Rekreacyjnie po Leverkusen

Środa, 8 lipca 2015 · Komentarze(3)
Kategoria Po Niemczech
Jestem z moim Kacperkiem na wakacjach. U siostry w Leverkusen w Niemczech.Od kilku dni mialem ochotę pojeździć,ale Kacper miał jakiś lęk przed zostaniem samemu w domu nawet na godzinkę.To znaczy nie samemu, tylko z ciocią. Przyklejony do taty bardzo.No,ale dziś kolejny raz pytam czy zostanie z ciocią,a tata na godzinkę wyskoczy.No i ok.Jest zgoda. Idę więc do piwnicy po Gianta siostry a tam szok: rowery z calego bloku stoja nieprzypięte w ogolnodostepnym niezamkniętym pomieszczeniu,a właściwie dużej wnęce. Chciałbym żeby u nas to było możliwe. No więc rowery stały o tak:
Rowerki w piwnicy © davidbaluch
Wsiadłem i jadę.Siostry rowerek to ten najbardziej na prawo. Na poczatku stwierdzam z zadowoleniem, że wszystko chodzi jak trzeba. Płynnie i lekko. Więc jadę. Zaraz obok domu napotykam ulicę Szczecińską. Woow.Super.Kawałek mojego miasta 700 km od domu!!
Ulica Szczecińska w Leverkusen © davidbaluch
Po niedługim czasie jadąc drogą dla rowerów dojeżdżam do dworca.Patrzę sobie na rozklad peronów, bo jutro powrót do Polski. Wszystko co fajne szybko się kończy. Na dworcu widok zwyczajny w Niemczech czy Skandynawi-pełno rowerów obok stacji.Ludzie dojeżdżają rowerami do stacji i dalej do pracy pociągiem. U nas jeszcze musi trochę czasu minąć. Przede wszystkim nigdy nie byloby wiadomo czy po powrocie rower by stał jeszcze.Dziki kraj,dzikie obyczaje..
Parking rowerowy przed dworcem © davidbaluch
Jadę więc dalej do centrum.Miasto jak miasto.Jak to w Niemczech, dużo dróg rowerowych, nawet wąziutkich,ale są.Wszędzie.Po jakimś czasie jadac deptakiem napotykam znak zakaz ruchu rowerów, z tym że w pewnych godzinach..hmm. korci,żeby jechać. Myślę sobie i myślę,ale moje rozważania przerwał widok radiowozu jadącego tymże deptakiem.Zdecydowałem,że nie jadę ☺
Zakaz ruchu rowerów, a w oddali Policja © davidbaluch
Po drodze co rusz widzę reklamy produktu,który jest bardzo smaczny i wszyscy,którzy w okolice Köln przyjadą powinni spróbować. Lokalne piwo Kölsch.Pyszne.A na światłach stoi mała rowerzystka. Nie boi się ona. Nie boją się rodzice.Leverkusen to duże miasto,ale ani razu nikt nie minął mnie na żyletkę. Rowerzysta czuje,że jest pełnoprawnym uczestnikiem ruchu.
Knajpa z lokalnym piwem i mała rowerzystka © davidbaluch
No i jazda do domu,bo synkowi obiecałem,że za godzinkę będę spowrotem. Po drodze jeszcze selfie na tle jednej z głównych ulic Leverkusen. Jak zwykle wydzielone pasy dla rowerów. W ogóle wszędzie pelno śluz rowerowych.Kierowcy szanują. Tak można jeździć.
Selfie w Leverkusen © davidbaluch
Przez całą drogę pogoda była zmienna. Raz fajnie,raz mżawka. Ale jak usiadłem na balkonie po powrocie, to cieszyłem się,że nie jestem na rowerze. Choć jak widać Niemcom to nie przeszkadza.
Nie ma to jak w deszczu na rowerku © davidbaluch
No i tyle jutro powrót do Polski i rowerowanie po okolicy,bo jeszcze tydzień urlopu...

Do Niemiec na jagody

Niedziela, 28 czerwca 2015 · Komentarze(5)
Kategoria Po Niemczech
Dziś niedziela. Za oknem znowu zbiera się na deszcz, ale umówiliśmy się z Agnieszką na wypad rowerowy do zachodnich sąsiadów. No i wyjazd miał być zmotoryzowano rowerowy czyli do Niemiec autem, a potem relaksacyjna przejażdżka rowerami. Mimo niepogody jedziemy. Ze Szczecina do Polic dotarłem w 15 minut, zapakowaliśmy Agi rower na dach mojego auta i pomknęliśmy w kierunku granicy.
Przed domem Agi. Rower już na dachu © davidbaluch
Po pół godzinie dotarliśmy do Hintersee. Rower z dachu wyciągnęliśmy, mój z bagażnika i jadymy. Dystans niezbyt duży zaplanowaliśmy. Około 30 km, ale to ma być miła niedzielna przejażdżka. Po drodze planujemy zebrać trochę jagód. Tylko, że mamy trochę  inne wyobrażenie słowa "trochę".. No, ale najważniejsze, że nie pada. Jest fajnie. Objuczeni tobołkami jedziemy. Najpierw Ludwigshof i drewniane figurki na skrzyżowaniu dróg.
Na rozstaju dróg © davidbaluch
Po niecałych 10 km dotarliśmy do jagodowni. Nie powiem gdzie, bo nam zeżrą :) Ale tam robimy postój. Okazuje się, że jagody są dużo mniejsze od truskawek, a co za tym idzie: Kurczę! zbierają się jakoś wolniej! Po 40 minutach nawet taki mini mini pojemnik nie jest zapełniony. Aga uparła się, że zbieramy do pierwszej gwiazdki. W jej oczach widzę dwie wielkie jagody. Po kilkudziesięciu minutach nastąpiła sympatyczna wymiana zdań co do celu dzisiejszej wycieczki. Ja nieśmialo oznajmiłem, że raczej bym pojeździł na rowerze, Agnieszka wspomniała, że myślała raczej o jagodach, a przy tej wymianie zdań nawet parę jagód się nam wysypało na ziemię i koniec końców pojechaliśmy dalej.
Zbieramy jagody niezgody © davidbaluch
Niedługo Rieth. Dojechaliśmy. Popatrzeliśmy na Zalew Szczeciński w przystani jachtowej i niedługo potem odwiedziliśmy znany mi i nie tylko mi Imbiss w którym zaopatrzyliśmy się w piwo. Wypiliśmy je na miejscu. Nie ma to jak cywilizowany kraj, w którym można wypić jedno piwo i legalnie jechać na rowerze. Imbiss w cudownym znajduje się miejscu. Chciałbym tak mieszkać..
Na piwku w Imbissie © davidbaluch
Po piwku pognaliśmy doładowani elektrolitami z piwa piękną asfaltową drogą dla rowerów przez lasy w kierunku Luckow.  Po piwie w ogóle jechało się znaczniej fajniej, a że jechaliśmy DDRką, a właściwie drogą rowerową Odra Nysa to jazda była naprawdę świetna. Full relaks przez las.
DDR przez las. Asfalt i asfalt. Pieknie © davidbaluch
Po chwili dojechaliśmy do Luckow. Malutka miejscowość. W centrum wioski znajdujemy pomnik poświęcony niemieckim żołnierzom poległym podczas pierwszej i drugiej wojny światowej z tej właśnie wioseczki. No cóż.. każdy ma swoich poległych i swoich bohaterów. Świat nie jest czarno biały. Po jednej i drugiej stronie byli normalni ludzie i mordercy. I wśród Niemców i Polaków i Ukraińców i innych nacji.
Naszym poległym w Wojnach Światowym Braciom 1914>1918 1939>1945 © davidbaluch
Przy okazji patrząc na pomnik wypijamy zapasy maślanki owocowej.
Postój w Luckow © davidbaluch
Popedałowalismy dalej. Teraz szosą. Pierwszy raz dzisiaj, ale droga mało uczęszczana i do tego niedziela. Samochodów jak na lekarstwo, jak to u Niemców  w niedzielę (sklepy zamknięte,więc dokąd jeździć). Więc wesoło sobie pośpiewując jedziemy szukając Afryki. W międzyczasie wyszło słońce, zrobiło się sielsko. Agnieszka wesoło pomyka w kierunku Ahlbeck.
Pomykamy wesoło :) © davidbaluch
I nagle! jest Afryka!!!
Struś w środku Europy © davidbaluch

Po Strusiolandii pojechaliśmy do Hintersee. Tam czekało na nas auto, wierne i grzeczne. Troszkę spało. I zawiozło nas do domu. A w domu pyszny obiad i piwo. Jutro znowu praca. A tak było fajnie.. :)


test nowych opon semi slick

Piątek, 26 czerwca 2015 · Komentarze(2)
Kilometrów tyle co kot napłakał, ale to dlatego, że dziś do 20.00 w pracy, a dzień był ciężki, oj ciężki. Ale ostatnio przyszły nowe opony zakupione na Allegro. Nic wymyślnego. Kellysy Cobry, ale semi slicki. Od jakiegoś czasu większość czasu jeżdżę po DDR-ach. Do lasu wjeżdżam sporadycznie. A moje Meridy Race miały takie opory toczenia i buczały na asfalcie jak rój pszczół. Do tego ostatnio kupiłem sobie nowy strój na rower. Starego w zasadzie nie miałem. No więc wczoraj po wizycie gości i paru lampkach wina (no może parunastu) udało się zmienić opony (sam się dziwię). No to dziś na rower. Ledwo ruszyłem około 20.00 to zaczął padać deszcz. I tak jechałem w deszczu leciutkim, a chmura za mną cierpliwie podążała, żebym jej nie uciekł. Ostatnio mam szczęście do lokalnych opadów. W końcu machnąłem ręką. Byłem głodny, w pracy źle, jadę do domu. Ale jazda na nowych oponach rewelacyjna. Cicho, lżej, pewnie w lesie nie będzie tak różowo jak na starych oponach, ale coś za coś. No i do tego nowa koszulka i spodenki na rower. kto powiedział, że tylko kobietom zakupy poprawiają humor. Facetom też :-)
Nowa opona Kellys Cobra semi slick © davidbaluch
Jest ok. Nowe opony, nowa koszulka i weekend © davidbaluch

Do Różanki i kółeczko po Szczecinie

Środa, 24 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Dziś znowu pochmurno za oknem, ale wstałem dość wcześnie, do pracy na 14.00 dopiero, pies na wakacjach w Policach, więc czas wolny mam. Aż zanadto dziś wyjątkowo. Szkoda, że nie jest cieplej, bo nowy strój na rower zakupiłem, ale typowo letni, a ziś w Szczecinie 15 stopni. I pomyśleć, że to czerwiec już. A za tydzień urlop zaczynam i co z tą pogodą się pytam?! Urlop co prawda w Leverkusen spędzał będę  z moim Kacprem, ale tam podobno też pogoda w kratkę. Może za tydzień będzie już fajnie.
no więc pojechałem na Arkonkę. Miałem tam pewne zadanie zlecone. Bardzo ważne. Wykonałem i jadę dalej. Pomyślałem, że zobaczę jak wygląda Różanka. I okazało się, że pięknie. Muszę koniecznie przyjechać z prawdziwym aparatem, a nie telefonem. Różanka rozkwitła tysiącami róż. Byłem zachwycony. Na samym wjeździe zobaczyłem ogromnego grzyba. Chyba niejadalny niestety, bo pewnie nie wyrósłby taki ogromny w środku miasta. Wygląda, że robi jako miska z wodą dla psów. Ale przecież psy nie mogą do Różanki. To może dla kotów..hmm..
Po krótkim postoju pojechałem sobie do miasta. Trochę pokręciłem się po centrum, przejechałem koło Galerii Kaskada, pięknej filharmonii i pojechałem do domu, bo jeszcze kilka obowiązków przed pracą mnie czekało. Koło domu popatrzałem na coraz piękniejszy Park przy Stawie Brodowskim, który upiększany jest już od dwóch lat po wygranej w głosowaniu nad pierwszym budżetem obywatelskim Szczecina. Inwestycja za cztery i pół miliona złotych zbliża się ku końcowi. Ostatnio ukończono przyjemny skwerek dla dorosłych tym razem spacerowiczów oddalony jakieś 50 metrów od mojej klatki. Do tego świetne place zabaw, skatepark, siłownia pod chmurką i dużo, dużo innych fajowych rzeczy. Będzie cudowne miejsce z jeziorkiem na środku. Nie mogę się doczekać otwarcia. A od 14.00 do pracy. Jutro na rano, ale nie pojeżdżę na rowerze, bo goście będą. I wino będzie ... będzie wesoło.
Różanka zakwitła © davidbaluch
Ja w Różance © davidbaluch
Grzyb w Różance © davidbaluch
Fragment Parku Brodowskiego koło mojego domu © davidbaluch


Deszczowa przejażdżka po Szczecinie

Poniedziałek, 22 czerwca 2015 · Komentarze(1)
Dziś miałem w planie przejażdżkę przed pracą. Tylko rano patrzę przez okno: Szaro, buro i pada. Idę dalej spać. Po dziewiątej zwlokłem się z łóżka. Pies patrzał złym wzrokiem, że go budzę. Wyszedłem z nim na dwór. Szaro dalej, ale nie pada. No to jadę. Chociaż troszkę. Ledwo wyszedłem zaczęło padać. Ale co tam. Jestem już na dworze to jadę. Całkiem przyjemnie w tym kapuśniaku się jechało, więc ok. Postanowiłem pojechać na Warszewo pod górę, zobaczyć czy ruszyła się budowa obwodnicy szczecińskiej. Po wdrapaniu się na górę okazało się, że nie. Jadę więc dalej pięknymi, nowymi drogami dla rowerów i zataczam kółko na ulicę Duńską. W międzyczasie przestało padać. Na chwilę. Bo koło NETTO na Duńskiej nagle lunęło mocniej. Patrzę gdzie tu się schować. Jedyny daszek w zasięgu wzroku to namiot warzywniaka. Schowałem się pod niego i wzrok mój przykuły piękne, duże, pachnące truskawki. Dobrze, że miałem pieniądze to se pół kilo kupiłem, a co? Po chwili przestało padać, więc popędziłem w dół z prędkością światła do domu. I przed domem pstryk telefonem, a w domu pstryk aparatem moich pięknych truskawek. 
Szczecin w deszczu - ulica Duńska © davidbaluch

Trochę mokry, ale zadowolony na koniec przejażdżki © davidbaluch

Truskawki przywiezione z przejażdżki rowerowej © davidbaluch

Lawendowe klimaty

Wtorek, 16 czerwca 2015 · Komentarze(3)
Po ostatnim "Mobil ohne Auto" przyszedł tydzień pracy, masa obowiązków i dużo mniej czasu niż w weekend. Ale troszkę na rower się znalazło i raz z Agnieszką wybraliśmy się na przejażdżkę do Tanowa i okolic. Ponieważ Agi dzieci i mój Kacper czekają na swoją kolej spędzania czasu z rodzicami to wycieczka nie mogła być długa. No więc jedziemy na 20 kilometrową przejażdżkę po drodze rowerowej z Polic do Tanowa z postojem w gospodzie "Lawendowa". Dojechaliśmy i zamówiliśmy sobie herbatę z nutą lawendy i kawę Latte. Ja herbatę oczywiście. Kawosz ze mnie żaden. Trochę długo czekaliśmy na obsługę i w sumie sam szedłem do baru po menu, sam szedłem złożyć zamówienie i sam poszedłem zapłacić. No może kawa i herbata to niezbyt duże zamówienie, ale jednak jakieś.. (napiwku nie dałem, bo za co jak sam biegałem trzy razy do baru, a siedzieliśmy na  zewnątrz)  Potem pojechaliśmy rowerami dookoła troszkę, w stronę Polic, ale przez Tatynię. Po drodze troszkę zabłądziliśmy, ale to nic i już przed Policami odebrałem telefon od mojego czteroletniego Kacpra:"Tata! Gdzie Ty w ogóle jesteś?". No to szybko popedałowałem i za chwilę bawiliśmy się na placu zabaw. 
A wczoraj zakupiliśmy mu rolki. Ciekawe jak będzie przebiegała nauka. Zawsze to jazda na kółkach. Do tej pory miał rower, dwie hulajnogi i wypożyczaliśmy często gokarty. Teraz doszły rolki. Dopiero kupione. Dołączam zdjęcie jak przymierzaliśmy w Decathlonie.
No i tyle... odzyskałem rowerowego bakcyla, który pozwala choć na chwile oderwać się od rzeczywistości..
Agnieszka w drodze do Tanowa © davidbaluch


W "Lawendowej" © davidbaluch
Kacper przymierza wrotkorolki w Decathlonie © davidbaluch

Mobil ohne Auto czyli rowerem po Niemczech

Niedziela, 14 czerwca 2015 · Komentarze(5)
W niedzielę 14 czerwca odbywał się po raz ósmy rajd rowerowy pod nazwą "Mobil ohne Auto" czyli "Mobilny bez samochodu". Naprzemiennie raz organizowany jest w Polsce w Policach, a następnego roku w Pasewalku w Niemczech. W tym roku kolej na Niemcy. Całość jest darmowa, sponsorowana i rowerzyści mają transport i wszystkie świadczenia gratis.Tylko pedałować.
No więc o 7.00 zbiórka w Policach pod starostwem powiatowym, gdzie czekał na nas autokar i dwie taksówki bagażowe, które przewiozły nas i nasze rowery do odległego o 50 km Pasewalku. Gwoli usprawiedliwienia, zdjęcia robiłem telefonem więc jakość nie powala, ale jako dokument może być.
Zbiórka i pakowanie rowerów w Policach © davidbaluch 
Po przyjeździe do Pasewalku okazało się, że mamy jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia rajdu. No więc po co ta zbiórka o 7.00? Wystarczyłoby o 8.00. No, ale cóż... czekając na rozpoczęcie okupowaliśmy jedną z ławek na Marktplatzu. Potem, ktoś podpowiedział, że czynna jest piekarnia, w której serwują kawę. Podjechałem tam z koleżanką Małgorzatą. Koleżanka rowerowa i z pracy.  W sumie ode mnie z pracy jechało nas cztery osoby. Po kawie dalsze oczekiwanie...Nuda.. nuda.. nic się nie dzieje proszę pana.
Oczekiwanie na godzinę 10.00 © davidbaluch
W końcu coś się ruszyło i przed 10.00 pojawił się Burmistrz Polic i Burmistrzyni Pasewalku. Wszyscy podnieśli się z ławek. No może oprócz czworonogiego uczestnika rajdu, który jechał z nami całą trasę w zwykłej przyczepce doczepionej do roweru. Podobno jeździ z panem na wszystkie rajdy. Ciekawe czy mój Brebis pojeździłby tak.
Piesio też brał udział w rajdzie, choć nie pedałował © davidbaluch
Rozpoczęły się przemówienia, powitania, podziękowania sponsorom i ogólne pozytywne nakręcanie się. Potem pan Zimmermann (szef rajdu - ten w żółtej kamizelce adfc) podał krótko zasady rajdu i zaczęliśmy szykować się do drogi. Martwiła nas nieco pogoda, bo zanosiło się na to, że może zacząć woda lecieć z nieba, co jak wiadomo nie powoduje radości u rowerzysty.
Od lewej: Burmistrz Polic i Burmistrzyni Pasewalku © davidbaluch
No i ruszyliśmy! Przed nami ponad 50 km pedałowania po pięknej okolicy Pasewalku. Jechało się fajnie, gdyż cały czas towarzyszyły nam dwa radiowozy Policji, które zamykały drogi, blokowały ruch i ogólnie sprawiały, że czuliśmy się jak VIP-y. Wesoła ponad 100 osobowa ekipa dziarsko przemierzała kolejne kilometry. Po drodze zwiedziliśmy stary kościół w Dargitz, a po przejechaniu około 10 km pożegnali się z nami burmistrzowie i dalej pojechaliśmy już bez opieki burmistrzów Polic i Pasewalku.
Jedziemy podziwiając piękne widoki © davidbaluchZielona pola Maklemburgii © davidbaluch
No i końcu nastąpiło to czego się obawialiśmy. Zaczął padać deszcz. Nie wszyscy uczestnicy mieli płaszcze przeciwdeszczowe ( w tym i ja). Deszcz nie był zbyt mocny, ale zawsze taki kapuśniak połączony z niezbyt wysoką temperaturą daje się we znaki. Więc jedziemy i jedziemy, a nasz prowadzący pociesza nas, że już niedaleko będzie Klepelshagen, miejscowość, w której przygotowano dla nas gorący posiłek. No więc to nic, że pada coraz mocniej, to nic, że pedałujemy coraz bardziej pod górę. Obiad mamy przed oczami. Tuż na wyciągnięcie ręki. I w końcu jest!. Dotarliśmy. No to hop do kolejki.
W kolejce po zupę © davidbaluch
Kapuśniak z nieba leci, a dla nas przygotowano zupę kartoflową z wkładką kiełbasianą, a właściwie parówkową. Zaraz.. to  nie będzie polędwiczek w szynce parmeńskiej albo chociaż pstrąga zapiekanego z rydzami?? A tak liczyłem. No cóż większym zmartwieniem okazało się to, że organizator nie przewidział deszczu i jedzenie odbywa się na dworze. Bez namiotu lub czegokolwiek, co chroniłoby nas przed deszczem. Pocieszam wszystkich, że dzięki temu przynajmniej mamy zapewnioną darmową dolewkę do zupy, ale jakoś nikogo to nie bawiło. Jednakże po jakimś czasie ktoś tam odkrył stodołę ze stołami i krzesłami do której wtargnęliśmy mimo protestów Niemców, którzy tłumaczyli, że to sala konferencyjna i z jedzeniem nie można. Dalszą część postoju spędziliśmy już w powiedziałbym cieplarnianych warunkach.
Wykwintne danie szefa kuchni © davidbaluch
Deszcz, nie deszcz, trzeba jechać dalej. No to jedziemy. Droga zrobiła się wyboista, ale przynajmniej z górki. Jako, że wcześniej wspinaliśmy się pod górę, to teraz nagroda, czyli jakieś 4 km z górki. Deszcz wesoło pokapuje, a my pędzimy łykając krople spod kół pędzących poprzedników. Ale co tam. Zupa była przynajmniej bardzo gorąca, więc humory dopisują. Jadąc i jadąc dojechaliśmy do kolejnego postoju, gdzie czeka na nas stanowisko z wodą mineralną i wypełnianie kuponów z naszymi danymi, gdyż na mecie rajdu ma odbyć się losowanie dwóch nagród. Jak się potem okazało torby rowerowej i plecaka. Ponadto wszystkie kupony biorą udział w losowaniu roweru wartości 800 euro, które ma odbyć się za jakiś czas. Sponsorem jest AOK - niemiecka kasa chorych. Acha! I dostaliśmy pokrowce na siodełka, żeby w czasie postoju nie namokły. A jednak przewidzieli deszcz skubańcy.
Postój i wypełnianie kuponów AOK © davidbaluch
No i w drogę. Do mety pozostało już niedaleko, jakieś kilkanaście kilometrów. meta jest również w Pasewalku z tym, że w lokomotywowni. Tam też przewidziano losowanie torby i plecaka. Póki co, jedziemy równą, szeroką niemiecką drogą. Policja jedzie na błyskach z przodu i z tyłu, więc kierowcy nas nie niepokoją. W międzyczasie przestał padać deszcz. Zrobiło się naprawdę sielsko i fajnie.
Końcowe kilometry przed Pasewalkiem © davidbaluch
No i dojechaliśmy. W lokomotywowni powiedziano nam, że każdy Polak może w barze odebrać ciasto i coś do picia. Super. Ja wziąłem sobie Apfelschorle, ale większość brała kawę. Endorfiny buzują, ciasto smakuje, jest naprawdę dobrze. Jeszcze losowanie nagród. I sprawiedliwie. Torbę rowerową wylosował Niemiec, a plecak Polka.
Małgosia delektuje się kawą z ciastem © davidbaluch
W lokomotywowni spędzamy ponad godzinę. Zaproszono nas do jej zwiedzania. przewodnik opowiadał o starych pociągach, których troszkę tu zgromadzono. Chętni mogli przejechać się drezyną. Wycieczka naprawdę ciekawa. Brawa dla Niemców za organizację. Na koniec jeszcze robimy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Dorota, Paweł i moja skromna osoba © davidbaluch
I cóż.. zapakowaliśmy się ponownie do autokaru, rowery do bagażówek i godzinę później około 19.00 byliśmy w Policach, gdzie czekał na mnie mój samochód. Pożegnaliśmy się szybko i pognałem do domu.. do Szczecina....

na Tall Ships Regatta po drodze szukając zboczeńca

Piątek, 12 czerwca 2015 · Komentarze(4)
Dziś w Szczecinie rozpoczęły się 

Tall Ships Regatta 2015

No i w związku z tym, albo pomimo wszystko wybrałem się na rowerze zobaczyć owe zjawisko szczecińskie. Żeby trasa nie była zbyt krótka (ja mam do Wałów Chrobrego jakieś 2 km) postanowiłem pojechać najpierw na Arkonkę ( Odkryty basen - dla tych co nie znają Szczecina), a potem dopiero w stronę Wałów Chrobrego. A więc  z mojego osiedla Książąt Pomorskich trochę dookoła. Ponieważ dziś początek imprezy to nic wielkiego się nie działo, ale żaglowce, statki i okręty stały przycumowane.Wieczorem pewnie będzie impreza. Na pewno. Ale ja jutro na spokojnie się wybiorę.
Tylko dlaczego szukając zboczeńca tytuł wpisu zastanawiacie się. No więc mój ojciec pracuje na "Arkonce" i to był pierwszy etap mojej wycieczki. Jak dojechałem, to mówi, że nie może rozmawiać, bo czekają  na Policję, gdyż gdzieś w okolicy grasuje zboczeniec w zielonej kurtce, który pokazuje to i owo kobietom. Dodał, że jak spotkam to mam go im przynieść. Pojeździłem więc tam i owam dookoła "Arkonki", ale nikogo nie spotkałem. Może mi nie chciał się pokazywać? Istnieje taka możliwość..No i dla tych co nie znad morza i dla tych co znad trzy fotografie dzisiejszej imprezy w Szczecinie mojego skromnego autorstwa.

ORP TORUŃ

SIEDOV

MIEJSCE IMPREZY
W niedziele wycieczka bardzo, bardzo fajna. pojawi się wpis na pewno,,

Powrót do rowerowego świata

Środa, 10 czerwca 2015 · Komentarze(6)
1 maja 2014. Wtedy opublikowałem ostatni wpis na bikestats. Nie żebym nie jeździł na rowerze. Jeździłem i owszem, ale jakoś tak samemu, bez endomondo i bez aparatu. Dużo się w moim życiu działo. W tym dużo niedobrego. Tak naprawdę to wciąż nie jest dobrze, ale cóż... Życie bywa przewrotne.
W każdym razie jak widać żyję, nie umarłem i na rowerze też jeżdżę. Tak naprawdę to ostatnie miesiące dużo więcej pływałem niż jeździłem. Basen strasznie mnie wciągnął i w ciągu pół roku kawał morza przepłynąłem jakby tak kilometry zsumować. No, ale od jakiegoś czasu miałem ochotę wrócić do "bikestatsowiczów" i zobaczyć co u starych znajomych. Czy wszyscy jeszcze są?
No i dziś korzystając z okazji, że wypuściłem się na Szczecin dwie sprawy załatwić na rowerze, to myślę: Przywitam się ze wszystkimi i te skromne 10 kilometrów wkleję jako późną inaugurację 2015 roku. Przy okazji jadąc przez Jasne Błonia zrobiłem sobie zdjęcie telefonem, żeby udowodnić, że jestem. To ja więc:
Ja sam we własnej osobie © davidbaluch
Z dwóch spraw załatwiłem jedną, bo przez własne gapiostwo w domu zostawiłem bardzo ważny dokument z podpisami jeszcze ważniejszych osób, który umożliwiłby mi odbiór bardzo ważnej rzeczy do pracy. Więc trzeba będzie pojechać jeszcze raz niestety.
No cóż krótki wpis, bo i przejażdżka krótka. Mogę tylko powiedzieć, że mój synek Kacper przez ten rok stał się o rok starszy :-) i dalej jest miłośnikiem dwóch, ale także czterech kółek pojazdów napędzanych siłą jego malutkich mięśni. To może pokażę jego pasje. Poniżej trzy fotki na trzech różnych pojazdach. A ja w niedzielę wybieram się na dłuższą wycieczkę rowerową, więc znów coś napiszę.
Pozdrawiam wszystkich

Kacper na swoim rowerku © davidbaluch
Kacper na gokarcie © davidbaluch
Kacper na wysłużonej hulajnodze © davidbaluch



Do królestwa ptaków...

Piątek, 2 maja 2014 · Komentarze(14)
1 maja. A więc święto grilla. My jednak wraz z dwójką znajomych postanowiliśmy wybrać się na rowery. Problemem niewielkim był nasz Kacper, który kończy właśnie ospę i jeszcze nie nadaje się na wycieczki rowerowe. W związku z tym uzgodniliśmy, że zawieziemy go do Polic gdzie spędzi dzień z babcią. Tam też umówiliśmy się na punkt startu ze znajomymi.
Na początek logistyka, a więc pakowanie rowerów na dach auta, zapakowanie torby zabawek, ubranie Kacpra, zabranie psa i ufff.... po pół godzinie gotowi do drogi. Kacper chciał koniecznie jechać w trzeciej klasie z Brebisem, ale wytłumaczyliśmy mu w końcu, że policja w razie kontroli mogłaby nie zrozumieć naszego poczucia humoru, więc w końcu przesiadł się na swój fotelik.
Kacper i Brebis zapakowani do drogi
Kacper i Brebis zapakowani do drogi © davidbaluch
Po pozbyciu się potomka i czworonoga już sami z Moniką popedałowaliśmy na miejsce zbiórki, gdzie po chwili dojechali nasi dzisiejsi partnerzy do jazdy czyli Renata i Robert. No i ruszyliśmy w stronę Świdwia czyli rezerwatu ptaków w gminie Police.
Początek wycieczki. Las w Policach
Początek wycieczki. Las w Policach © davidbaluch
Po krótkim odcinku leśnym dotarliśmy do drogi rowerowej Police-Pilchowo, którą wolnym tempem potoczyliśmy się do Tanowa
Monika i Renata przed Tanowem
Monika i Renata przed Tanowem © davidbaluch
W Tanowie na łące czekała nas pierwsza atrakcja. Dwa duże dziki i 14 maluchów. Mimo, że staliśmy dość długo i nie tylko zresztą my, to w ogóle się nie bały. Ba, nawet nie były nami zainteresowane, tylko coś tam sobie jadły spokojnie.
Rodzina dzików
Rodzina dzików © davidbaluch
Po obejrzeniu Animal Planet w wersji 3D pojechaliśmy dalej. Renata jechała na pięknym stylowym 18-letnim rowerku marki mi nieznanej. Rower pięknie się prezentował, ale coś tam pomrukiwał cały czas. Podobno to wina hamulców. No cóż, wiek ma swoje prawa...
Renata na swoim pełnoletnim rowerku
Renata na swoim pełnoletnim rowerku © davidbaluch
Po wjechaniu w las zrobiliśmy sobie krótką przerwę i w końcu i ja wraz z małżonką znalazłem się na zdjęciu :-)
Ja z żoną
Ja z żoną © davidbaluch
Po chwili dalej pedałowaliśmy leśnymi, uroczymi drogami w kierunku naszego celu. Pogoda była idealna. Słonecznie, ani za gorąco ani za zimno. W sam raz.
Leśna droga nad Świdwie
Leśna droga nad Świdwie © davidbaluch
Po drodze za nieistniejącą już wsią Gunice, a przed Węgornikiem  położony jest leśny cmentarz rodu Raminów, którzy przez długi czas byli właścicielami tego majątku. Ten stary i bogaty niemiecki ród szlachecki w XIII w. przybył z Saksonii na Pomorze i szybko stał się jednym z najpotężniejszych. W XVI w. z Raminów pochodził nawet kanclerz księcia zachodniopomorskiego, zajmowali też wysokie stanowiska w wojsku pruskim (jeden z nich, w randze generał-majora podczas wojny siedmioletniej w 1762 r. dowodził w zwycięskiej dla Prusaków bitwie z Austriakami pod Burkatowem). Należały do nich m.in. podszczecińskie wsie Dobra i Stolec oraz Bezrzecze . Raminowie z Gunic wywodzili się właśnie z bezrzeckiej gałęzi rodu. Na cmentarzyku znajduje się łącznie pięć nagrobków – przeważnie w formie naturalnych kamieni z bardzo lakonicznymi napisami. Najstarszy nagrobek jest z XVIII wieku. Zwraca uwagę brak symboliki religijnej na nagrobkach. Z tego co mi wiadomo była to rodzina wolnomularzy czyli inaczej masonów. Na jednym podwójnym grobie jest znak masoński - różyczka.
Cmentarz rodu Ramin
Cmentarz rodu Ramin © davidbaluch
Po tej krótkiej lekcji historii pojechaliśmy do bliskiego już Węgornika. Z Węgornika został już tylko rzut beretem do Świdwia, ale po drodze czekała nas jeszcze bardzo niewielka błotna przeprawa.
Błotko za Węgornikiem
Błotko za Węgornikiem © davidbaluch
No i dotarliśmy!!! Jesteśmy nad Świdwiem i możemy podziwiać panoramę rezerwatu z wieży widokowej. Jest to unikatowy w skali Europy rezerwat ptactwa wodnego i błotnego. Obejmuje obszar 890 ha. Są tutaj żurawie, wilgi, błotniaki,strumieniówki, derkacze, różnorakie gęsi i wiele wiele innych. W okresie lęgowym jest tu około 160 gatunków ptaków. Jest to też terytorium łowieckie orła bielika.
Ponadto Świdwie jest ważnym żerowiskiem i miejscem odpoczynku dziesiątek tysięcy ptaków na trasie ich wędrówek pomiędzy północną Skandynawią a basenem Morza Śródziemnego.
Widok z wieży na jezioro Świdwie
Widok z wieży na jezioro Świdwie © davidbaluch
Monika podziwia widoki po wdrapaniu się na górę
Monika
Monika © davidbaluch
No i cóż. Jedziemy dalej. Pojechaliśmy przez Grzepnicę, a przedtem przez przepiękny las za Węgornikiem i dotarliśmy do drogi asfaltowej. Uczestnicy wycieczki zadecydowali, że w Bartoszewie robimy postój. No więc po dojechaniu do Gospody Uroczysko, gdzie była już masa rowerzystów zrobiliśmy sobie postój na lody, herbatę, kanapki i inne małe przyjemności.
Odpoczynek w Bartoszewie
Odpoczynek w Bartoszewie © davidbaluch
No i cóż. Po odpoczynku pojechaliśmy prosto do Polic. Wycieczka była fajna. Rozstaliśmy się z Renatą i Robertem na ulicy Tanowskiej i pojechaliśmy już we dwójkę po Kacpra i Brebisa. Ale żeby tradycji majówkowej nie złamać, to u babci Kacpra był jeszcze szybki grill. Po drodze tyle razy czuliśmy zapach grilla, że w domu od razu rzuciliśmy się kiełbasy, kurczaki i inne majówkowe pyszności.

Grill na mecie wycieczki
Grill na mecie wycieczki © davidbaluch
Potem już tylko rowery na dach auta, Brebis do bagażnika, Kacper do fotelika i do domu. Było super...