąć. Ale wczoraj podróż do DE. Dystans tylko140 km, ale ma się wrażenie, że to cała epoka. I niestety nie byłem rowerem w Berlinie, choć pewnie się w końcu wybiorę. Bylem w moim ukochanym mieście z żoną, synem i znajomymi pociągiem. Ale po części rowerowe wrażenia sprawiły, że muszę przynajmniej pokazać co nieco na blogu..
No więc po pierwsze polecam wszystkim z całego serca wizytę w Deutsches Technikmuseum na Kreuzbergu w Berlinie. Dziesiątki rowerów. Do tego statki, samoloty, i pociągi. Z racji tematu bloga jedna fotka roweru. Ale naprawdę za 6 Euro czyli 25 złotych można obejrzeć setki eksponatów. I nawet nie będę próbował opisywać co tam jest. Myślę, że kto ma możliwość przyjechać tu będzie wniebowzięty. Ja z rodziną wybieram się ponownie w tym roku.
No więc zdjęcie pierwsze to taki ułamek ekspozycji. Rower szynowy. Skonstruowany w 1884 w Berlinie przez Oberbahnmeistra (trudno przetłumaczyć - dziś nie ma takiej funkcji, ale ,można przyjąć, że to  wyższy kierownik kolejowy), podarowany przez niego w roku 1914..  Nie wiem jak nim jeździli po szynie, skoro blokada jest z jednej strony, ale może Wy macie jakieś pomysły?
Rower szynowy 1884. Berlin
Rower szynowy 1884. Berlin © davidbaluch
No a potem zaraz w pobliżu Muzeum Techniki odbywał się Berilner Fahrradschau. No i podziwialiśmy piękne wygibasy rowerzystów. Niesamowite jak skakali po przeszkodach.Oglądanie musiałem zakończyć, bo Kacper w pewnym momencie zaczął się pytać jak to się robi, bo on też chce. A dlaczego nie chciałem mu tłumaczyć to popatrzcie sami..

Berilner Fahrradschau - Berlin Kreuzberg
Berilner Fahrradschau - Berlin Kreuzberg © davidbaluch

Berilner Fahrradschau, Berlin 22.03.2014
Berilner Fahrradschau, Berlin 22.03.2014 © davidbaluch

Polowanie na jesienne krajobrazy...Niemcy

Poniedziałek, 14 października 2013 · Komentarze(5)
Kategoria Po Niemczech
Dziś jest już 14 października, ale pogoda tak piękna, że ma się wrażenie, że to wrzesień jeszcze. Kacper mój pierwszy raz bunt ogłosił i nie chciał ze mną na rower iść, a zażyczył sobie jazdy swoim biegowcem. Ja też się zaparłem, że swoim chcę jechać i tak się oto rozstaliśmy rano. On poszedł z mamą na swój rowerek, a ja obrałem kierunek Niemcy. Odkąd czytam książkę o wyprawie rowerowej Kazimierza Nowaka przez całą Afrykę i to 80 lat temu gdy kontynent był zupełnie nieodkryty, to sam wybrałbym się na jakąś daleką wyprawę. Ale muszą mi wystarczać podróże zupełnie bliskie póki co. No i przekroczyłem granicę w Lubieszynie całkiem bliską. Pogoda naprawdę dziś piękna!!
Granica w Lubieszynie © davidbaluch

Patrząc na to zdjęcie skręciłem według znaku w lewo w stronę Schwedt, ale ujechałem zaledwie kilometr i odbiłem z głównej drogi. Po drodze napotkałem okazałego grzyba. Nie znam się niestety na nich, a moja wiedza kończy się na pieczarkach i podgrzybkach. Podpowie ktoś co to za gatunek?
Grzyb. Jaki to? © davidbaluch

W domu sprawdziłem, że trzeba odbić dość szybko. I dobrze, bo oznakowania żadnego nie było i na czuja obrałem drogę w kierunku Grenzdorf (czyli Wieś Graniczna można przetłumaczyć). Dojeżdżając do wsi widzę na końcu światełko w tunelu :-)
Dojazd do Grenzdorf © davidbaluch

Wioseczka malutka. Kilka domów zaledwie. Mijam ją szybciej niż się spodziewałem. Podążam w kierunku Schmagerow, a po drodze kolejne piękne widoki, które zmuszają mnie do wyciągania lustrzanki z plecaka.
Sielskie krajobrazy pomiędzy Grenzdorf a Schmagerow © davidbaluch

Ziemia szykuje się do zimowego odpoczynku © davidbaluch

I dalej drogą na której żywego ducha nie spotkałem. Okolica jakby wymarła. Ale to jest w niej właśnie najpiękniejsze chyba ...
Droga z Grenzdorf do Schmagerow © davidbaluch

Po jakimś czasie dotarłem do kolejnej malutkiej wioski Schmagerow. Żywego ducha nie ma na ulicach. Ale nieżywe spotkałem.. i owszem. Stary kościół z 1768 roku stoi, a przy nim groby stare. Poczułem się jak w osiemnastym wieku. I przez cały czas żadnego człowieka nie widzę. Robię zdjęcie i czuję się jak przybysz z innych czasów. Ani aut, a ani rowerów ani ludzi...
Kościół w Schmagerow © davidbaluch

Potem pojechałem już w kierunku okolic bardziej mi znanych. W stronę Plöwen. Po drodze zobaczyłem 4 sarny,ale ludzi nie. Minąłem jezioro i łąki i lasy i znajomą już drogą dojechałem do Bismark. Po drodze znowu piękne krajobrazy podziwiam. I przyznać muszę, że jesień to najpiękniejsza pora roku.
Droga z Hohenfelde do Bismark © davidbaluch

W takich krajobrazach można się zakochać © davidbaluch

A potem asfaltowo-jesienną drogą pognałem w dół w stronę granicy. Droga piękna jak cała dziś trasa.
I kilkanaście minut później dotarłem do granicy. Tym razem widok od strony Niemiec.
Granica w Lubieszynie. Od strony Niemiec © davidbaluch

Pogoda była piękna, krajobrazy przepiękne, cisza, spokój.. czego chcieć więcej?

I dla zainteresowanych jeszcze dzisiejsza trasa:
/5042281

Doliną Dolnej Odry. Niemcy.

Czwartek, 3 października 2013 · Komentarze(7)
Kategoria Po Niemczech
Dzień jak co dzień czyli czwartek, ale pogoda tak piękna w Szczecinie, że wziąłem dzień urlopu. Tym bardziej, że Niemcy mają dziś święto (Dzień Zjednoczenia Niemiec) i wszyscy mają wolne. To ja niby mam pracować? Na dworze dość chłodno, ale słonecznie. Zapowiada się piękna wycieczka. Zapakowaliśmy rowery na dach naszego automobila i pojechaliśmy do Niemiec. Zaparkowaliśmy przed dworcem kolejowym w Tantow.
Dotarliśmy do Tantow, Ruszamy zaraz © davidbaluch

Po krótkim przygotowaniu ruszyliśmy. Od razu fajnie, bo droga prowadziła w dół. Szukamy oznaczeń prowadzących do pierwszego etapu naszej wycieczki czyli Salvey Mühle nr 3. Inaczej mówiąc młyn nad rzeką Salvey. Nieraz czytałem na blogach o tym miejscu i wyglądało na ciekawe miejsce. Droga jak to w Niemczech dobrze oznaczona i po chwili z asfaltu poprowadziły nas znaki po szutrze. Chwilami jednak zastanawialiśmy się którędy dalej?
Chwila namysłu. Którędy dalej? © davidbaluch

Po chwili jednak znależliśmy odpowiednią drogę. Za chwilę przejeżdżamy mostkiem nad rzeczką. Cała ta Salvey to rzeczka, która sprawia wrażenie górskiej i nijak nie pasuje do naszych nizinnych terenów.
Dojeżdżamy do Salvey Mühle © davidbaluch

Miejsce faktycznie ładne. Stary młyn można zwiedzać za 1 euro od osoby. Są też stoliki nad rzeczką, gdzie można sobie odpocząć. Jest mały wiatrak i małe koła wodne na samej rzece. Miejsce iście magiczne.
Przed Salvey Mühle 3 © davidbaluch

Nad rzeką Salvey tuż przy młynie © davidbaluch

Na niemieckiej stronie młyna znalazłem opis miejsca. Wynika z niego, że młyn wybudowany został ponad 750 lat temu przez Cystersów. Jego mechanizmy służyły do mielenia zboża, ale także cięcia drzewa. Młyn numer 3 jest ostatnim zachowanym w takim stanie z łańcucha pięciu młynów, które kiedyś pracowały na rzece Salvey. W młynie działa Turbina Francisa i jest to podobno unikat w skali Niemiec.
No trochę historii, ale trzeba jechać dalej. Jedziemy wzdłuż rzeki i po krótkiej chwili napotykamy piękną drewnianą pompę z wypisanym na niej Psalmem 23. Oczywiście po niemiecku. Woda podobno nadaje się do picia, więc uzupełniamy zapasy w bidonie.
Pompa z pitną wodą © davidbaluch

Potem dalej pedałujemy w stronę Gartz.
Droga do Gartz © davidbaluch

Po dotarciu na miejsce robimy przerwę na jedzenie. Kacper już zgłodniał i wcina bułkę z parówką, a do tego nieodłączny Kubuś.
Przerwa na jedzenie w Gartz © davidbaluch

I na picie też © davidbaluch

Niejednokrotnie jechaliśmy już przez Gartz w drodze na basen w Schwedt, ale pierwszy raz jesteśmy tu rowerami i możemy zagłębić się w miasto. Podoba nam się to, że mimo, iż ulice są brukowane, to po obu stronach jezdni zrobione są języki z asfaltu, żeby rowerzyści się nie męczyli. Można pozostawić klimat starego miasta i pomyśleć przy tym o rowerzystach? Można. Jako,że dziś święto na rynku natrafiamy na festyn.
Festyn na rynku w Gartz © davidbaluch

Są zabawy, śpiewy, kiełbaski i piwo. Jak to w Niemczech. Monika korzysta z okazji i kupuje za 50 centów gorącą kawę.
Nie ma to jak gorąca kawa w chłodny dzień © davidbaluch

Kacper po chwili też znajduje coś dla siebie i na początku niepewnie, ale po chwili już na całego fika koziołki na dmuchańcu, która za darmo jest do dyspozycji maluchów.
Kacper szlaje na dmuchańcu © davidbaluch

Wygibasy Kacpra © davidbaluch

Potem oglądamy jeszcze stoiska, zamieniamy parę słów z bobrem (Choć Kacper cały czas upiera się, że to szczur)i choć miło się siedzi to trzeba będzie jechać dalej.
Ze stołu spogląda na nas bóbr © davidbaluch

Po krótkim rozpytaniu tubylca, dowiadujemy się w którą stronę na drogę rowerową Odra-Nysa i docieramy nad Odrę. Droga świetna, równa i twarda. Zaraz po ruszeniu w stronę Mescherin napotykamy trzy motocykle z flagami UE, Polski i Niemiec. Okazuje się, że za nimi biegnie zawodnik (za chwilę został zwycięzcą) Biegu Transgranicznego. Impreza organizowana jest od 17 lat dwa razy w roku - Dzień Zjednoczenia Niemiec oraz rocznicę Konstytucji 3 Maja.
Bieg transgraniczny © davidbaluch

Trasa biegnie z Gryfina do Gartz lub z Gartz do Gryfina. Za chwilę zaczęły nas mijać setki uczestników. Niektórzy biegli nawet ze swoimi pupilami. Szczególne gratulacje dla takich małych łapek.
Czworonogi też biorą udział w biegu © davidbaluch

Potem ruszyliśmy do Mescherin. W pewnym momencie poczuliśmy się jakbyśmy przenieśli się jakieś 500 km na południe, a to za sprawą takiego widoku:
Górskie klimaty pomiędzy Gartz a Mescherin © davidbaluch

Po kilku kilometrach jadąc wzdłuż Odry piękną drogą dla rowerów dotarliśmy do Mescherin. W złym momencie powiedziałem wtedy, że ta dzisiejsza trasa taka fajna, płaska. Od Mescherin tuż po skręcie w stronę Geesow zaczęły się już tylko góry i doliny. Pod górę i z góry. Owszem widoki były piękne, ale droga dawała w kość. Po wzroku Moniki widziałem, że widoki ją niezbyt interesują. A mnie wręcz przeciwnie. Fociłem i podziwiałem pejzaże.
Droga z Mescherin do Geesow © davidbaluch

Pola w okolicy Mescherin © davidbaluch

Po dotarciu do Geesow czekała nas już ostatnia prosta do Tantow. Ja bym jeszcze pojeździł, ale Monika miała już dość, Kacper też mi z tyłu do ucha szeptał: "gdzie jest moje autko?".
Ostatnia prosta z Geesow do Tantow © davidbaluch

Po dotarciu do samochodu oświadczył, że teraz będzie spał. Usadowił się wygodnie w swoim foteliku i powiedział, że fajnie było. A my rowery na dach i powrót do Szczecina... Fakt, fajnie było..

i jeszcze trasa:
/5042281

Poprzez folwark i jezioro wkoło po niemieckich DDR-ach

Piątek, 12 lipca 2013 · Komentarze(2)
Kategoria Po Niemczech
Wczoraj mieliśmy zrobić wypad po pobliskich niemieckich drogach.Padał deszcz. I zostaliśmy w domu, tylko ja z Kacprem marne 7 km zrobiłem wieczorem koło domu.Więc dziś pojechaliśmy z rana zostawić Kacpra u babci, bo to jednak za długa dla niego droga by była. I pojechaliśmy na granicę Buk/Blankensee. Niedaleko (jakieś 15 km) i fajnie stamtąd można zacząć wycieczkę. Na początku oczywiście rozładunek.Swoją drogą dlaczego niektórzy kierowcy patrzą jak na UFO na rowery na dachu??
Przejście graniczne w Buku/Blankensee © davidbaluch

Po rozładunku ustawiamy się do jazdy. Ponieważ jesteśmy na samej granicy (której oczywiście nikt nie pilnuje) to na samym początku mamy znaki jakie są dopuszczalne i zalecane w przypadku autostrad prędkości.Jako praworządni obywatele nie zamierzamy przekraczać żadnej z prędkości, a na autostradę nawet nie będziemy wyjeżdżać.
Granica polsko-niemiecka. Tablica informacyjna.W pobliżu zostawiliśmy auto © davidbaluch

No i jedziemy. Droga piękna, asfaltowa. Jedziemy w kierunku Mewegen. Jest to pierwsza wieś za Blenkensee.
Droga Blankensee-Mewegen © davidbaluch

Po drodze jedziemy i oglądamy piękne łany zboża. Prawdziwa wieś, piękne widoki.
Po drodze podziwiamy krajobrazy © davidbaluch

W końcu docieramy i mijamy Mewegen, a dalej czeka nas Rothenklempenow. Tu na zdjęciu przed dojazdem do tej miejscowości.
Przed Rothenklempenow © davidbaluch

Po niedługiej chwili jedziemy przez zadbaną jak to u Niemców wioseczkę i docieramy do zabytkowego folwarku.Pięknie utrzymany, można go zwiedzać, można tylko piknikować, albo oglądać tak o.. z ławeczki. My tą trzecią opcję wybraliśmy.
Wjeżdżamy do folwarku w Rothenklempenow © davidbaluch

Zwiedzamy folwark © davidbaluch

I w końcu wyjeżdżamy © davidbaluch

No, a potem pedałujemy w kierunku Löcknitz. 8 km i bez drogi dla rowerów, ale ruch niewielki i do tego płasko jak stół. Gonimy i po 20 minutach bez wielkiego wysiłku jesteśmy w Löcknitz.
Wjechaliśmy do Löcknitz © davidbaluch

Potem w Netto zaopatrujemy się w napoje i robimy sobie popas nad brzegiem jeziora w Löcknitz. Jest super. Pogoda dopisuje. Zastanawiamy się co też porabia Kacper u babci w Policach. Był niepocieszony jak go wieźliśmy.Pytał dokąd jedziemy na rowerkach, a on nie ma fotelika. Niby 2 i pół roku, a jak kuma fakty..Wie, że jak nie wzięliśmy jego fotelika rowerowego, to nie jedzie z nami. Aż mi go się szkoda zrobiło,
Popas nad brzegiem jeziora w Löcknitz © davidbaluch

No i ruszamy w kierunku Blankensee. Zaraz po drodze napotykamy zamknięty szlaban. Szlaban jak szlaban, ale po raz pierwszy widzę, że droga dla rowerów biegnąca obok ma własne szlabany.Pięknie. Takie coś to tylko u Niemców.
Przejazd kolejowy w Löcknitz z osobnymi szlabanami dla rowerzystów © davidbaluch

No i potem mozolnie wracamy. Monika ma już dość. Ledwo ciągnie mimo, że to niecałe 35 km, ale jednak rower miejski. No trasa też w 100% asfaltem, ale jednak jak ktoś nieprzyzwyczajony.. Przed samym Blankensee jedziemy według mnie najpiękniejsza drogą rowerową w regionie:
Droga dla rowerów przezd Blankensee © davidbaluch

No i po następnym kilometrze docieramy do auta. Monika zsiada i mówi, że nie ma siły. Ale podobała się jej wycieczka. Tak jak mi.W tle widać słupy graniczne. Jesteśmy na samym pasie granicznym...
Koniec wycieczki. Ponownie w Blankensee obok auta naszego © davidbaluch

No i jeszcze 3 dni urlopu. Jutro jedziemy na cały dzień do Berlina, ale nie rowerkami tylko tak na piechotkę. Połazić, pooglądać, zanurzyć się w mieście. Po raz kolejny. Uwielbiamy to miasto.

I na koniec nasza trasa dzisiejsza
/5042281

Nach Deutschland!!

Poniedziałek, 1 lipca 2013 · Komentarze(1)
Kategoria Po Niemczech
Urlop. Mieliśmy jechać nad morze, ale ,że pogoda do d..y,to w domu jesteśmy. No, ale dziś zebraliśmy się i korzystając, że babcia z Niemiec przyjechała i w domu jest, postanowiliśmy zostawić kaszlącego Kacpra i pojeździć. Kacper nie zorientował się, że na rowery jedziemy. Nie zauważył ich na dachu auta. I tylko dlatego dał się przekonać, żeby zostać u babci.
No więc postanowione. Trasa:Hintersee-Rieth-Luckow-Ahlbeck-Hintersee.Co z tego wyszło? Popatrzcie..
Na początek przyjazd autem do Hintersee i ściąganie rowerków z dachu
Zaczynamy. Rowerki ściągamy z dachu © davidbaluch

No i ruszamy.Misia jedzie drogą rowerową Odra-Nysa.Podoba się nam bardzo. Jeździliśmy już jej innymi odcinkami. Zawsze fajnie poprowadzona.
Droga Hintersee-Ludwigshof © davidbaluch

Docieramy do do Ludwigshof.Mijamy stadninę koni i napotykamy wieżę. Niewiadomego przeznaczenia. Ale jest. Piękna.. Prawie jak Wieża Eiffla :o).
Postój w Ludwigshof © davidbaluch

Potem dalsza jazda po dawnej trasie wąskotorówki, czyli trasa Odra-Nysa i napotykamy jagody.Ogromne połacie jagodowego raju. Tak jak wczoraj Siwobrody, my dziś smakujemy borowe przysmaki..
Na drodze Ludwigshof-Rieth © davidbaluch

Jagoda © davidbaluch

W końcu dotarliśmy do Rieth. Pięknie, ślicznie.Tu można oglądać Jezioro Nowowarpieńskie od strony Niemiec. Po drodze nawet napotykamy mały, przytulny domek,wydaje się, że do ogólnego wykorzystania. Można odpocząć. Samo Rieth bardzo ładne. Domy robią na nas dobre, ba... ogromnie dobre wrażenie.. Są takie wypieszczone w każdym detalu. Typowo niemiecki styl jaki oboje lubimy.
Mały domek w "centrum" Rieth © davidbaluch

A w przystani jachtowej odpoczywamy. Świetne miejsce
Przystań jachtowa w Rieth © davidbaluch

Przystań w Rieth. Tu robimy dłuższy odpoczynek © davidbaluch

Potem ruszamy dalej i napotykamy Imbiss na terenie prywatnej posesji z pięknym widokiem. Piwo kosztuje jak na Niemcy bardzo tanio - 1 Euro. A ponieważ jesteśmy w normalnym kraju gdzie można jedno piwo wypić i jechać dalej rowerem to kupujemy i pijemy. Przy okazji podziwiamy piękny widok. Monika marzy, że chce tutaj mieszkać. Wygrać w totolotka, kupić ten dom z tym widokiem i żyć w tym miejscu. Też bym chciał.
Imbiss w Rieth. Tak chcemy mieszkać © davidbaluch

Imbiss w Rieth. Piwo na uzupełnienie energii © davidbaluch

W samym Rieth napotykamy też stary zabytkowy kościół.
Kościół w Rieth © davidbaluch

Potem ruszamy dalej. W stronę Luckow. Po drodze mijamy wieżę obserwacyjną na Zalew Szczeciński. Miejsce fajne. Można w większym gronie spędzić kilka godzin.. jakiegoś grilla albo coś. Ale my sami dzisiaj, więc tylko wdrapujemy się, podziwiamy panoramę, schodzimy i jedziemy dalej.
Wieża widokowa w Rieth © davidbaluch

Po drodze w Luckow wchodzimy do wnętrza zabytkowego kościoła. To już ostatnia prosta przed powrotem.
Zabytkowy kościół w Luckow © davidbaluch

No i potem powrót. Jedziemy przez Ahlbeck, mijamy ogromne grzyby, choć trujące,ale w końcu dotarliśmy do auta i pojechaliśmy zabierając po drodze Kacpra od babci do domu do Szczecina. Było niesamowicie fajnie.
W drodze powrotnej przezd Hintersee © davidbaluch

Trzeba to koniecznie powtórzyć....
I na koniec trasa z GPS
/5042281

6. Pasewalker Fahrradtag czyli niemiecko-polski rajd rowerowy

Niedziela, 16 czerwca 2013 · Komentarze(0)
"Szósty pasewalcki dzień rowerowy" można by to przetłumaczyć. W Polsce promowany jako "Mobilny bez samochodu". Jak zwał tak zwał. Chodziło o to, że polscy i niemieccy rowerzyści spotkali się w sobotę 15 czerwca na rynku w Pasewalku i ruszyli wspólnie w 50-kilometrowy rajd rowerowy. Trasa Pasewalk-Damerow-Bandelow-Wilsickow-Blumenhagen-Pasewalk. (Trasa GPS na końcu wpisu) W zasadzie z Polski zaproszeni byli goście z miasta partnerskiego Police. Ale dzięki kilku telefonom i mailom, zielonego światła mi i koledze udzielił szef polickiego rowerowego kubu "Samarama" i tak oto znalazłem się na liście osób, które o 7.45 miały spotkać się w Policach i stamtąd wyruszyć autokarem do Pasewalku. Później okazało się, że jedzie jeszcze kilka znajomych osób, więc było bardzo sympatycznie. Co warte podkreślenia to cała impreza była za darmo, tzn. podróż, transport rowerów, posiłek i.t.d. Do końca nie wiem w zasadzie kto był sponsorem. Na miejscu były władze miasta Police oraz Pasewalku. Być może oni..
No więc o 7.00 zapakowałem rower do auta i po kilkunastu minutach byłem w Policach. Kilka minut przed ósmą pojawił się autokar oraz taka mała ciężarówka na rowery. Zapakowanie ok. 50 rowerów trochę trwało, bo układane były piętrowo, ale jakoś się udało. Ostatnie 3 czy 4 weszły jeszcze do luku bagażowego w autokarze. Suma summarum około 8.30 ruszyliśmy i godzinę później wylądowaliśmy na marktplatzu w Pasewalku
Przybyliśmy!! Marktplatz w Pasewalku i nasz piękny autokar © davidbaluch

Po wyładowaniu rowerów stojąc w towarzystwie 140 rowerzystów z Polski i Niemiec wysłuchujemy krótkiego powitania uczestników.
Powitanie uczestników na marktplatzu © davidbaluch

No i ruszamy. Od początku drogi prowadzi i zamyka kolumnę Policja. Przypomina się od razu zeszłotygodniowe święto cykliczne w Szczecinie. Kierowcy są przyjaźnie nastawieni, machają do nas mimo, że muszą stać. No 140 rowerzystów zajmuję drogę nie tak znowu długo, więc i postój krótszy niż tydzień temu w Szczecinie, może dlatego są lepiej nastawieni. W każdym razie na początek główną drogą ruszamy w kierunku pierwszego miejsca postoju czyli Damerow.
Opuszczamy Pasewalk i prowadzeni przez Policję jedziemy!! © davidbaluch

Po niedługim czasie docieramy na miejsce i pierwszy postój. Do zwiedzenia jest stary dworek z 18 wieku, stary spichlerz zbożowy oraz ochotnicza straż pożarna z zabytkowymi samochodami. Ja wdrapałem się do pięknego starego Mercedesa z 1975 roku. Samochód w idealnym stanie i cały czas w służbie.
Ochotnicza Straż Pożarna w Damerow. Mercedes z 1975 roku © davidbaluch

Po 45 minutach ruszamy dalej i jadą ulicami i polami jedziemy w stronę Bandelow. Po drodze ktoś stłukł lusterko, ale nasze spotkania z Niemcami zawsze przynosiły jakieś szkody więc nie ma co się dziwić :o)
Na trasie z Damerow do Bandelow © davidbaluch

Czasem droga wiodła polami. Wtedy Policja nie jechała z nami © davidbaluch

Dojechaliśmy do Bandelow. Tam postój przy serowarni. Pokazano nam sposób produkcji serów. Jest to serowarnia produkująca sery bez konserwantów. Sery z chilli, z ziołami i z czerwonym winem. Obok zakładu jest sklepik w którym można zakupić te wszystkie pyszności oraz mnóstwo innych regionalnych produktów z najwyższej półki takich jak soki, przyprawy, przetwory, wędliny i wiele, wiele innych. No cena też jest oczywiście odpowiednia, ale za jakość się płaci niestety.
Sklep firmowy obok serowarni Bauernkäserei Wolters © davidbaluch

Sympatyczni gospodarze zakładu zaprosili nas na degustację serów. Faktycznie niebo w gębie. Mi najbardziej smakował ser z ziołami. Zupełnie coś innego niż ten za 2.99 z Biedronki :o)
Degustacja serów w serowarni Bauernkäserei Wolters w Bandelow © davidbaluch

Po nabraniu sił ruszamy w stronę Wilsickow. To kolejne miejsce, w którym mamy trochę dłuższą półtoragodzinną przerwę. Jest tam piękny dworek, a co najważniejsze czekać ma tam na nas obiad. Więc ten odcinek drogi wszyscy pokonują ochoczo i kręcą pedałami ile sił. Droga jest piękna, samochodów nie ma, bo Policja z przodu zgania je na pobocza, a z tyłu nie pozwala wyprzedzać. Normalnie raj, sielanka. Jest super!!
Droga z Bandelow do Wlisickow © davidbaluch

No i docieramy. W pięknym otoczeniu ustawione na dworze stoły, ławki i krzesła. Ustawiamy się w kolejce po jedzenie jako jedni z pierwszych bojąc się, że nie starczy dla wszystkich, bo podobno organizatorzy spodziewali się mniej ludzi. I mieliśmy rację. Dla ostatnich w kolejce zabrakło ziemniaków i dostali tylko kiełbasę z ogórkową surówką. Ha! Miało się to przeczucie. Wszyscy głodni wcinają jedzonko w dworskim otoczeniu.
Obiad we dworku Wilsickow © davidbaluch

Po obiedzie jako, że mamy tu aż półtorej godziny przerwy zakupiliśmy w barze dworkowym po małym czasoumilaczu czyli piwku za jedyne 1,50 euro za sztukę. A co nam tam. Jak we dworze jesteśmy, to się po dworsku gościmy :o) No i ten komfort, że można jedno piwo wypić i wsiąść na rower,a obok jedzą obiad i patrzą na nas policjanci. Nie ma to jak cywilizowany kraj..
Czasoumilacze w płynie. Odpoczywamy w Wilsickow © davidbaluch

W końcu już trochę rozleniwieni ruszamy w dalszą drogę. Po jakichś 10 kilometrach ostatni już 15 minutowy odpoczynek w Blumenhagen. Tam czeka na nas samochód z wodą mineralną, dla tych, którym skończyły się już zapasy. Ja jeszcze mam, ale niektórzy jadą z językami na wierzchu.
Odpoczynek w Blumenhagen. Przyjechał samochód z wodą © davidbaluch

W Blumenhagen okazało się, że jedna z naszych koleżanek ma uszkodzone kolano i niestety dalej rowerem nie pojedzie choć do końca 10 km tylko. No ale cóż. Siła wyższa. Więc jej rower pojechał samochodem serwisowym, który również nam towarzyszył, a ona sama miała przyjemność przejechać ostatnie kilometry jako pasażer policyjnego radiowozu zamykającego kolumnę.
Asia kończy podróż policyjnym radiowozem © davidbaluch

No i po ostatnich 10 km dojeżdżamy do Pasewalku. Osobiście pojechałbym jeszcze trochę, ale jest i tak świetnie. Wjeżdżamy znowu główną drogą i przejeżdżamy przez cały Pasewalk.
Wjeżdżamy do Pasewalku. Zaraz koniec rajdu © davidbaluch

Koniec!! Jest ok. Pożegnianie na marktplatzu z niemieckimi gospodarzami © davidbaluch

No i pozostało zapakować ponownie rowery do ciężarówki, wsiąść do autokaru i ruszyć do Polski.
Pakowanie rowerów w powrotną drogę do Polic © davidbaluch

Po około pół godzinie siedzimy w autokarze i w tym momencie zaczyna padać deszcz. A przez cały dzień super pogoda. Idealnie wstrzeliliśmy się w pogodę. Już w strugach deszczu autokar powoli opuszcza Pasewalk i kieruje się w stronę granicy. Było świetnie. Mam nadzieję, że uda się za rok wziąć udział w tym rajdzie. Przyjeżdżamy do Polic, przepakowuję rower do samochodu i pół godziny później jestem w domu w Szczecinie. Kąpiel, drink i jest super...
TRASA:
/5042281

Tantow - Penkun - Tantow

Wtorek, 23 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Kategoria Po Niemczech
Ponieważ wciąż mam urlop, a i pogoda dopisuje, więc dziś całą rodziną wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. I przeszedł wreszcie czas wypróbować bagażnik rowerowy na dach auta, który od miesiąca leżał w piwnicy. Po mękach wielkich i złożeniu go z instrukcją obsługi w ręku udało się jakoś zapakować rowery i wybraliśmy się do pobliskich Niemiec. Postanowiliśmy przejechać kawałek znaną trasą Oder-Neiße-Radweg ( http://www.oder-neisse-radweg.de/ ) Odcinek z Tantow do Penkun i z powrotem. W sumie tylko 20 km, ale ponieważ wycieczka z Kacprem i psem, to na dłuższe wyprawy nie możemy sobie póki co pozwolić. Kacper niestety po godzinie czy półtorej jazdy rowerem nie chce dłużej siedzieć w foteliku. Na początek dojechaliśmy do Tantow, gdzie zaparkowaliśmy przed dworcem kolejowym.
Dojechaliśmy do Tantow. Przed dworcem kolejowym zostawiamy auto. © davidbaluch

Potem ruszamy dalej, mijamy ładne widoki, rzeczka jak z obrazka
Rzeczka w Tantow. © davidbaluch

Brebis niezbyt zadowolony, ale jedzie dzielnie w koszyku. Wiatr wiał niestety prosto w twarz i do tego dużo pod górę. Podjazd był ciężki.
Droga rowerowa w pobliżu Tantow © davidbaluch

West na rowerze na trasie Oder-Neisse-Radweg © davidbaluch

Dojeżdżamy do skrzyżowania w pobliżu Damitzow. Tu trzeba odbić w lewo, ale wszystko jest pięknie oznakowane. Jak to u Niemców.
Oder-Neisse-Radweg. W pobliżu Damitzow © davidbaluch

Po jakimś czasie Monika nie miała momentami siły jechać pod górę i prowadziła rower. Tutaj po minięciu miejscowości Schönfeld. Ogólnie narzekała na wiatr, bo wiało faktycznie mocno. Poza tym trasa się jej podobała.
Pod górkę z Schönfeld w stronę Penkun © davidbaluch

Jadąc dalej mijamy potężne wiatraki. Przejeżdżamy tuż obok nich i słyszymy potężny szum wiatru przypominający lecący samolot. Wiatraków jest wokoło mnóstwo. Towarzyszą nam w zasadzie całą drogę. Kacprowi bardzo się podobają, ale już wiatr, którym są napędzane dużo mniej.
Wiatraki pomiędzy Schönfeld a Penkun © davidbaluch

No i w końcu dojeżdżamy. Na wjeździe Rowerowa Tankstella. Można naprawić rower, zjeść, napić się i przenocować. Full wypas dla rowerzystów. Obok domki kampingowe, które można wynająć. Miejscówka naprawdę fajna. Domki 10 metrów od jeziora.
Fahrrad Tankstelle w Penkun © davidbaluch

Potem jeszcze popas nad brzegiem jeziora z uroczą, malutką plażą i wracamy tą samą drogą do Tantow, to jest tam gdzie zostało nasze autko. Trasa bardzo fajna, polecamy wszystkim. Można oczywiście dowolnie ją wydłużyć jeśli ma się możliwość. My musieliśmy zadowolić się 20 kilometrami. Ale warto było. Udany wtorek.
Piknik nad brzegiem jeziora w Penkun © davidbaluch

I znowu 10 kilometrów pod wiatr?! © davidbaluch

/5042281

Na niemieckiej ziemi

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kategoria Po Niemczech
Pewnego pięknego poranka jak zwykle samotnie wyruszyłem z Dobrej koło Szczecina rowerkiem na niemiecką stronę. Wcześniej te kilkanaście km dojechałem autem, bo na samotny wypad nie chciało mi się pedałować między samochodami ze Szczecina przez Wołczkowo. No więc granicę rowerkiem przekroczyłem w Buku i jazda po pięknych niemieckich drogach rowerowych. Już na początku w Blenkensee wjechałem na taką drogę rowerową:
Blankensee © davidbaluch


Następnie pedałując w kierunku Bismark zatrzymałem się nad jeziorkiem Obersee. Czyste, śliczne i o dziwo puste. Ani jednej osoby na plaży, a to sierpień i pogoda nie najgorsza (choć upału faktycznie nie było). Zastanawiałem się chwilę czy nie wykapać się mimo braku stroju, bo pusto, a człek trochę już zgrzany, ale odwagi zabrakło więc nie zdecydowałem się. Jeziorko wygladało tak:
Obersee, jeziorko w Maklemburgii © davidbaluch


Dalej pedałując spotkałem kilku niemieckich rowerzystów i rowerzystek, którzy jak jeden mąż pozdrawiali mnie machnięciem łapki, tak jak u nas motocykliści. Od razu przyjemniej się jechało. Świetna droga, piękne widoki, łąki i przyroda. W okolicy Hohenfelde podziwiałem takie widoki
Pola w okolicy Hohenfelde © davidbaluch

Potem pedałując przez pola i łąki, piękne puste drogi rowerowe takiej jak ta:
Droga rowerowa do Bismark © davidbaluch

dotarłem do granicy w Lubieszynie, a stamtąd okropna brukowana polska drogą dotarłem przez las do Dobrej. Autkiem pognaliśmy z Meridzią do domu zahaczając po drodze o sklep z piwem :o).
Fajna trasa, ale zapewne lepsza w towarzystwie by była.

/5042281