Goniąc Panią wiosnę..

Czwartek, 21 kwietnia 2016 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Dawno nie jeździliśmy razem z Agą na rowerze. Nie było jak i kiedy. Życie tak pędzi zbyt szybko i tyle obowiązków. Dziś udało nam się. Po pracy przyjechaliśmy do Szczecina i choć czasu niewiele...  Agi dzieci w domu, mój pies też sam... więc chociaż kółko po Szczecinie. Jedziemy. Pogoda cudna. Idealna wręcz.  Kierujemy się w stronę Głębokiego. Z dala od zgiełku miasta. Trochę wytchnienia po stresującej pracy. Jedziemy nieznanymi Agnieszce uliczkami Warszewa. Podoba jej się. Odkrywa nieznane większości Policzanom miejsca. Niby blisko, ale jednak jak się tu nie mieszka to zakamarki mojego kochanego miasta pozostają zakamarkami, które tylko ktoś stąd potrafi pokazać. Mijamy szkołę "siódemkę". Tu zawsze z Kacprem moim jak był malutki przyjeżdżałem rowerem na plac zabaw (on w foteliku rowerowym). "Wspomnienia palą  mnie jak słońce...." To  Bajm.
Opleceni promieniami słońca docieramy do lasu w okolicy Arkonki i tam już robi się chłodniej. Ale wkrótce jest Goplana z piękną piaszczystą... czym?. Nie plażą, ale miejscem do wypoczynku. Siadamy. W oddali widzimy starszą panią  z rowerem czytającą książkę. Jest zasłuchana w jej karty i nie zwraca uwagi na to co dookoła. Nieopodal dziewczynka  z mamą karmi ptactwo. A dookoła nas dwie kaczki radosne ganiają się i kręcą kółka w powietrzu, wykonując niesamowite podniebne piruety. Obserwujemy z zachwytem wkraczającą do Szczecina wiosnę. Czas jechać choć chciałoby się zostać tu i oderwać od tego świata, który pozostał za ścianą lasu. Jedziemy dalej. Dookoła jeziora Głębokie. Wszędzie czuć już wiosnę. Jeszcze mało pieszych i rowerzystów. Jedzie się dobrze po brązowym szlaku ubitej drogi. W pewnej chwili zatrzymujemy się i pokazuję Agnieszce mój ulubiony fragment trasy wokół jeziora. Bajkowe mokradła. Rozlewisko na którym częstokroć spotykałem łabędzie. Dziś ich nie ma, ale jest to wrażenie, że za chwilę elfy wyskoczą z zarośli, a duch bagien ukaże się zza drzewa. Aga jest również zachwycona "moim" miejscem. Dalej lasem, mimo, że cały czas w Szczecinie jedziemy różnymi dróżkami i bocznymi szlakami. Mijamy piękne kwiaty i panią wiosnę w zielonej sukni rozpościerającej się tak daleko, że tylko jej koniec z zielonych liści i białych kwiatów utkany widzimy. Ale ona jest. I będzie coraz bliżej. 
I cóż. Wracamy. Dzieci w domu same. Pies w domu sam. A my... no cóż rozstać się przyszło. Taki fragment książki mi się przypomniał:
"Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne. W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania." 
Nad Goplaną © davidbaluch
Nad jeziorem Głębokie © davidbaluch
Mokradła i elfy © davidbaluch
Wiosna wkracza do nas © davidbaluch

Szlakiem Orła Bielika do pięknej Meklemburgii

Niedziela, 10 kwietnia 2016 · Komentarze(14)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Niedziela wita nas pogodą pod tytułem "na dwoje babka wróżyła". I jak się potem okazuje dokładnie tak jest. Plan na dziś jest taki, aby autem udać się do Kołbaskowa i stamtąd rozpocząć wycieczkę. Jadę więc rano po Agnieszkę do Polic. Za chwilę ruszamy w kierunku Kołbaskowa. Po drodze gdzieś  w okolicy Tanowa widzimy Siwobrodego z ekipą jadących na rowerach. Tym razem chyba bez tandemów. Po niecałej półgodzince parkujemy w Kołbaskowie i ruszamy w stronę Moczył. Już po chwili Aga zauważa w oddali stado żurawi. Mnóstwo ich przechadza się po łące. Zaczynam nerwowo dobierać się do aparatu, wyciągam z torby i okazuje się, że ustawienia są nie takie po poprzedniej sesji. Zaczynam przełączać, a żurawie dostojnie chowają się za górką. Aga się śmieje ze mnie i kiedy w końcu aparat jest gotowy 90% ptaków już nie ma, a ostatnie dwa odlatują. No i te dwa z oddali uwieczniłem.
Żurawie koło Kołbaskowa © davidbaluch
Jedziemy więc dalej. Żurawi nie ma, to może orzeł będzie choć.  Szukamy. I jest! choć prawie przeoczyliśmy. Słabo oznakowany początek Szlaku Orła Bielika. Skręcamy. Na początku lekkie rozczarowanie. Myślałem, że to utwardzony szlak z prawdziwego zdarzenia  z infrastrukturą taką jak miejsca postojowe i.t.d. Okazuje się, że jest to po prostu leśna droga oznaczona drogowskazami. No, ale przynajmniej czuć tu prawdziwą przyrodę. Szlak ma swój urok. Lasy w tym miejscu przypominają te górskie. Iglaste drzewa, zapach wiosny i mokrego drewna. Ano właśnie, mokrego. Zaczyna lekko padać. Zastanawiamy się czy nie zmokniemy zbytnio. Mimo wszystko jest fajnie, bajkowo trochę. Nie podoba nam się tylko rabunkowa polityka obecnego rządu. Wszędzie powycinane drzewa,wszędzie słyszymy piły. Jeśli w ten sposób zbierają pieniądze na 500+ to ja dziękuję. 
Szlak Orła Bielika © davidbaluch
Aga na szlaku © davidbaluch  
na koniec szlaku trafiamy stromą górę pod którą Aga nie ma siły podjechać. Wjeżdżam więc ja i czekam na nią u góry. I tu robimy pierwszy postój. Herbata z termosu i chwila oddechu. 
Jedziemy. Po drodze mijamy wieś Pargowo (dawniej Pargow). We wsi napotykamy ruiny jakieś. Zatrzymujemy się. Aga czyta na tablicy informacyjnej, że są to ruiny XIII-wiecznego kościoła. Na jednej ze ścian jest nawet herb rodziny von Blumenthal. Stary ród z którego wywodzili się znamienici mężowie stanu-ministrowie, burmistrzowie, biskupi.  Czytamy, że kościół popadł w ruinę dopiero po 1945 roku. 

Ruiny kościoła w Pargow © davidbaluch
Jedziemy dalej i wkrótce dojeżdżamy do granicy. Tu wjeżdżamy do Niemiec. Pogoda w kratkę, ale co do zasady większość czasu mży. Na granicy pomiędzy dwoma słupkami Aga robi mi zdjęcie. Dyskutujemy jakim dobrodziejstwem są otwarte granice i ubolewamy, że przez uchodźców, a właściwie różnorakich obcych młodych facetów szukających kasy i lepszego życia naszym kosztem może to się kiedyś skończyć. No cóż, poprawność polityczna rządzących Europą poraża.
Na granicy © davidbaluch
Jesteśmy więc w Meklemburgii. Tuż obok jest malutka wioseczka Staffelde. Co ciekawe, po wojnie ta wieś krótko należała do Polski, jednakże w wyniku kosmetycznych korekt granicy w zamian za kawałek ziemi koło Świnoujścia Polska odstąpiła wieś Staffelde władzom NRD. We wsi jest jedna ciekawostka. Rekonstrukcja kurhanu z roku 1500 p.n.e., który znajdował się w tym miejscu. Szkoda tylko, że opis kurhanu z biegiem lat wyblakł i mało co da się odczytać.
Kurhan w Staffelde © davidbaluch  
Pogoda się poprawia, przestaje padać i droga jak to w Niemczech robi się bajecznie równa i asfaltowa. Za każdym razem podziwiamy tą dbałość o szczegóły, ten porządek, te śliczne obejścia. Krajobrazy też jakieś ładniejsze. Droga do Staffelde też jest ładna bardzo.
Droga do Staffelde © davidbaluch  
No to jedziemy. Za chwilę docieramy do drogi prowadzącej w stronę Mescherin. To nasz dzisiejszy cel, a właściwie leżące kawałek dalej Gryfino. Mamy plan spróbować gryfińską pizzę. Ja zbytnio głodny nie jestem, ale Aga jak zawsze tak. I ostrzy sobie zęby na pizzę. Nawet deszcz jej nie przeszkadza. Kiedy wcześniej zaproponowałem skrócenie trasy z pominięciem pizzerii stanowczo zaprotestowała. No to jedziemy. Woda z nieba nie leci póki co. Jednak zanim dotarliśmy do Gryfina na brzegu Odry zatrzymujemy się przy wieży widokowej o nazwie "Lecący Żuraw" tuż obok Mescherin. Dach wieży stylizowany jest na lecącego ptaka. Zostawiamy rowery na dole i wspinamy się do góry. Agnieszka mówi, że boi się takich schodów gdzie przez kraty widać wysokość pod nogami, ale daje radę i wspina się na górę. Tam rozpościera się wspaniały widok na Odrę. W tym miejscu jest park krajobrazowy. Zapomniałem dziś mini statywu, ale jakoś udaje mi się usadowić aparat na balustradzie i robimy sobie jedyne dzisiaj wspólne zdjęcie.
Wieża widokowa koło Mescherin © davidbaluch
Aga walczy ze strachem © davidbaluch  
Dolina Dolnej Odry © davidbaluch  

My na wieży widokowej © davidbaluch  
No i koniec sesji. Jedziemy przez dwa mosty do Gryfina. Wcześniej w internecie znalazłem pizzerię niedaleko Odry. Pizzeria "Na deptaku".  Siadamy. Na początku pojawiła się kwestia wielkości pizzy. Agnieszka robi duże oczy i mówi, że chce giganta. Ja twierdzę, że wystarczy nam średnia. Koniec końców zgadza się na średnią, ale po oczach widzę, że się ze mną nie zgadza. Nawet pyta czy jak się okaże, że będzie za mało to czy kupię jeszcze giganta. Ok. Zaufaj mi. Średnia wystarczy. Do tego Mirinda i zamawiamy. Bierzemy Pepperoni. I co mogę napisać. Polecamy wszystkim tą pizzę w tej pizzerii. Cud miód. Pyszna jak w naszej ulubionej pizzerii w Szczecinie. Aga zachwyca się smakiem. Ja też. Naprawdę jedzonko pierwsza klasa. I co? Wyszło na moje. Jedna średnia na pół i najedzeni jak bąki popijamy Mirindę nie mając siły na więcej.
Jest pizza! © davidbaluch  
Jedziemy więc ponownie do Niemiec i pedałujemy przez piękne Mescherin. Podziwiamy niemieckie obejścia. Tak tu ślicznie mają. Jak w pudełeczku. Kwiatki, figurki, śliczny kamienny jeżyk uśmiecha się do nas z jednego z ogrodów. Po drodze mijamy ogromne wzgórze z punktem widokowym, ale po pizzy nie mamy siły wspinać się już tak wysoko. Wystarczy, że droga prowadzi pod górę. Skręcamy w znaną nam z zeszłego roku drogę prowadzącą do Geesow. Jest to przepiękny szlak. Bardzo malowniczy z krajobrazami typowymi dla Meklemburgii. Robię szereg zdjęć. Agnieszka po drodze zachwyca się beczeniem owiec, które dobiega nas z pewnego oddalenia. Widzimy wzgórze pokryte białymi owieczkami. Zawsze na takich wycieczkach Aga cieszy się z takich drobnostek jak mała dziewczynka nową lalką. Jest wtedy taka słodka.
Meklemburskie krajobrazy © davidbaluch  
Po dotarciu do Geesow skręcamy w stronę Tantow. Ponownie jedziemy bezkresnymi polami i łąkami. Zaczyna coraz mocniej wiać. Po dotarciu do Tantow i obraniu kierunku na wschód zaczyna nam wiać już prosto w twarz. Jedzie się naprawdę ciężko. Nawet z górki trzeba pedałować. W Tantow mijamy szereg drogowskazów wskazujących propozycje wycieczek. Dolina Dolnej Odry, Salvey Mühle. Oj, jest gdzie jeździć w Niemczech.
Znaki informacyjne w Tantow © davidbaluch  
Zaczynamy ostatni etap naszej wycieczki. Do Rosow i dalej Kołbaskowa. Niestety etap też najtrudniejszy. Jedziemy pod wiatr i w deszczu. Zaczyna padać coraz mocniej. Krajobrazy dalej piękne, ale my już myślimy o ciepłej herbatce i kocyku. Dziś 8 stopni, co w połączeniu z wiatrem i deszczem daje się nam we znaki. W Rosow też byłoby się gdzie zatrzymać.  Są tam ciekawe miejsca, ale tym razem mijamy wieś szybko i jedziemy w stronę granicy. Docieramy w końcu do Rosówka i pozostają nam ostatnie 4 kilometry szosą w deszczu do Kołbaskowa. Po drodze stoi Policja z radarem. Aga krzyczy z tyłu: Zwolnij!, ale co mi tam, zaryzykuję. Uff! Chyba nie przekroczyłem prędkości, bo nie zatrzymali i chwilę później dotarliśmy do auta w Kołbaskowie. Pakujemy rowery, podkręcamy ogrzewanie i wsłuchani w muzykę toczymy się do domu..
Trasa

Kołbaskowo i okolice

Sobota, 26 marca 2016 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Rano Aga przyjechała do Szczecina i stąd wyruszyliśmy na naszą wycieczkę. Wstępnie planowaliśmy jazdę po Niemczech, ale koniec końców ruszyliśmy spod mojego domu kierując się w stronę gminy Kołbaskowo. Infrastruktura w Szczecinie może nie jest rewelacyjna, ale też nie najgorsza, więc na wysokości Centrum Handlowego Galaxy wpadamy na DDR-kę i pedałujemy do granic Szczecina. Jazda bezkolizyjna. Samochody swoją drogą, my swoją. Pogoda jest tak cudowna. W końcu wiosna pełną gębą. Po jakimś czasie dotarliśmy do powiatu polickiego i jedziemy w stronę Karwowa w gminie Kołbaskowo. Po drodze widzimy żurawie i Szczecin w oddali. W międzyczasie pijemy herbatę z termosu. Na takim fajnym równym odcinku drogi.
Aga koło Karwowa © davidbaluch
Podziurawionymi drogami powiatu polickiego docieramy do Kołbaskowa. Chociaż jak się okazuje, to nie były najbardziej dziurawe dziś drogi. Tęsknimy za niemieckimi drogami polnymi 100 razy lepszymi. Nawet Szczecin ma o niebo lepsze drogi. Na plus zaliczamy, że gmina Kołbaskowo jednak buduje nowe drogi i szlaki rowerowe. Drogi powiatowe natomiast masakra. W sklepiku Aga chce drożdżówkę. Okazuje się, że to raczej sklep monopolowy. Dowiadujemy się jednak, że 100 metrów dalej jest spożywczy. No jest! "Od i do" Podjeżdżamy. Jest kartka, że dziś czynne do 15.00. A jest 13.00 i już na głucho zamknięte. Normalnie Wilkowyje. Nie.. gmina Kołbaskowo, to nie jest to co polubimy. Kupujemy więc colę, i Aga jakiegoś rogalika 7days z milionem sztuczności. Przed kioskiem jakiś nawiany jegomość pasujący do ławeczki z serialu  "Ranczo" przygląda się naszym rowerom. Może wspomina jak kiedyś jeździł?
W Kołbaskowie przed kioskiem © davidbaluch
No to jedziemy dalej. Mamy postanowienie, że na najbliższej ławeczce postój i odpoczynek. I jest ! Projekt unijny. Piękna, czysta, fajna. Trochę blisko drogi. Fakt, mogli odsunąć z 10 metrów, ale w cudnym słońcu robimy sobie postój. Aga głodna zjada wszystko co mamy czyli jeden wafelek i wciąż głodna. Ja piję herbatę, ale przede wszystkim rozkoszujemy się sobą,  sobotą i słońcem. I wspólne zdjęcie z pomocą mini statywu.
Pomiędzy Kołbaskowem a Smolęcinem © davidbaluch
I w końcu jedziemy w stronę Siadła Dolnego. Drogi tragiczne, ale od czego rowery górskie. Natomiast jako mieszkaniec chyba bym nie wyrobił. Mamy XXI wiek w końcu. Po jakimś czasie Aga żali się, że ją boli wszystko. Dziś noga nie podaje. Aga chce już do domu. Docieramy w końcu do Szczecina. Po drodze mijamy jakiś wypadek. Dwa radiowozy Policji niedaleko Placu Lotników. Nie zatrzymujemy się tylko jedziemy. Podziwiamy co rusz szczecińskie kwiaty czyli krokusy. Są wszędzie. Pięknie zwiastują wiosnę. Niedaleko Placu Rodła robię zdjęcie tym prześlicznym roślinom.
Szczecińskie krokusy. Plac Rodła © davidbaluch
I niedługo później dotarliśmy do mojego domu. Aga po zapakowaniu roweru w jej srebrną Alfę Romeo pojechała do Polic, a ja zostałem w domu. Wiosna. W końcu wiosna.. w sercach i w Szczecinie..

Pierwsza w tym roku jazda w Niemczech

Sobota, 19 marca 2016 · Komentarze(10)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Na tą sobotę czekaliśmy z Agnieszką już tak dawno. Wciąż chcieliśmy razem pojeździć i zawsze pogoda lub obowiązki psuły nam plany. Ale pomimo ostatnich zawirowań i tego, że  w sobotę mam do pracy na 17.00, to udało się. Uwielbiamy jazdy po Niemczech więc rowery do samochodu i jedziemy do Blankensee. I stamtąd ruszamy. Niedaleko za Blenkensee trafiamy na żółtą tablicę Pampsee. Agnieszka myśli, że to nazwa miejscowości bo wygląda identycznie.Żółta tablica. Nie. To połączenie nazw miejscowości Pampow i Blankensee. W 2013 roku był tu festiwal sztuki zorganizowany przez te dwie miejscowości. Część projektu "Sztuka dla wsi", . Były tu różne instalacje artystyczne. Pozostało logo imprezy "Mi Kricht Hier Keener Mehr Wech". Znam niemiecki dość dobrze, ale konia z rzędem temu kto to przetłumaczy./Dialekt/  tutaj można zobaczyć jak wyglądało to  w 2013 roku.
Pomiędzy Blankensee a Pampow © davidbaluch
Potem dojechaliśmy do Rothenklempenow. Już tu z Agą byliśmy Jest to stary folwark, pięknie odrestaurowany. Tam jest nasz stolik. Mamy już "swoje" miejsca. Usiedliśmy i jemy pyszne bułki, które Agnieszka z zaangażowaniem przygotowała. Ostatnio chcieliśmy w Ueckermünde fischbrötchen kupić, ale jeszcze nie sezon i ciężko. Więc na bułkę z rybą postanowiliśmy nie czekać. Aga kupiła filety z ryby i sama przygotowała nam na wycieczkę. Ona ma zawsze świetne pomysły kulinarne. Rybka, i dodatki. Było pysznie. Bułeczki wyglądały tak:
Fischbrötchen © davidbaluch
Aga podczas postoju w Rotenklempenow © davidbaluch
No i w końcu pojechaliśmy dalej. W stronę Löcknitz. Jadąc przez uroczą wioseczkę Gorkow. Raz już tam byliśmy. I teraz chcieliśmy troszkę zboczyć z trasy, żeby ją zobaczyć. To wioska składająca się z kilkudziesięciu, a może kilkunastu domów i czas się tam zatrzymał na początku XIX wieku.. W Gorkow jak zwykle cisza i spokój. Dwa koty nas wypatrzyły i środkiem wsi przybiegły się przywitać.
Kot w Gorkow © davidbaluch
Kot był niby miły, ale potem spojrzał na mnie jak Rademenes z "Siedem Życzeń" (kto pamięta?) i powie Hator, Hator, Hator. Ja za kotami nie przepadam i chyba to wyczuł, bo zmierzył mnie srogim wzrokiem czarodziejskiego kota.
Hator, Hator, Hator © davidbaluch
Po spotkaniu ze staroegipskim kotem, pojechaliśmy do Löcknitz. tradycyjnie w Netto zakupiliśmy dwa soczki i pojechaliśmy nad jezioro je wypić. Korzystając z  tego, że  w Niemczech można jeden soczek wypić i nikt nie uważa cię za bandytę, mordercę za kierownicą roweru, delektowaliśmy się słońcem i piwem nad jeziorem.
Nasze dwa soczki © davidbaluch
No to po jeziorku i pivku jedziemy dalej.. Jakoś nawet lepiej się pedałuje. Jest nam tak radośnie. Bardzo. Wiosna się zbliża. Aga pedałuje żwawo, a ja  powoli zaczynam patrzeć na zegarek, bo na 17.00 do pracy, mimo, że sobota. Jedziemy już w  kierunku auta. Ale jeszcze Agnieszce zdjęcie robię po drodze. Jest nam tak wesoło. Cudowna sobota.
Aga na rowerze © davidbaluch
I dalej do przodu. Po drodze półkilometrowy zjazd. Aga pojechała, ale ja wyhamowałem, bo spojrzałem na piękny krajobraz Meklemburgii. Lubię te rejony. Cieszymy się, że mieszkamy 15 minut jazdy od Niemiec, bo u nas jeszcze długo nie będzie takiej infrastruktury rowerowej. Wycieczka była cudowna, Aga uśmiechnięta i po jakimś czasie dotarliśmy do auta na granicy i chwilę później byliśmy już w drodze do Polic. Na 17.00 do pracy, ale sobota była świetna. 
A tak wyglądało ostatnie spojrzenie na nasze  Niemcy
Meklemburgia © davidbaluch
P.S.I na koniec napiszę po kilku godzinach ogłoszenie zwycięzcy konkursu. Konia z rzędem wygrała moja siostra Marzenka mieszkająca w Leverkusen, która przetłumaczyła, że napis z pierwszej fotografii oznacza "Mich kriegt hier keiner mehr weg" czyli NIKT MNIE STĄD NIE WYRZUCI. Brawo Ty!! :-) Koń będzie czekał.

Hebrajskie inskrypcje czyli jakie jeszcze ciekawostki można odkryć w Szczecinie

Wtorek, 1 marca 2016 · Komentarze(6)
1 marca!! Jak to brzmi. Marzec w końcu czyli wiosna tuż, tuż. Do pracy dziś na popołudnie, pogoda piękna choć lekki mróz, ale co tam. Szykuję się. Przede wszystkim gorąca herbata w termosie, jakaś kanapka, wierny Canon i jadę. Samotnie. Hmm. Dokąd by tu pojechać? A jadę przed siebie. Czasu troszkę mam, zobaczymy gdzie koła poniosą. Jeden obiekt chciałem zobaczyć na pewno. A mianowicie kościół przy ul. Włościańskiej na Pomorzanach. Pojechałem w stronę Teatru Letniego gdzie zrobiłem pierwszy krótki postój na herbatę i kanapkę. W domu nic jeszcze nie jadłem, a było już po 9.00 więc śniadanie w plenerze. Tuż obok rzeźby "Ogniste Ptaki". Swoją drogą jeszcze jako dziecko pamiętam jak stała na Placu Zgody (wtedy Plac Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). Pamiętacie? Chodziło się z mamą po tętniącej wtedy życiem al. Wojska Polskiego. I do kina "Kosmos".  Beztroskie dziecięce lata...
Pod Rzeźbą Ogniste Ptaki © davidbaluch
Po 10 minutach pojechałem dalej. Przed Urzędem Miasta flagi na masztach. Zastanawiałem się co to za święto. Pomysłu nie miałem, ale w domu sprawdziłem, że dziś Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Nawet nie wiedziałem. No, ale tymczasem pedałuję w kierunku Pomorzan. Często ostatnio bywam rowerem na Pomorzanach. Choć dzielnica nie jest jakoś specjalnie ładna, raczej szare postkomunistyczne bloki, to okazuje się, że co rusz znajduję tam jakieś perełki. 
Dotarłem w końcu do ulicy Włościańskiej. Ulica na pewnym odcinku ma iście magiczny klimat. Stare mury po obu stronach i droga pnie się do góry. 
Ulica Włościańska w Szczecinie © davidbaluch
U góry jest! Cel mojej wycieczki. Kościół  z XV wieku pięknie usytuowany na wzgórzu z murami porośniętymi bluszczem. Wejścia pilnują dwa majestatyczne Gryfy podtrzymujące latarnie. Prawdziwe dzieło sztuki. W oddali widać średniowieczne mury kościoła. Jakie jeszcze kryje tajemnice?
Brama z Gryfami © davidbaluch
Kościół jak większość kościołów posiada dzwon. Dzwon jest dość nowy, w zasadzie bardzo nowy. Ale u góry w wieży, w miejscu gdzie bije nowy dzwon, stoi na ziemi dzwon stary. Z 1784 roku. Jest na nim napis m.in. "Stettin". Ale prawdziwą ciekawostką jest hebrajski tetragram JHWH, który jest hebrajskim zapisem imienia Boga. To prawdziwa rzadkość. W Szczecinie jest prawdopodobnie jeszcze jeden taki dzwon. Ale to już na inną wycieczkę. Co prawda do wieży nie udało mi się wejść, ale zdjęcie dzwonu znalazłem w internecie.
Tetragram na starym dzwonie © davidbaluch
Potem podziurawioną niemiłosiernie Tamą Pomorzańską pojechałem wzdłuż Odry w stronę Starego Miasta. Rower kwiczał niezadowolony z nawierzchni. Po drodze na bulwarach nad Odrą wypiłem resztę gorącej herbaty i popatrzałem na wędkarzy, którzy zawsze moczą kije w tym miejscu. Co w tym może być fajnego? Ale widocznie może. Jeden lubi jazdę na rowerze, drugi ryby. No ja już się chyba nigdy nie przekonam do tego hobby, ale nie każdy musi lubić wszystko. Popedałowałem troszkę po starówce, która choć dość nowa to bruki ma średniowieczne i wytrzęsło mnie strasznie. Ale lubię ten kawałek miasta. Nie to co Kraków czy nawet Poznań, ale zawsze coś. Na dowód, że też są tu urocze miejsca zrobiłem te oto zdjęcie:

Szczecińska Starówka © davidbaluch  
Wspiąłem się potem jeszcze na najlżejszej przerzutce ulicą Kuśnierską. Robiłem jej już niejedno zdjęcie, ale dziś też nie mogłem sobie odmówić. Ulica przylega do Zamku Książąt Pomorskich, który też nie jest najbrzydszy. Słoneczko coraz bardziej grzało i chyba zrobiło się całe 3 stopnie :-) W każdym razie do jazdy wystarczająco. Przy takiej pogodzie jazda na rowerze to mega przyjemność.
Ulica Kuśnierska w Szczecinie © davidbaluch  
No i to na tyle. Trzeba do domu. Pranie jeszcze, przygotowanie się do pracy i chyba trzeba rower zawieźć do serwisu w końcu. Zabieram się do tego od dawna, a wyjeżdżam służbowo do Ustronia Morskiego w czwartek, więc okazji do końca tygodnia na jazdę nie będzie. To chyba dobry moment na zatroszczenie się o rumaka.

Żurawi krzyk

Niedziela, 28 lutego 2016 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Zrobiliśmy z Agnieszką rundkę wokół Polic. Przyjechałem autem do Polic i  pojechaliśmy. Piękny luty dla rowerzystów. Ponieważ w Policach nie ma zbyt wiele dróg rowerowych, a ulicą jechać nam się nie chciało, to pojechaliśmy sobie w stronę Zakładów Chemicznych Police drogą rowerową dla zakładowych rowerzystów.Przy ZCh Police spotkaliśmy pomnik upamiętniający powrót "prastarych ziem piastowskich do macierzy". Kamień  z 1985 roku, a we mnie się gotuje w jakim zakłamaniu historycznym żyjemy. Pomorze było polskie od  około XI do XIII wieku, więc może jakieś kurhany zbudowaliśmy. Od XIII wieku było germańskie. Barnimowie i inni Gryfici mówili po niemiecku i są to ziemie niemieckie .Fajnie, że je zdobyliśmy. Jak najbardziej. Ale wszystko co tu mamy, Szczecin, zabytki i inne było niemieckie. Pewnie niepopularne moje twierdzenia. Tak jak to, że bitwa pod Cedynią wcale nie musiała być pod Cedynią, a tylko tak została przez PRL umiejscowiona żeby usankcjonować "polskość" Pomorza Zachodniego. Długo by pisać. Historia jest pisana pod dyktando władz, a tą prawdziwą niewiele osób się interesuje. Dla niedowiarków polecam na przykład Bitwa pod Cedynią
No to taka fotka Agi:
Aga pod płytą z napisem © davidbaluch
Potem pojechaliśmy Kuźnicką i "podziwialiśmy" panoramę Zakładów Chemicznych. Choć, nie powiem, jako zakład robi industrialne wrażenie. Śmierdzi niemiłosiernie. No ale taka produkcja. Chemia. Daje pracę masie ludzi. I dobrze, że jest,  mimo całych szkód dla środowiska i chyba ludzi. Zastanawiające jest, że kombinat bez mrugnięcia okiem wypłaca pracownikom po 10 000 złotych za zniszczony lakier aut parkujących przed zakładem, a uparcie twierdzi, że dla organizmu to, co tam wypuszczają w powietrze szkodliwe już nie jest. Jakoś nie chce mi się wierzyć.
No więc zakłady:
Zakłady Chemiczne Police © davidbaluch
Kawałek za zakładami ujrzeliśmy dwa żurawie na łące. Majestatyczne, dostojnie przechadzały się po łące. Niestety nie miałem teleobiektywu ze sobą więc spróbowałem podejść bliżej. Agnieszka sugerowała nawet żebym na czworaka szedł. No cóż ptaki zobaczyły mnie i z głośnym krzykiem odfrunęły. Piękny jest ten krzyk żurawi. Jak wyczytałem głośnym krzykiem ostrzegają się o niebezpieczeństwie. Ja niby jestem niebezpieczeństwem? Ja? A skąd.
Żurawie uciekają © davidbaluch
Na pocieszenie nieudanego polowania na żurawie, polowania fotograficznego oczywiście, Aga zrobiła zdjęcie mi. 
Ja koło Trzeszczyna © davidbaluch
No i potem jeszcze zrobiliśmy krótki postój na herbatkę pod pomnikiem w okolicy Trzeszczyna. Pomnik dość ciekawy. Aga opisała go na swoim blogu, zamieściła też zdjęcie. Zainteresowanych odsyłam  tutaj
Herbatka gorąca podczas lutowej wycieczki to to co tygryski lubią najbardziej.
Postój obok pomnika w Trzeszczynie © davidbaluch

Zimowo z nowym kaskiem

Wtorek, 16 lutego 2016 · Komentarze(7)
No i stało się. Ja, do tej pory niechętny wszelakim czapkom, szalikom i innym ustrojstwom w okolicy głowy zakupiłem kask. Zawsze byłem niechętny temu wynalazkowi, ale powoli doszedłem do wniosku, że jednak bezpieczniej. Do wniosku takiego doszedłem jakiś czas temu robiąc przepiękny piruet na lodzie w okolicy Arkonki. Co prawda wtedy udało się jakoś nie całować ziemi, ale było blisko. No więc przegląd Allegro, zakup i w końcu przyszedł. A właściwie przyszły, bo przy okazji Agnieszka nabyła twardą czapkę. Przypomniał mi się kawał:
" Zatrzymuje policjant chłopa na motocyklu w berecie i pyta: Dlaczego jeździcie w berecie, a nie w kasku?
-  Dla bezpieczeństwa.
- Jak to??
- Ano rzuciłem z 10 piętra beret i kask. Kask się rozbił, a beret nie".
No więc różne są opinie, ale ok. Co do zasady bezpieczniej. Czytając takie rozważanie ostatnio przeczytałem jedno mądre zdanie. "Czy warto jeździć w kasku na rowerze? Nie warto! Chyba, że przydarzy nam się wypadek. Wtedy warto." No właśnie., nigdy nie wiadomo kiedy się przydarzy, więc jednak warto.
Moja rundka dzisiejsza wiodła w większości przez Szczecin, ale też przez Bezrzecze z przerwą po drodze na Polanie Czerwonej koło Arkonki na śniadanie. Jako, że z rana jeść nie lubię, a wyjechałem koło 9.00, to dopiero po drodze śniadanko małe i pyszna gorąca herbata  z termosu. Potem pojechałem ulicą Nowowiejską na Bezrzeczu i podziwiałem przepiękne domy ludzi, którzy raczej nie pracują w "Biedronce" na kasie. Można pomarzyć tylko. Na ulicy Ku Słońcu minąłem licznik rowerzystów i okazało się, że jestem dopiero 35 rowerzystą dzisiaj mijającym licznik. Daleko nam do Kopenhagi czy Amsterdamu. Przez centrum wróciłem do domu, bo jednak przy 3 stopniach zaczęło się robić zimno, szczególnie w stopy. Do domu wróciłem zadowolony, szczególnie z faktu, że dziś wolne od pracy :-)
Byle do wiosny...
Postój na Polanie Czerwonej w Szczecinie © davidbaluch
Śniadanko na łonie natury © davidbaluch

Niezwykły kościół i Kruczy Kamień czyli tajemnice Szczecina

Niedziela, 7 lutego 2016 · Komentarze(2)
Dawno, Bardzo dawno nic już nie pisałem, choć jeździłem, ale jakoś weny nie było. A i wycieczki jakieś takie zwykłe. Dziś niedziela, a do 12.00 wolne i postanowiłem. Jadę. Mojej lustrzanki nie wziąłem choć potem żałowałem, ale telefonem najważniejsze zdjęcia zrobiłem.No i jedno na koniec jako deser. Zrobione moją lustrzanką w miejscu, gdzie rano jechałem. Zrobione potem .. po południu.
Najpierw słońce, cudowne. Dojeżdżam do Dworca Kolejowego i szybki rzut oka. Wczoraj z moim Kacprem dopiero wróciliśmy z Leverkusen i tu wysiadaliśmy, ale tak szybko gnaliśmy, że nie widziałem. Jest remont. rozpędzony za poprzednich rządów, Nowe chyba nie zatrzymają.Nowy dworzec prezentuje się tak:
Dworzec kolejowy Szczecin © davidbaluch
Jadę dalej. Jadę nową dla mnie trasą. Kolumba.. wzdłuż Odry. I nagle mam pomysł. Jest takie miejsce w Szczecinie nieznane ogółowi. Taki kościół. Inny. Jadę. I jest> Obiekt opisany w książce Polska Niezwykła.
"Szczeciński kościół pw. Matki Bożej Jasnogórskiej mieści się w zabytkowej wieży ciśnień na Wzgórzu Hetmańskim. Historia wieży sięga połowy XIX wieku i jest ściśle powiązana z budową sieci wodociągowej na Pomorzanach. Budowę wodociągów rozpoczęto w 1863 roku, wieżę ciśnień wybudowano dwa lata później. Była to budowla szesnastoboczna, wysoka na 14 metrów, o średnicy 37,2 metrów, została wzmocniona szesnastoma przyporami i nakryta stożkowym dachem. Wbudowany zbiornik wodny miał pojemność 3080 metrów sześciennych. Wieża spełniała swą funkcję przez osiemdziesiąt lat - do 1945 roku.
Po drugiej wojnie światowej przestała być użytkowana, przez prawie 40 lat była wykorzystywana najpierw jako owczarnia, później mieściły się w niej mieszkania i magazyny. Dopiero w 1984 roku wieża wraz z otaczającym ją terenem została przekazana kościołowi."
Kościół pw. Matki Bożej Jasnogórskiej © davidbaluch
Potem popedałowałem w dól. Osiągnąłem ulicę Potulicką. Na jej końcu jest taka skarpa. Przed torami kolejowymi . To miejsce gdzie zgładzano skazańców. Tam dezerterów zabijano. Straszne miejsce, choć widok ostatni mieli nie najgorszy.
"Szubienica – na niej kończyli kilkaset lat temu najwięksi szubrawcy. Trudno dokładnie stwierdzić ile w Szczecinie i gdzie dokładnie były szubienice. Z całą pewnością jedna z nich stała na wzgórzu, gdzie dziś kończy się ul. Potulicka. Została tutaj przeniesiona prawdopodobnie w 1735 roku i miała być przestrogą dla żołnierzy armii pruskiej. Na niej wieszano dezerterów. Szubienica podobno była często zajęta – a towarzysze broni widząc wiszące ciała mieli bez zająknięcia przestrzegać wojskowego rygoru.
Było to dobre miejsce widoczne z trzech stron, którego widok z szubienicą i wiszącymi zwłokami, mógł odstraszać potencjalnych dezerterów i wszelakich złoczyńców. Pobliski kamień z powodzeniem służył krukom (stąd nazwa głazu/kamienia) do rozszarpywania kawałków ciała wyrwanego z wiszących zwłok."

Kamień nazwany został przez mieszkańców Szczecina „Kruczym Kamieniem”, a wzgórze na którym spoczywał „Niebiańskim Stokiem”.
Tu dziś moje zdjęcie tego kamienia (znalazłem!!)
Kruczy kamień © davidbaluch
Potem pojechałem do domu
I na koniec Jedno zdjęcie. Tak już na koniec. Na deser. To już na spacerze popołudniowym z Agnieszką, Ale dziś tędy też jechałem. 
Panorama Szczecina © davidbaluch

Lawendowo w grudniu

Poniedziałek, 7 grudnia 2015 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Dużo ostatnio zawirowań w życiu. Nawet bardzo dużo było.Ale dziś siedząc  w domu samotnie pomyślałem, że fajnie byłoby z Agą pojeździć. Zadzwoniłem czy nie ma ochoty na spotkanie na kawę w "Lawendowej" w Tanowie koło Polic. Miała. No to ruszyliśmy. Ona z Polic, ja ze Szczecina. I prawie równo spotkaliśmy się w Tanowie. Zanim dojechałem (Aga była pierwsza) zamówiła już kawę latte, herbatę i pyszną szarlotkę. Fajna ta "Lawendowa". Taka przytulna bardzo. Koniec końców zrobiło się ciemno i już po ciemku wracaliśmy do Polic. I zimno. Aga miała tylko rękawiczki bez palców i marzła, więc oddałem jej swoje i teraz ja marzłem, ale to nic. Już całkiem nocą pojechaliśmy do mojego Kacperka. Kupiłem mu Colę, którą chciał bardzo i poprzytulaliśmy się przy okazji z synkiem. No i za chwilę dotarliśmy pod Agi dom. Tam rowery zostawione, Aga jeszcze mnie swoją Alfą podrzuciła na przystanek i autobusem już wróciłem do piesa, co po ciemku siedział w domu.Trzeba było szybko do niego wracać.  Machanie ogona było przeogromne.
W "Lawendowej" © davidbaluch

Listopadowo i romantycznie

Środa, 11 listopada 2015 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Fakt. Listopad to najbardziej nielubiany miesiąc przeze mnie. Ale bywają dni takie jak dziś .Cudne. Listopadowo piękne. Dawno nie jeździliśmy z Agnieszką. A ona sama nigdy jeszcze w listopadzie nie jeździła na rowerze. Wyruszyliśmy więc spod mojego domu "gdzie koła poniosą". Bez planu. Deszcz mżył, a ja marudziłem, ale Aga była w tak dobrym humorze, że nie dało się narzekać, więc pedałowałem. Obiecała zresztą, że zaraz przestanie padać. I rzeczywiście. Przestało! Planu nie mieliśmy, ale kierunek mniej więcej obrany. Najpierw Azoty Arena. I dotarliśmy. Aga ostro pedałowała.
Dojeżdżając do Azoty Arena © davidbaluch
Po minięciu Areny zaczął się mega długi podjazd pod górę. Ja jeździłem wciąż ostatnio, więc nie odczułem, ale Aga miała przerwę dłuższą i została w tyle. Jedziemy na Bezrzecze. Agnieszka miała dość, ale dała radę. Na górze, na Bezrzeczu mówi już ledwo:"pić..." No to ok... No to robimy przerwę na herbatę z termosu niedawno kupionego specjalnie na jesienno-zimowe wycieczki rowerowe. 
Nie ma to jak herbata na trasie © davidbaluch
Aga szczęśliwa. Góra pokonana © davidbaluch
No i dalej. Jedziemy. Jest tak ciepło, tak przyjemnie. Tak cudownie. Droga się uspokoiła. Aut coraz mniej. Wyjechaliśmy poza granice Szczecina. Jest tak bajkowo. Mijamy szare, brudne wioski. Jedna z brzydszych, Dołuje. Aga została w tyle i żartuje, że chciała dłużej w Dołujach zostać. Ale już poza Dołujami mijamy piękne łąki. Takie jesienne...Nie mamy trasy zaplanowanej. Jedziemy jak wyjdzie. Jak oczy poniosą. Pierwszy raz te miejsca odwiedzamy.
Gdzieś za Dołujami © davidbaluch
I w końcu dojechaliśmy do Szczecina. Aga, jak to Aga krzyczy: "Jeść!!" No to szukamy. Dużo dziś zamkniętych lokali. Jest święto. Ale znaleźliśmy kebaba. Aga szczęśliwa zamówiła wielkiego. I nie dała rady zjeść. Pół zabrała do domu :-) 
Już tylko 2 kilometry i byliśmy na Wilczej. Nowym pasem rowerowym podjechaliśmy pod auto Agi. I tam rozstania nadszedł czas. Aga do Polic, ja z psem na spacer. Było świetnie...I jeszcze dla wnikliwych:  mapa naszej trasy