Strasznie jesiennie się zrobiło

Poniedziałek, 2 listopada 2015 · Komentarze(10)
Ten tydzień był bardzo ciężki. Praca, praca, praca. Ale udało się tak choć na chwilę wyskoczyć na rower kilka razy. Nie na długo.. i nie daleko. Ale prawie 50 km się uzbierało więc szkoda nie napisać parę słów.
Jesień to specyficzna pora roku. Nostalgiczna.Chciałoby się tak w spokoju, tak w cieple domowego ogniska posiedzieć. Ale jeśli się nie da domowego ogniska, to choć pojeździć. Wczoraj cały dzień w pracy. Jak zawsze 1 listopada w pracy od 7.00 do 1.00 w nocy z trzygodzinną przerwą na odpoczynek. W sumie 14 godzin w pracy i to na nogach, na stojąco. Nie znoszę 1 listopada. Co roku to samo.
Dziś rano jeszcze do sądu i potem już wolny dzień. Pojechałem we mgle. Jazda jak jazda. Ale nie byłbym sobą jakbym nie wziął aparatu i nie zrobił zdjęć choć kilku. Dwóch, ale jedno pokażę. To esencja mojej dzielnicy. Moje miasto Szczecin. Lubię ruch i industrialne klimaty. Chyba nie mógłbym mieszkać na wsi. Albo inaczej. Latem na wsi, zimą w mieście.. 
Przed przyjazdem do domu zatrzymałem się przed ulubioną jadłodajnią mojego synka kochanego czyli niezdrowym Mc Donald's i musiałem, po prostu musiałem zrobić zdjęcie jakiego dawno nie robiłem. Moje miasto... 
Szczecin. Ulica Przyjaciół Żołnierza © davidbaluch

Zapach jesieni

Wtorek, 27 października 2015 · Komentarze(12)
Oj dawno nie jeździłem na rowerze. Przeziębienie czy inny wirus mi to uniemożliwił. Ale dość dobrze już się czuję i kiedy zobaczyłem dzisiejszą pogodę to po prostu poczułem, że "muse na rower". Zabrałem mojego przyjaciela o imieniu Canon 650D i w drogę. W roku jest kilkanaście dni kiedy jesień jest naprawdę złota. Potem robi się szara. Chociaż nastała nowa władza, która obiecuje wszystko naprawić, to może w  końcu i z tym zrobi porządek, żeby ta jesień była zawsze słoneczna i piękna. No więc dokąd jechać?. Do lasu oczywiście. Tam jest najpiękniej. Mozolnie wdrapałem się na Warszewskie wzgórza i po minięciu Szczecińskiej Gubałówki zagłębiłem się w las. I tam już na wstępie powitał mnie piękny jesienny krajobraz...
Las na Osowie © davidbaluch
Pojechałem więc w głąb pięknego lasu. To była bardzo przyjemna część trasy. Jazda w dół, więc za darmo i ten zapach!. Poczułem ten charakterystyczny zapach jesieni. Mieszanina woni suchych liści przemieszana z zapachem szyszek i wilgotnego mchu. Coś pięknego. Aż zamknąłem oczy, żeby lepiej chłonąć. Po chwili dotarłem do mojego ulubionego miejsca w tej części szczecińskiego lasu. Nad rzeczkę Osówkę. O każdej porze roku innej, ale zawsze pięknej. Tu chwila zadumy i rozmyślań, no i oczywiście po przywitaniu się z nią zrobiłem jej zdjęcie.
Rzeczka Osówka © davidbaluch
Kilka minut później dotarłem na Polanę Harcerską. W plecaku miałem kanapki, parówkę i herbatę w termicznym kubku. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie zrobić postoju na ławeczce, ale jednak nie. Dowiozę prowiant nad jezioro Głębokie pomyślałem. Tym bardziej, że droga cały czas w dół, więc przemieszczenie się  nad jezioro nie powinno zająć więcej niż 10 minut. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Pędzę więc w dół po dywanie z liści. Droga zachwyca swoim pięknem.
Droga z Polany Harcerskiej na Głębokie © davidbaluch
Na Głębokim postój. Wyciągnąłem z plecaka wiktuały i zadowolony podziwiam piękną przyrodę. Kaczki pływają w tę i we w tę. Dość sporo spacerowiczów z psami, dużo mniej już rowerzystów. Siedzę i obserwuję przechodzących ludzi, samotnych i z rodzinami...
Jesień mimo całego swojego piękna to jednak smutna pora roku. Skłania do rozmyślań. Taka nostalgiczna...
Mały piknik nad jeziorem © davidbaluch
Po napełnieniu żołądka kanapkami i ciepłą herbatą pomyślałem posiedziałem jeszcze troszkę i przed odjazdem jeszcze jedno pstryk zrobiłem na tle jeziora. Takie selfie z mini statywu. Moje kolory rowerowe zmieniły się z letnio-czerwonoczarnych na jesienno-szaroczarne.
Autoportret nad jeziorem © davidbaluch
Dalej droga prowadziła dookoła jeziora. Mogłem więc napatrzeć się i na jesień i na wodę i na kaczki po niej pływające. Mnóstwo cudownych widoków i niezbyt wielu ludzi o tej porze roku. Jazda była więc czystą przyjemnością. Co rusz musiałem się zatrzymać, bo widoki były naprawdę warte chwili zapatrzenia. Jaka szkoda, że po południu trzeba iść do pracy. Ale cóż, życie nie składa się z samych przyjemności. Powiedziałbym nawet, że tych drugich jest zdecydowanie mniej. Popatrzałem jeszcze na drzewo zwalone nad brzegiem jeziora i już bez zatrzymywania popędziłem w stronę cywilizacji.. Do domu...
Jezioro Głębokie w Szczecinie © davidbaluch
J e s i e ń

Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,
Słońce rozpływa się gasnącym złotem.
Pierścień dni moich z wolna się zamyka,
Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.

Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem
Na pola szarym cichnące milczeniem.
Serce uśmierza się tętnem głębokiem.
Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?

Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,
Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.
Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu
I mącisz moją rozmowę z ptakami?
Leopold Staff

Rowerowo po Leverkusen

Sobota, 10 października 2015 · Komentarze(6)
Kategoria Po Niemczech
Uczestnicy
Zeszły tydzień spędziliśmy 700 km od domu w Niemczech, a konkretnie w Leverkusen koło Kolonii. Mieliśmy z Agą usilną chęć pokręcić się trochę rowerami po mieście. Problemem był jednak brak jednego roweru. Do dyspozycji siostra miała jeden, a na ramie Agi wieźć nie chciałem. Wieczór wcześniej szwagier przypomniał sobie, że ma kilka niekompletnych w garażu, więc może jeden kompletny się z tego zrobi. Poszliśmy do garażu, ale czy to z powodu niemocy czy smacznego niemieckiego piwa nie udało się złożyć z trzech jednego. No, prawie udało, ale siodełka nie było. Koniec końców udało się rower pożyczyć cały kompletny, więc jedziemy na przejażdżkę.
Jazda po Leverkusen to bajka. Same drogi rowerowe, a przynajmniej wydzielone pasy. Auta nas nie interesują, mamy swoje drogi własne, tylko dla rowerów. W pewnym momencie się trochę pogubiliśmy, wszak miasto nam nieznane, ale w końcu na powietrznym skrzyżowaniu znaleźliśmy odpowiednią drogę. Swoją drogą fajne rozwiązanie.
Napowietrzne skrzyżowani dróg rowerowych w Leverkusen © davidbaluch
Po drodze napotykamy stację benzynową, a na tej stacji stoi sobie stary Antonow-2. Aga zrobiła sobie przy nim zdjęcie. Stał jeszcze helikopter, ale stwierdziła, że to żadna atrakcja. Fakt, samolot prezentował się lepiej.
Antonow na stacji Aral © davidbaluch
Jedziemy w kierunku zamku Morsbroich. Bardzo stary zamek, którego początki sięgają XIV wieku. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a także w jednej z sal odbywają się śluby. Podczas naszej krótkiej obecności na ternie zamku widzieliśmy kilka par ślubnych wchodzących i wychodzących z obiektu. Bardzo piękna była też fontanna przed budynkiem i wszyscy nowożeńcy robili sobie przy niej zdjęcie. Niemcy to w ogóle kraj obfitujący w piękne zamki i inne ciekawe budowle.
Schloss Morsbroich w Leverkusen © davidbaluch
Popodziwialiśmy i jedziemy dalej. Aga pyta co tak dziwnie wykrzywiam kolano, a ja na tym pożyczonym rowerze mam szerokie siodełko do którego nie jestem przyzwyczajony i jakoś mi dziwnie. Niby wszyscy zawsze przekonują, że na szerokim wygodnie, ale jednak to kwestia przyzwyczajenia. Ja mam bardzo wąskie i jest mi na nim mega wygodnie, a na szerokim jakoś dziwnie. Nic to. Jedziemy, aż po drodze napotykamy turecki sklep. Hurra, kupię moją przyprawę, która mi się kończy, a w Polsce, a przynajmniej w Szczecinie nie do dostania. W sklepie trafiłem jeszcze moją ulubioną turecką herbatę earl grey. Zakupiłem więc dla siebie i Agi. Szczęśliwy wyszedłem ze sklepu. 
Przed tureckim sklepem z zakupami w ręku © davidbaluch 
Przydał się koszyk przyczepiony do mojego roweru. Dalej z zakupami jedziemy i nie możemy się nachwalić infrastruktury rowerowej. Pedałując wesoło docieramy do BayArena, stadionu na którym na codzień gra znana drużyna Bundesligi, Bayer Leverkusen. Ja tam fanem piłki nożnej nie jestem, ale o tej drużynie słyszał chyba każdy. Stadion dość duży aczkolwiek mniejszy niż nasz Narodowy. W internecie wyczytałem, że ma 30 210 miejsc, a wybudowany został w 1958 roku. 
Wejście do BayArena © davidbaluch
Po obejrzeniu pięknego obiektu sportowego pedałujemy dalej. Po drodze straszy nas jakaś syren wyjąca w pobliskiej fabryce. Pedałujemy więc szybciej. W pewnym momencie zobaczyliśmy tabliczkę kierującą nad Grosser Silbersee czyli Wielkie Srebrne Jezioro. No to jedziemy. Okazało się, że jezioro leży bardzo blisko i  do tego nie jest zbyt wielkie. Zrobiliśmy tam sobie krótki postój, Małe, ale bardzo sympatyczne jeziorko z ławeczkami, ładnym trawnikiem i piaszczystą plażą. Przy jeziorku tabliczka informująca, że nie należy karmić kaczek i ryb, a do tego z opisem w formie graficznej dlaczego tego nie robić. To trafia do nas bardziej niż sam suchy zakaz.
Nad jeziorkiem Grosser Silbersee © davidbaluch  
No i jeszcze kawałek i jeszcze troszkę i docieramy w okolice dworca kolejowego, który podobnie jak w Szczecinie jest w kompletnej przebudowie. I dalej, oczywiście drogami rowerowymi pośród starych kamienic docieramy do dzielnicy Quettingen, czyli dzielnicy gdzie mieszka moja siostra i gdzie stacjonujemy.
Prawdziwe rowerowe miasto - Leverkusen © davidbaluch
Jeszcze zakupy w Aldi po drodze i za chwilę wita mnie mój Kacper, który czekał na mnie w domu i bawił się z kuzynem i kuzynką. Dzień udany, a przede wszystkim cieszymy się, że udało się nam pokręcić trochę po nowym terenie tym bardziej, że Aga targała specjalnie z Polski swoja nową kurtkę rowerową. No to "bis zum nächsten mal !!"

W odwiedzinach u ojca i sowy i historia pewnego złodzieja.

Wtorek, 6 października 2015 · Komentarze(7)
Dzisiaj był, a właściwie jeszcze jest piękny dzień. W pracy byłem tylko do 10.30, bo na 11.30 musiałem stawić się w sądzie. Tak więc tylko 3 i pół godziny i już. A do tego tydzień urlopu od jutra! No więc o 12.00 wyszedłem z budynku sądu i hurra!! Wolne. Jutro jedziemy do Leverkusen, trzeba się więc spakować. Po drodze autem zakupy, potem szybkie pakowanie i idę na rower. 
Dzisiaj beztroska przejażdżka po Szczecinie. Jechałem w zasadzie bez celu, tak o, gdzie mi się kierownica skręciła. Wpadłem jednak na pomysł, żeby odwiedzić ojca w pracy. No to jadę na Arkonkę. Po drodze coś się wydarzyło na skrzyżowaniu przy ul. Obotryckiej. Jest karetka i na poboczu dwa auta. Trzeba uważać. Wszyscy się spieszą, a potem skutki. Dojechałem na Arkonkę, a tam pustki. Po drodze też mało rowerzystów. Zdecydowana większość widząc w kalendarzu napis "październik" mknie z rowerem pod pachą do piwnicy i upycha go w jej najgłębszym kącie, żeby przypadkiem nie wylazł stamtąd przed nadejściem wiosny. I z zadowoleniem zacierają ręce zadowoleni z udanego, byłego już sezonu rowerowego. No, przynajmniej drogi rowerowe puste dzięki temu.
Przypomniałem sobie historię z lata tegorocznego, którą ojciec mi opowiedział. A mianowicie pewien złodziej rowerów wszedł na Arkonkę i zabrał sobie dość drogi, nieprzypięty rower, nie będący oczywiście jego własnością. Właściciel, gdy zadowolony z udanej kąpieli chciał wrócić do domu, zorientował się, że nie bardzo ma czym. Nie był z tego faktu zadowolony do tego stopnia, że o swoim niezadowoleniu powiadomił Policję, która to skwapliwie na miejsce przyjechała, aby pocieszyć byłego już cyklistę. Zeznania spisała i przejrzała monitoring. Na nagraniu widać było osobę dość młodą, która kręci się, ogląda, które rowery są niezapięte i w końcu po dokonaniu wyboru, już jako szczęśliwy posiadacz nowego, choć używanego roweru, wesoło odjeżdża w siną dal. No cóż, policjanci wielkich nadziei na odnalezienie roweru nie widzieli, bo miłośnik dwóch kółek nieznany, dowodem osobistym przed kamerą też nie machał, więc sprawa jakich setki. I teraz najlepsze. Następnego dnia ojciec mój, pracując sobie jak co dzień na kąpielisku patrzy, a tu wjeżdża i parkuje na parkingu rowerowym nowy właściciel roweru. Wczoraj ukradł z Arkonki, a dziś na tą Arkonkę tym samym rowerem przyjechał. Fakt, gorąco było, więc można go po części zrozumieć, że chłopina pedałując zgrzał się i chciał się ochłodzić. Ja jednak wybrałbym inny akwen wodny. Zadowoleni też byli policjanci, którzy po telefonie obsługi zjawili się na miejscu. Mniej zadowolony był złodziej, bo znowu został się bez roweru.. Śmialiśmy się jak mi to ojciec opowiadał. Tylko nie zapinać roweru na kąpielisku z kilkoma tysiącami ludzi?
Popedałowałem dalej. Po drodze zbierałem kasztany i żołędzie. Będę z Kacprem ludziki robił. Zatrzymałem się także przy starej znajomej, sowie, którą kiedyś wskazał mi jotwu. Sówka siedziała jak zawsze w gnieździe. Nie miałem swojej lustrzanki, a telefonem nie było sensu robić, ale sowa jest, naprawdę. Łypała na mnie przez cały czas z góry. Jest większa niż w zeszłym roku chyba.Ciekawe czy mnie poznała? :-) Pożegnałem się z nią, obiecałem następnym razem jakiegoś robaka przynieść, bo zawsze tak z pustymi rękami i pojechałem dalej. Jeszcze rundka po mieście. Tam już nie tak fajnie. Tłumy ludzi wracających z pracy do domu plątały się pod kołami, ale jakoś przebrnąłem przez miejską dżunglę. I wróciłem do domu.  A jutro pomknę daleko stąd, do kraju ukochanego przez uchodźców i Merida musi grzecznie poczekać na swojego właściciela. Może uda się w Leverkusen troszkę pojeździć. Zobaczymy..
Postój na Arkonce. Pusto tu już jesienią © davidbaluch

Piknik nad Odrą z potomstwem

Sobota, 3 października 2015 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Piękna dziś sobota. Aż trudno uwierzyć, że to 3 października. Około 20 stopni i piękne słońce. Już kiedyś tak było. Chyba 3 lata temu. Kąpałem się wtedy w morzu. W Międzywodziu. Bierzemy więc z Agą nasze potomstwo na ich nowych rowerkach i jedziemy rowerami na piknik nad Odrą. Żeby logistycznie wszystko dopiąć,ja sam najpierw jadę na miejsce gdzie zostawiam auto, a w nim kiełbaski, picie, grilla, węgiel, bułki, koce i wszystko co potrzebne. Piknik robimy w Policach nad Odrą. Wyciągam rower z bagażnika i jadę do Agi domu. Tam już we czwórkę jedziemy na piknik. Ja, Aga, Kacper i Kuba.
Ruszamy. Kacper dzielnie pedałuje mimo, że najmłodszy to daje radę. Mój kochany synek nie narzeka tylko pedałuje dzielnie. Wjeżdżamy w końcu w ulicę Goleniowską prowadzącą nad Odrę.. Hmm. Ulica Goleniowska. Chyba dla dobrych pływaków, bo w stronę Goleniowa prowadzi, ale po drodze mega szeroka  Odra.
Police, Goleniowska. Jedziemy na piknik © davidbaluch
Droga asfaltowa  zamienia się na drogę z płyt betonowych. Trochę martwię się czy dzieci nie zaczną narzekać. Ale nie. Nic nie mówią. Może troszkę Kuba na początku, ale jedzie. Kacper bez słowa pedałuje szczęśliwy z przejażdżki. W ogóle ostatnio Kacper jest zadowolony ze wszystkiego i wszystko go cieszy. Dziecko bez  żądań. Ciekawe ile to potrwa :-)

Jadę z moim Kacprem. Niedługo będziemy na miejscu © davidbaluch
No i dotarliśmy na tak zwaną "Mijankę" czyli policką "plażę". W cudzysłowie, bo to nie plaża, ale miejsce na piknik wymarzone. Idealne. Ja rozpaliłem grilla, dzieci się cieszą. Mają frajdę, bo pogoda cudowna, pewnie w ich małych organizmach endorfiny buzują jak w naszych dorosłych po jeździe na rowerze. Troszkę się tam sprzeczały, ale ogólnie sielanka. Widzimy klucze ptaków odlatujących na połuddnie Chciałbym, żeby ta chwila pozostała na wieki.
Czekamy na upieczenie kiełbasek. A Odra leniwie płynie © davidbaluch
"A Odra płynie.. Szeroko.. leniwie... a my zapatrzeni .. 
w motyle...
i pszczoły...
I miłość naszych dzieci.
A ptaki fruną.. nieprzerwanie...
Uciekają tam gdzie słońce zachodzi. Wszak zima niedługo.. I tylko my zostajemy.."
Kacperek zakochał się w swoim rowerku © davidbaluch
W końcu nasze kiełbaski upiekły się, i mogliśmy przysmaki spróbować. Kacper tylko suchą bułkę. Niejadek mój kochany.
Kiełbaski upieczone, statki płyną na morze © davidbaluch
Piknik był świetny. Potem już tylko wróciliśmy. Kacper do domu, Aga pojechała na samotny rajd rowerowy, Kuba do domu, a i ja z Brebisem do do Szczecina do naszego domu. Taka sobota, którą wspominać będziemy po latach..na pewno..

Powrót na II wojnę światową

Piątek, 2 października 2015 · Komentarze(2)
Dziś chyba trochę inaczej niż zwykle. Na rowerze byłem trzy razy, ale  sumie tylko 24 km. Rano pojeździłem tylko po Szczecinie. Potem po Policach i na końcu wokoło Arkonki. Jazda na rowerku jak zawsze rewelacja. Kocham to uczucie. W Policach odwiedziłem miejsce, które jako dziecko wciąż odwiedzałem. Stara Fabryka. Hydrierwerke.Teraz zarośnięta. Czy to miejsce, które chyba jako jedne z nielicznych wygląda dokładnie jak w dniu w którym skończyła się wojna doczeka się jakiegoś upamiętnienia? Na Westerplatte kilka bunkierków,a  wszyscy jeżdżą oglądać. W Policach produkowano paliwo z węgla między innymi do do  V1 i V2, ale nie tylko. I cała fabryka jest, a przez nietoperze i krzyczących ekologów nikt o tym nie wie. To znaczy na szerszą skalę, bo w Policach i okolicy tak. Ale miejsce na pewno warte jest większej uwagi.
Wkurza, bo jako dziecko biegaliśmy tam i było co oglądać, Teraz trzeba wiedzieć w które krzaki wejść , żeby zobaczyć coś ciekawego. Pozarastane. Tylko stowarzyszenie SKARB jeszcze robi co nieco, żeby miejsce całkiem nie zamieniło się w dżunglę. No to bez komentarza teraz..kilka zdjęć i tylko . Mijam tylko tablicę:Wstęp Wzbroniony.. i o to jestem.
Największa budowla polickiego Hydrierwerke © davidbaluch
Wejście do jakichś podziemi. Wykryte przypadkiem © davidbaluch
Stara Fabryka, Nie wiadomo co to było © davidbaluch
Wieża wartownicza, © davidbaluch
Zwiedzanie tej fabryki ma iście magiczny wymiar...
Jakieś ogromne kotły, Chyba zbiorniki na benzynę lub węgiel © davidbaluch
Trochę jak w Tolkienie. Ale ok, To tylko pozostałości II wojny. Powyginane druty i kawałki betonu zwisające nad głową.Fabryka była wielokrotnie bombardowana. Ja uwielbiam to miejsce...
I wejście do niezbadanych tuneli © davidbaluch
I na koniec wejście do jakichś tuneli.. Tu jest prawdziwa historia II wojny światowej..  

Potem synka odebrałem z zerówki i pojechaliśmy na zwykłą przejażdżkę wokół Arkonki. Tak wyglądaliśmy we dwójkę Cudowne, magiczne chwile z synkiem:
Tata i synek © davidbaluch

Jesienno-nostalgicznie nową drogą do Skarbimierzyc

Środa, 30 września 2015 · Komentarze(4)
Pomysł na dzisiejszą wycieczkę przed pójściem do pracy nasunął mi się po przeczytaniu wpisu Jotwu. A mianowicie zaskoczył mnie wiadomością, że z Bezrzecza można zupełnie nową drogą dojechać do Skarbimierzyc (lub na odwrót). Postanowiłem to dzisiaj sprawdzić. Pojechałem ulicą Arkońską na Bezrzecze. I tam ruszyłem całkiem nieznaną mi drogą. Wycieczka samotna. Jest czas na rozmyślania. Ruch niewielki był na drodze, a gdy po chwili dojechałem do nowego odcinka pięknej czarnej asfaltowej wstęgi to samochodów nie było już w ogóle. Na tym odcinku jest jeszcze zakaz ruchu. Pewnie droga mimo, że skończona to jeszcze nie oddana i to dlatego. Po drodze obserwuję ptaki odlatujące na zimę. Krajobraz też powoli robi się żółto-jesienny. Tak jakoś smętnie. Mimo, że widoki ładne, to oznaki nadchodzącej jesieni powodują we mnie jakiś melancholijny nastrój.
Droga do Skarbimierzyc © davidbaluch
Dojechałem do Skarbimierzyc. Jak ja lubiłem to miejsce. Jeszcze niedawno był tu wspaniały Folwark, w którym bywaliśmy niejednokrotnie z malutkim jeszcze wtedy Kacprem. Kochał to miejsce. Stare piękne budynki, ciekawe zwierzątka, wspaniały plac zabaw. Niejednokrotnie rozpalone ognisko nad którym smażyliśmy kiełbaski. Kacper zawsze chętnie tu przyjeżdżał. I my lubiliśmy to miejsce. Teraz folwark zamknięty jako miejsce do wizyt z dziećmi. Ma tu być ekskluzywne osiedle "Botanica". Piękna, zdobiona brama zamknięta na głucho strzeże tego miejsca. Wszystko się kiedyś kończy. Wszystko..
Brama do Folwarku Skarbimierz © davidbaluch
No cóż. Jadę dalej. Wzdłuż jezdni do Szczecina nie ma drogi rowerowej. Gmina Dobra nie jest zbyt dobra dla rowerzystów. Owszem, piękna jest droga z Dobrej do Buku, ale aż się prosi, aby ucywilizować odcinek wzdłuż drogi prowadzącej z Lubieszyna do Szczecina. Owszem, po drodze był króciutki odcinek drogi rowerowej, ale zdecydowanie zbyt krótki. Większość czasu czułem oddech TIR-ów na plecach. Po osiągnięciu granicy ze Szczecinem zaczęła się już normalna DDR-ka. 
Jechałem więc dalej niespiesznie patrząc na idących dokądś przechodniów, obserwowałem życie miasta i toczyłem się w kierunku centrum. W samym centrum zatrzymałem się na chwile przy budynku PKO na ulicy Wyzwolenia. Nigdy mu się nie przyglądałem dokładnie, a to naprawdę piękna budowla.
Wybudowana pod koniec XIX wieku w miejscu dawnego Bastionu Królewskiego i sąsiadujących z nim kazamatów. W pałacu przypuszczalnie mieszkał cesarz Austrii Franciszek Józef w 1895 r. goszczący w Szczecinie z okazji manewrów armii pruskiej.
Na budynku stoją dwie postacie - po lewej stronie rycerz z mieczem, po prawej ziemianin z pługiem. Rycerz symbolizuje tradycje i rycerski rodowód ziemiaństwa. W górnej partii elewacji gryf stojący na cokole trzyma tarczę z inicjałami FR (Fridericus Rex - Król Fryderyk). Tak często mijamy piękne miejsca, a nic o nich nie wiemy.
Budynek PKO w Szczecinie © davidbaluch
I w końcu jadę do domu, bo na 14.00 do pracy. Nie mam dziś ochoty. Najchętniej wziąłbym Kacpra na rower, ale niestety. W życiu nie zawsze robi się to co chce. Mimo to dzień zaliczam do udanych. Wycieczka podczas pięknej już trochę jesiennej aury. Troszkę samotnie, ale to czasem też jest potrzebne. Takie wyciszenie na rowerze.
Mapka

Potężna wyprawa.. z przymrużeniem oka

Poniedziałek, 28 września 2015 · Komentarze(4)
Kacper od jakichś dwóch miesięcy nie miał rowerka. Stary i mały popsuł się. Kuba (syn Agnieszki) natomiast wyrósł ze swojego. Dodałem dwa do dwóch i mam pomysła. Kuby rower wędruje do Kacpra. Jest większy i ma 16 calowe kółka. Natomiast dla Kuby wyszukałem na OLX świetny holenderski rower za naprawdę małe pieniądze. Rano pojechałem, kupiłem i jest. Owszem jeszcze godzinę albo więcej spędziłem na regulacji i zrobieniu hamulców, które nie działały, ale w końcu jest ok. Cena była chyba też tym spowodowana bo właściciel powiedział, że nie ma hamulców, a taki sam nowy rower kosztuje około 800 złotych. No cóż hamulce hamulcami, ja zrobiłem w kilkanaście minut. Około 13.00 przyjechałem do Polic i Kuba oszalał ze szczęścia. Ma nowy rower. No to jedziemy. O 14.30 odbierzemy Kacpra mojego kochanego z zerówki, ale na razie we dwójkę. Kierunek Trzeszczyn. Po drodze chwalimy się Adze pod jej pracą czyli pod urzędem miejskim i jedziemy. Kuba słuchał uważnie wszystkiego co mu mówiłem i wycieczka jest naprawdę wspaniała. Przed Trzeszczynem Kuba mówi, że się zmęczył. No cóż.. ma dopiero 7 lat. Odpoczynek przed wiejskim sklepem. Kupiłem mu Lionsa, bo chciał.
Zdobyliśmy Trzeszczyn!! © davidbaluch
Jedziemy z powrotem do Polic, bo Kacper niedługo kończy zerówkę. Najpierw po jego rower. Kuba zdziwiony pyta jak będziemy z trzema rowerami jechali. Kuba...! Tata kochający synka da radę :-). Jedziemy. Ja jedną ręką kieruję rowerem, a w drugiej trzymam rower Kacpra. Ludzie się troszkę oglądali, fakt. Przy zerówce Kuba pilnował rowerów, a ja wszedłem, nacisnąłem czerwony guzik, zawołałem Kacpra i po chwili jesteśmy już we trójkę. Jedziemy. Sytuacja się skomplikowała. Do pilnowania mam dwóch maluchów. Ale jedziemy. Na tosty. Dzieci głodne. Za niedługo dotarliśmy do najlepszych tostów na świecie. Już kiedyś pisałem o nich. Police, Wyszyńskiego.
Tam konsumujemy, a  właściwie konsumują, bo ja nie jem. Nasze trzy rowerki prezentują się cudnie. Szczyt szczęścia. Facet z  dwoma chłopakami na rowerze. 
Czekamy na tosty © davidbaluch
Tosty podane © davidbaluch
No i jedziemy po kolei odstawić dzieci do domów. Najpierw Kacper. Po drodze nagle Kacper wydarł o przodu na tym swoim rowerku. Dzieci jak to dzieci, Kuba zazdrośnik wydarł za nim chcąc go wyprzedzić. Nie udało się.. Chodnik zrobił się wąski i Kuba jak na Formule 1 nie zmieścił się i wylądował z twarzą w żywopłocie. Nie płakał. Był zły troszkę, ale jedziemy dalej. Lekki opiernicz ode mnie i jedziemy. No cóż. Dojechaliśmy do Kacpra domku. Rozstania nadszedł czas. Kacper został w końcu w domu, potem z Kubą jedziemy na stare miasto. Zostawiam go i jadę do domu. Świetny dzień. Pierwsza moja prawdziwa wycieczka z synkiem. I pierwsza z Kubą.. Cudny dzień.
Chcę więcej!!

Na prawobrzeże Szczecina po jesienną pizzę.

Niedziela, 27 września 2015 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Dziś niedziela. Poranek był cudny. Obudziłem się w  domu .. i  w tym domu był mój Kacper też. Otworzył oczka i powiedział:Kocham Cię Tato.. Mój pięciolatek. Dziś ma mieć nowy rowerek. Na większych kółkach. Więc od rana się szykujemy i jedziemy do Polic. A tam czeka na niego nowy-używany śliczny rower na kółkach 16 cali. Zaraz robimy sobie we dwójkę przejażdżkę testującą nowy rower. Tak wygląda i tak Kacper zasuwał:
Nowy rowerek Kacpra © davidbaluch
No, a potem na wycieczkę pojechaliśmy my, czyli ja i Aga. Dziś Aga czuła się nie najlepiej więc zastanawiała się czy w ogóle jechać. Zdecydowała się, ale z założenia na niezbyt długi wypad. Jedziemy na prawobrzeże Szczecina. Na pizze do pizzerii Torino. Startujemy  z lewego brzegu Odry w Szczecinie. Już po jednym czy dwóch kilometrach wjeżdżamy na most nad Odrą i zostawiamy za sobą tą ładniejszą część Szczecina.
Szczecin z mostu nad Odrą © davidbaluch
Przy okazji zobaczyliśmy po raz pierwszy nowy most łączący Łasztownię z Wyspą Grodzką. Bardzo ładny około 100-metrowy most posiada 15 metrowe podnoszone przęsło. Do tego miejsca na cumowanie jednostek pływających. Rozwija nam się Szczecin. Brawo. Mi bardzo się podoba. Przy okazji dowiedziałem się, że ta odnoga Odry nazywa się Duńczyca.
Nowy most na Duńczycy © davidbaluch
Potem popedałowaliśmy przez przemysłową część Szczecina, czyli Gdańską w stronę Dąbia. Po drodze krótki Pit-Stop, bo Aga miała nadmiar wody w organizmie, którego musiała się pozbyć. Znalazła jakieś krzaki, a ja w tym czasie ciekawe formy nad brzegiem Odry, a właściwie jakiejś jej odnogi.
Nad brzegiem Odry © davidbaluch
No to jedziemy dalej. Dziś wciąż towarzyszy nam woda. Mimo, że trasa do Dąbia nie jest zbyt rozmaita, to jednak od czasu do czasu ukazują nam się piękne widoki. Jednym z takich był widok żaglówek na Regalicy. Zatrzymaliśmy się popatrzeć. Pięknie. Niedziela, słońce, rowery, żaglówki.. Romantico!!
Na Regalicy © davidbaluch
Po wjechaniu w ulicę Przestrzenną przypomniałem sobie o pewnym świetnym miejscu w którym byłem kiedyś na szkoleniu. Postanowiłem pokazać Adze to miejsce. Przystań przy hotelu "Marina". Agnieszce się bardzo spodobało. Tak myślę. Właśnie była jakaś impreza, chyba poprawiny i kusiły nas zapachy grilla rozpalonego przez kucharzy na zewnątrz restauracji.Agnieszka nawet planowała wkręcić się na tak zwany "krzywy ryj", ale zrezygnowała. Obiecaną ma pizze, a te kilka kilometrów jeszcze wytrzyma jakoś.
Aga zrobiła mi zdjęcie,"bo nigdzie Cię nie ma".
Marina na prawobrzeżu © davidbaluch
Aga coraz bardziej głodna, więc pedałujemy dalej. Docieramy do Dąbia i rozpoczynamy poszukiwania pizzerii. Poszukiwania nie trwały zbyt długo. Siadamy i zamawiamy pizze z podgrzybkami. Dlatego w  tytule jest "po jesienną pizze". Piza jest pyszna, Naprawdę bardzo dobra, choć Aga chciała giganta, ale ja dbam o jej linię i zamawiam zwykłą 30 centymetrową. Na początku zmierzyła mnie wściekłym spojrzeniem, ale okazało się, że starczyło w zupełności. Siedzimy pod kasztanowcem, na szczęście również po dachem. Na szczęście, bo kasztanowiec wciąż atakuje. Kasztany walą dookoła jak ostrzał artyleryjski. Jeden prawie mnie trafił. Do toalety przemykamy biegiem, żeby nie zostać trafionym. Trochę jak na wojnie, ale śmiejemy się z tego. Jest tak sympatycznie, tak jesiennie. Złota, piękna jesień..
Pizza z podgrzybkami © davidbaluch
Najedzeni jedziemy dalej. W Zdrojach zatrzymaliśmy się podziwiać nową stację szczecińskiego szybkiego tramwaju. Stacja, bo trudno to nazwać przystankiem, prezentuje się po europejsku. Położona jest poniżej poziomu gruntu. Ostatnio jechałem tym tramwajem. Nowiutkie tory, równiutkie i cichutkie. Robi nam się Europa. Kolejna fajna inwestycja w Szczecinie. 
Jaśminowa ZUS. Szczeciński Szybki Tramwaj © davidbaluch
No i dalej. Po drodze podziwiamy lądujące szybowce w okolicy aeroklubu. Latają bardzo nisko, fajny widok. My pedałujemy wesoło dalej. Wjeżdżamy w końcu na most nad Odrą i toczymy się w stronę lewego brzegu. Agnieszce spodobał się mural na ścianie (fajny, można na jej blogu zobaczyć. Szybowca też). A mi spodobały się łódki na Odrze w tym jedna w powietrzu nawet.
Na Odrze © davidbaluch
No i tyle. Dotoczyliśmy się do Wałów Chrobrego, gdzie jeszcze króciutki odpoczynek i kilka zdjęć Adze zrobiłem. I wracamy do Polic. Aga chora, więc krótkie dziś to pedałowanie. Jednak bardzo przyjemnie. Cudowna ta jesień...
Aga na przy Wałach Chrobrego © davidbaluch
I jeszcze mapka trasy: Na prawobrzeże

Przez miejsce w którym zmienił się świat

Sobota, 19 września 2015 · Komentarze(12)
Sobota.. Od kilku dni planowaliśmy z Agą wycieczkę po Niemczech. Cały tydzień miałem popołudniówki, a ona jak zawsze na rano, więc została sobota. No i w końcu. Jest pogoda. Jest prawie wolne (bo na 16.00 do pracy) - jedziemy. Najpierw poranne przygotowania. Ja uwijam się jak w ukropie, sprawdzam wiadomości na TVN24 czy Syryjczycy nie atakują, bo tam gdzie jedziemy  m.in. umieścili ich, ale nie, jednak nie. Ja dbam o nasze bezpieczeństwo, a Aga się w tym czasie maluje. No nie mogę .. :-).  W końcu 8.00. Ruszamy.Auto prowadzi Aga, bo ja w dniu wczorajszym zbyt się przepracowałem, żeby tak z samego rana prowadzić. Rzadko tak jest, więc mogę podziwiać jej kunszt kierowcy. Ja na przykład nie potrafię z 15 km/h pojechać dalej z trójki albo wjeżdżając na parking już zgasić silnik i toczyć się oszczędzając paliwo na miejsce postojowe, a co najlepsze być tak wyluzowanym, żeby mieć gdzieś czerwone światło w Dobrej.. Tak, tak.. Dobra ma światła. Póki co. Jakiś remont. Nie mogąc wyjść z podziwu dojechaliśmy do Löcknitz.  
A teraz dlaczego taki tytuł bloga? O tym później..dla wytrwałych.
Dojechaliśmy do Löcknitz © davidbaluch
Z Löcknitz ruszyliśmy w kierunku zupełnie nam nie znanym. Pierwszy raz tutaj rowerami. Pierwsza wieś Gorkow. I od razu zachwyceni jesteśmy. Czas jakby się tutaj zatrzymał. Stare XIX wieczne domy, żadnego nowego budynku. Piękne stare wierzby. Magiczne doprawdy miejsce. A do tego jakieś gospodarstwo przy którym się zatrzymaliśmy i najpierw dwie kozy wylazły zobaczyć kto do tej zapomnianej wsi przyjechał, potem stado świń. Bardzo płochliwych jak tylko aparat widziały. Aga zakochała się w nich i w tej wioseczce. Naprawdę jest cudowna.. Wioseczka.. Aga też :-) Ludzi nie spotkaliśmy. Ani człowieka.

Aga w Gorkow © davidbaluch
Świnia w Gorkow © davidbaluch
Już w świetnym nastroju (Aga prawie całowała świnki w pyszczki) jedziemy ciut gorszą drogą, ale po chwili docieramy do asfaltowej i grzejemy. W pewnym momencie Aga odkryła, że można by kukurydzę pożyczyć z pola i może kiedyś tam nawet oddać, ale skończyło się na planach. No to chociaż zdjęcie. Aga wspomina: A pamiętasz jak niedawno taka malutka była? No była, teraz jest duża i gryzie. Jedziemy dalej.
Aga w kukurydzy © davidbaluch
Jakiś czas później docieramy do wsi o nazwie dla mnie niesamowitej. Poczułem się jakbym przeniósł się w sekundę kilkaset kilometrów dalej. Do miejsca gdzie kiedyś mieszkałem. Kto zna, wie o czym piszę..
Friedberg © davidbaluch
A po drodze jeszcze Krugsdorf. Samochodem byliśmy tu już nieraz. Piękne jezioro, czyste, puste i w ogóle woow. Ale rowerami nie byliśmy jeszcze. Zatrzymujemy się w miejscu, w którym kilka tygodni temu plażowaliśmy. Dziś pusto. Ale pięknie. To jezioro to moje ulubione miejsce plażowania w okolicy Szczecina. Czysto i pusto. Dziko i pięknie. Tu konsumujemy pepsi, piwo, i jakieś bułeczki. W cudownych okolicznościach przyrody.
Krugsdorf © davidbaluch
No i dojechaliśmy do Pasewalku. Dziś zamierzamy być turystami. Objeżdżamy całą starówkę. Kierowcy nam ustępują wszędzie i w pewnej chwili mówię do Agi, że tu inaczej traktuje się rowerzystów, a tu nagle jakieś trąbienie z tyłu i "baba za kierownicą" coś gestykuluje. Nawet nie wiem o co jej może chodzić.. hmm. Nieważne. Jedziemy i oglądamy miejsca warte zobaczenia. Jedno z nich. Anklamer Tor. (Brama Anklamska) to po prostu malowidło na ścianie budynku. Ale jakie!! Namalowane w 1999 roku przez francuską grupę artystyczną Cite de la Creation. Szkoda, że u nas się nie da. To znaczy da się, tylko na dole pojawiłyby się natychmiast ozdobniki w stylu HWDP i.t.p. Szkoda, że taki ten nasz kraj ta Polandia.
Anklamer Tor, Pasewalk © davidbaluch
Ja i Anklamer Tor © davidbaluch
Oglądamy jeszcze kilka zabytków, ale warta uwagi jest wieża nazwana "Kiek in de Mark". Jest to wieża wybudowana w 1445 roku. W tym czasie na Pasewalk leżące w Marchii napadło pobliskie miasto Prenzlau. Pasewalszczanie wygrali tę bitwę i wzieli do niewoli około 200 jeńców z Prenzlau. Obiecali im wolność w zamian za zapłatę. Każdy z jeńców wykupił się, a miasto Pasewalk za te pieniądze wybudowało tę oto wieżę na murze obronnym miasta. Nazwa "Kiek in de Mark" to  z języka staroniemieckiego i oznacza "Obserwuj Marchię". Ciekawa historia.
Kiek in de Mark © davidbaluch
Jeszcze robimy krótką wizytę  na rynku w Pasewalku. To Naprawdę fajne miejsce. W ogóle  Pasewalk jet dość niedocenianym turystycznie miastem. Polacy jeżdżą tu na basen i na zakupy, a warto czasem pojeździć po mieście. Zabytków oglądaliśmy dużo więcej, ale czasu nie ma ani miejsca, żeby nie zanudzić. Polecam odkrywać. Naprawdę.
Nasze rowerki na rynku w Pasewalku © davidbaluch
No i dotarliśmy do kluczowego wpisu. Jakie to miejsce zmieniło świat? 
Cofnijmy się w czasie do roku 1914. Wybuchła I wojna światowa. Był taki kapral. W okopach frontu został potraktowany gazem łzawiącym. Przeżył to bardzo.. bardzo źle. Oślepł na jakiś czas. Na kilka tygodni trafił do szpitala w Pasewalku...Nazywał się Adolf Hitler. Szpital ten znajdował się przy obecnej  Schützenstrasse. Podczas tego pobytu Hitler przeszedł istną metamorfozę i tam, wtedy, w 1918 roku podczas leczenia powziął znamienną dla ludzkości decyzję: cytat: "Ich aber beschloss Politiker zu werden" -  "Ale ja postanowiłem zostać politykiem". Nie było to tylko postanowienie chwili. Od tego momentu, od pobytu w tym miejscu A.Hitler zaczął przeć naprzód. Od Kaprala do Kanclerza. To, że miejsce pozostało w pamięci Hitlera nie ulega wątpliwości. Było dla niego szczególne. Po dojściu do władzy  w 1933 roku, już w 1934 nakazał zburzenie szpitala. Do roku 1937 w tym miejscu postawiono budynek ku czci Hitlera i w centralnym pomieszczeniu stało jego popiersie z wyrytym napisem:  "Ich aber beschloss Politiker zu werden".
Jeszcze jeden szczegół świadczący o przywiązaniu Hitlera do tego miejsca: 25 października 1932 roku, a więc krótko przed dojściem do władzy wygłosił płomienne przemówienie do 6.000 słuchaczy w parku  w pobliżu szpitala w którym był leczony.
Współcześni Niemcy ostro rozprawili się z ze swoją historią. Może i dobrze.  Co dziś zostało z miejsca o którym piszę? Zobaczcie za moimi plecami. Jedno nie ulega wątpliwości. Tutaj się wszystko zaczęło.

Tutaj się wszystko zaczęło.. Pasewalk © davidbaluch
I pojechaliśmy przez wioski i wioseczki, pedałowaliśmy ile sił. Był bruk i las, i błoto. Ale i asfalt i piękne widoki . I Aga znalazła pyszne jabłka, które zjedliśmy po drodze. Jechaliśmy przez farmę wiatraków, które szumiały nam nad głowami. Pogoda cudowna, wycieczka wspaniała.. Dojechaliśmy do auta.. i do Polski. Dziś widzieliśmy niezwykłe miejsca. Zapraszam na króciutki film..
TRASA