Dookoła Szczecina z historią w tle,

Wtorek, 15 września 2015 · Komentarze(10)
Poranek był dziś trochę smutny. Nie chciałem siedzieć w pustym domu, więc wziąłem moją Meridę i pojechałem trochę popedałować. Dookoła Szczecina. Zacząłem od pobliskich Wałów Chrobrego i nabrzeża. Uwagę moja przykuła rzeźba, którą zobaczyłem tu pierwszy raz. Bardzo porządnie wykonana. Ciekawa postać. Przeczytałem, że to Ludomir Mączka, podróżnik. Mało informacji. Po przyjściu do domu potem zacząłem więc szukać. Pomnik stoi tu dopiero od maja. dlatego go nie widziałem. A Pan Ludomir, podróznik, który zmarł w Szczecinie w 2006 roku musiał być bardzo ciekawym człowiekiem. Najciekawszą o nim wzmiankę chyba napisano w miesięczniku "Morze" w 1989 r.: "Piszą o nim: pobił rekord długotrwałości rejsu, jako pierwszy Polak opłynął Australię (zresztą prawie dwa razy) i jeszcze coś tam, czego przed nim albo po nim nikt nie zrobił. Śmieszne są dla mnie te wszystkie rekordy okrążania globusa w tę i tamtą stronę, pod włos i z włosem. Nikt wszakże jakoś nie dostrzegł czegoś znacznie ważniejszego: otóż Ludek bije wszystkich na głowę w jednej, moim zdaniem najciekawszej dyscyplinie życia – w znajomości świata i ludzi. Bo kto z żyjących Polaków odwiedził wszystkie – z wyjątkiem Antarktydy – kontynenty świata, niektóre kilkakrotnie, i tak jak Ludek nigdzie się nie nudził? Kto jak on, przemierzał konno stepy Mongolii, pracował jako pomocnik spawacza w Australii i jako geolog w Zambii, wygrzewał się na Wielkiej Rafie Koralowej i marzł na mule w Patagonii, przeżeglował cieśninę Magellana i pod Narwikiem rzucał biało-czerwony wieniec, nosił skrzynki z bananami w Auckland i grabił ścieżki jako pracownik zieleni miejskiej na Tasmanii, oberwał kokosem na Polinezji i pił wino w peruwiańskiej osadzie górniczej? Już tylko to wystarczyłoby na jeden nieźle nafaszerowany egzotyką życiorys, ale na tym nie koniec: oglądał z małej awionetki wodospady w Wenezueli, wchodził na lodowce Andów z alpinistami, hałaśliwy steel-band nie dawał mu zasnąć na Karaibach, o mało co nie wysztrandował na holenderskich piaskach, robił zakupy w Durbanie, aż wreszcie dotarł pod żaglami do ujścia rzeki Mackenzie. Można tak ciągnąć godzinami…"
Ludomir Mączka - podróznik © davidbaluch
I potem wzdłuż Odry pojechałem  zobaczyć jedno z moich ulubionych miejsc: Szczecińską Wenecję przy ulicy Kolumba. Częstokroć tu bywałem, ale zawsze przyjemnie jest ogladać to miejsce na nowo. Ulica powstała ok. 1822 r. Budynki nowego osiedla stanęły po obu stronach nowej drogi. Poza domami mieszkalnymi, wybudowano tu kilkanaście obiektów przemysłowych. Budowle przemysłowe postawiono bezpośrednio przy korycie Odry, aby materiały i towary przewozić rzeką. Była tu także wozownia tramwajowa z tramwajami konnymi. Dzisiaj te obiekty, choć po części zniszczone podczas nalotów II wojny światowej tworzą malowniczą "szczecińską Wenecję". Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zrobienia zdjęcia.
Szczecińska Wenecja © davidbaluch
I jadę dalej. Objechałem Szczecin i trafiłem przez Bezrzecze do Wołczkowa, a następnie w okolice jeziora Głębokie. Trochę przyrody po miejskim zgiełku. Minąłem moje ulubione miejsce w przy jeziorze. Mokradła położone nieopodal. Piękne są, ale myślę, że idealnie prezentowałyby się o świcie podczas mgły. Dziś warunków specjalnie fotograficznych nie ma, ale choć na bloga postanowiłem uwiecznić to miejsce. Mokradła wyglądają na zamieszkałe przez Elfy, choć żadnego nie spotkałem.
Mokradła przy jeziorze Głebokie © davidbaluch
I jeszcze jazda przez las, okolice Arkonki i ulicę Arkońską. A potem postanowiłem przetestować nowo otwartą po kilkumiesięcznym remoncie ulicę Warcisława. Przejechałem, auta już jeżdżą, ale ostatnie prace trwają. Malowanie jezdni i inne drobnostki. Drogi dla rowerów nie ma, ale jest pas rowerowy. Fajnie! Szkoda, że tylko w jedną stronę, pod górę, w stronę ulicy Duńskiej, ale dobre i tyle. Z górki nie jest aż tak potrzebny. Kolejne miejsce bardziej przyjazne rowerzystom. I cóż.. po południu do pracy...
Mapka trasy

Do Trzebieży testując nowe klocki.

Poniedziałek, 14 września 2015 · Komentarze(8)
Ostatnio wsiadłem na rower Agi na chwilkę i po rozpędzeniu się hamuję tylnym hamulcem.. a tu.. nic. Mogłem pośpiewać piosenkę z "Uprowadzenie Agaty": Czemu pędzę wciąż przed siebie...?? la la la.. Pytam Agi czemu nic nie mówi, a ona rozbrajająco ze słodką minką: "Myślałam, że tak ma być, ale z przodu hamuje!" Ok, zamówiłem na Allegro nowe klocki hamulcowe. Postawiłem na sprawdzone (bo sam używam i chwalę) Merida All Conditions System czyli po polskiemu Klocki Na Każde Warunki :-) . Mieszanka trzech gum sprawdza się idealnie, hamuje perfekcyjnie i nie piszczy w deszczu. No więc zamówiłem, przyszły, założyłem Adze, a właściwie jej rowerowi i jedziemy testować.
Klocki All Conditions System Meridy © davidbaluch
Dziś jedziemy do Trzebieży. Tam jeszcze rowerami nie byliśmy. Na początek podjechaliśmy autem do Jasienicy, żeby nie musieć jechać wzdłuż sanatorium, którego właścicielem jest Grupa Azoty, bo przyjemność to średnia. No więc zaparkowaliśmy obok skwerku na którym przesiadują na okrągło smakosze win rodzimej produkcji i pojechaliśmy. Kierunek Nowa Jasienica. Ostatnio odkryliśmy, że ta droga to raj dla rowerzystów. Jedno auto na godzinę. Już po bardzo krótkim czasie zatrzymaliśmy się na łączce, na której ostatnio też się zatrzymaliśmy. Coś czuję, że będzie to nowa świecka tradycja. Piwo na łączce koło Jasienicy. A do tego piwo tak dobre, że Adze włosy dęba stanęły.
Kontemplujemy krajobraz w pięknych okolicznościach przyrody :-) © davidbaluch
No więc pedałujemy sobie wesoło  stronę Nowej Jasienicy i Drogoradza. Tam byliśmy ostatnio, ale nie widzieliśmy starego dębu. Tym razem zobaczyliśmy. Ma nawet  założony piorunochron. W Drogoradzu zagłębiliśmy się w Puszczę Wkrzańską. Świetna leśna droga dla rowerzystów. Utwardzona i prowadząca przez ostępy leśnej puszczy. Pięknie...
Droga pomiędzy Drogoradzem a Trzebieżą © davidbaluch
Aga pędzi ile sił w nogach... bo ma hamulce w razie co ;-)
Przez Puszczę Wkrzańską do Trzebieży © davidbaluch
No i w końcu dojechaliśmy do Trzebieży. Skierowaliśmy się w stronę plaży. Na plaży sporo ludzi, trochę rowerzystów się kręciło, pogoda cudna, ciepło, ale nie gorąco. Ideał. Nagle Aga mówi, że ma ochotę na loda. Na początku nie zrozumieliśmy się o jakiego loda chodzi ;-) . Ale koniec końców dogadaliśmy się. Mi chodziło o loda z automatu, a jej o Big Milka. Kupiliśmy dwa Big Milki i zapatrzyliśmy się na Zalew Szczeciński..
Trzebież. Big Milk na plaży © davidbaluch
Chwilkę pokręciliśmy się po promenadzie i uwieczniliśmy swoje postacie na tle Zalewu Szczecińskiego, a nawet zrobiliśmy sobie zdjęcie we dwoje dzięki uprzejmości przypadkowego spacerowicza. Zrobiło się tak fajnie, milusio i w ogóle bardzo sympatycznie. Ładna ta Trzebież się zrobiła w ostatnich latach. 
My na tle Zalewu Szczecińskiego © davidbaluch
Ja na tle Zalewu Szczecińskiego © davidbaluch
Po pół godzinie ruszyliśmy w stronę Polic. Po drodze jeszcze podziwiamy piękną według mnie, starą zabudowę Trzebieży. Jedno miejsce szczególnie mi się podoba. Ulica Rybacka. Musiałem zrobić zdjęcie. W tle kościół z 1359 roku.
Ulica Rybacka, Trzebież © davidbaluch
I potem popedałowaliśmy główną drogą do Uniemyśla. W Uniemyślu postanowiliśmy ponownie odbić w stronę Drogoradza i Nowej Jasienicy, żeby wydłużyć wycieczkę. No jedziemy. Ale decyzja okazała się tragiczna w skutkach. TRAGICZNA!!. Pomiędzy Nową Jasienicą a Jasienicą nie zauważyłem mieszkańca lasu i go przejechałem. Flaki wyszły, zwierzę umarło. Płakam... Nawet nie wiem co to za zwierz. Zaskroniec to nie jest. Aga robiła mi wyrzuty, że nie po tej stronie drogi jechałem. No fakt. Ale on też nie po pasach przechodził. Zrobiłem mu chociaż pośmiertne zdjęcie. Co to jest?
Wąż umarły © davidbaluch
No i tyle. Po chwili dojechaliśmy do auta. Miłośnicy win rodzimych dalej okupowali ławeczkę, a my pognaliśmy hen.. hen.... I jeszcze mapka naszej trasy: MAPA WYCIECZKI

Police-Szczecin jak Paryż-Roubaix

Środa, 9 września 2015 · Komentarze(5)
Ostatnio oglądaliśmy z Agnieszką bardzo ciekawy film dokumentalny o jednodniowym klasyku Paryż-Roubaix. Agnieszka zafascynowała się skalą trudności wyścigu i jeszcze w pracy czytała następnego dnia w internecie pisząc do mnie z podziwem, że oni się tam ścigają 55 km po bruku!! W środę więc zaplanowałem niedługą być może wycieczkę, ale za to z elementami rzeczonego wyścigu :-)
Na początek z Polic pojechaliśmy ulicą Artyleryjską w Szczecinie pod olbrzymią górę. Już na tym etapie Aga kwiczała, że ciężko, ale w nagrodę znalazłem na jezdni 5 złotych, które Agnieszka przechwyciła z zadowoleniem, więc trasa całkiem udana na poczatku :-)
Potem skręciliśmy w drogę ze Skolwina w kierunku Przęsocina i tu droga godna już była słynnego wyścigu. Aga coś tam jęczała z tyłu, ale chciała Roubaix to ma.
Bruk pomiędzy Skolwinem a Przęsocinem. W tle jezioro Dąbskie © davidbaluch
Po jakimś tam nieokreślonym czasie dotarliśmy do Przęsocina gdzie droga zrobiła się równa, asfaltowa. Ale to na krótko, bo po kilometrze zagłębiliśmy się w las. Droga zrobiła się z jednej strony fajna, bo z góry, ale z drugiej strony strasznie piaszczysta. Koła grzęzły w piachu i ledwo utrzymywaliśmy równowagę. Do czasu. W końcu Agnieszka wywinęła efektownego orła i wylądowała na miękkim piachu. Potem do końca wycieczki bolał ją palec, ale dzielnie pedałowała dalej. W końcu wynurzyliśmy się z lasu w Siedlicach, gdzie chcieliśmy odwiedzić koleżankę. Niestety nie zastaliśmy jej w domu więc po niedługim czasie dotarliśmy do Polic. Przyjemnie zmęczeni zakończyliśmy dzień przy lampce wina.. Klasyk zaliczony :-)
Upadek na piaszczystej drodze koło Siedlic © davidbaluch

W stronę chmur...

Poniedziałek, 7 września 2015 · Komentarze(4)
Dziś króciutko po pracy. Musiałem wsiąść na moje dwa kółka, żeby się odprężyć i za dużo nie myśleć. I pojechałem w stronę chmur.. pod górę. Tak wysoko jak się da w Szczecinie. Wspinałem się i wspinałem rowerem w stronę Warszewa. Chmury coraz bliżej, a dziś były szczególnie piękne. Takie poetyckie. Nie mogłem się na nie napatrzeć. Trochę przyjaznych białych baranków, a trochę chmur czarnych, złowrogich.Jesień zbliża się niestety... I tak pedałując wpatrzony w niebo pomyślałem, że najgorsza jest bezradność...Moment, w którym widzimy ciemną chmurę zmierzającą w naszym kierunku i mamy świadomość tego,że nie możemy zrobić nic aby ją zatrzymać...
...Potem wróciłem do domu...
Moje niebo nad Szczecinem © davidbaluch

Deszcz czy nie deszcz.. czyli jechać czy nie (NIEMCY)

Sobota, 5 września 2015 · Komentarze(7)
Kategoria Po Niemczech
Rano o 6.30 trzeba było podjąć decyzję czy jedziemy na wycieczkę. Decyzja nie była łatwa, bo na dwoje babka wróżyła. Pada i nie pada. Czasem słońce czasem deszcz. Ale męsko damska decyzja. Jedziemy.Samochodem po ósmej jedziemy na granicę i jak zawsze parkujemy na Orlenie w Lubieszynie. I tam start. Pogoda nie zachęca do jazdy. Zaraz zaczyna padać. Pytam na wszelki wypadek Agi czy na pewno jedziemy. Mówi, że na pewno. Fajnie. Ja sam w nowej kurtce rowerowej, ona w kamizelce - zimno, ale jedziemy.
Po kilkuset metrach nie wiedząc jak długo potrwa nasza wycieczka postanawiam zrobić Adze zdjęcie na pamiątkę, gdybyśmy zaraz mieli wracać. Zdjęcie wychodzi pięknie.. tak jak piękna jest Agnieszka. 
Aga na początku wycieczki © davidbaluch
Za chwile robimy sobie jeszcze zdjęcie razem. Pogoda jest tak zmienna, że nie wiemy jak zakończy się ta wycieczka. Czy zrobimy 10 czy 50 kilometrów. Wciąż mży. Ale pytam Agnieszki czy jedziemy. JEDZIEMY! No to jedziemy.

Razem na drodze pomiędzy Linken a Grambow © davidbaluch
Jedziemy dalej. Wiatr strasznie wieje nam w twarz i jazda staje się bardzo trudna, ale nie poddajemy się. Ani ja, ani Aga.. Kierunek Południe. Droga jest rewelacyjna. Asfalt non stop. Jak to w Niemczech., Tylko, że pod górę i z góry i pod wiatr. Ale jak widać na poniższym zdjęciu Aga grzeje ile sił :-)
Aga zasuwa pod wiatr © davidbaluch
Jedziemy dalej i po drodze podziwiamy cudowne meklemburskie krajobrazy. Naprawdę jest tutaj co oglądać. I ja sam jestem zachwycony tą częścią Niemiec. Aga też uważa, że to piękna część ziemi. Mam znajomych Niemców, którzy mieszkają w zachodnich Niemczech, a mianowicie w mojej ukochanej Hesji i oni mówią, że ich marzeniem jest mieszkać w Mecklenburg Vorpommern. Doceniajmy to co mamy tuż obok.
Wiatraki na drodze pomiędzy Grambow a Crackow © davidbaluch
Jedziemy i w końcu pod jakąś wiatą siadamy na drożdżówki. Ja , a właściwie Aga zrywa jakąś roślinkę, a ja przypominam sobie, że jako dzieci jedliśmy to coś jako nazywane przez nas "bułeczki". Można to porównać ze szczawiem i mirabelkami pana Niesiołowskiego. Aga mówi, że nie zna i nie jadła. My na naszym podwórku lat osiemdziesiątych tak. Nie wiem jak to się nazywa. Znacie? Jedliście? Zrobiłem zdjęcie. I zjadłem.Smak dzieciństwa.
Roślinka mojego dzeciństwa © davidbaluch
No i jazda. W końcu docieramy do autostrady Berlin-Szczecin i wzdłuż niej kontynuujemy naszą wycieczkę. Dziś nie ma zabytków, ale krajobrazy piękne, drogi cudowne i jak na razie deszcz za bardzo nas nie moczy. W zasadzie w ogóle. Na następnym zdjęciu Aga jedzie drogą w pobliżu Storkow.
Okolice Storkow. Kolejna piękna niemiecka droga © davidbaluch
I potem kontynuacja wzdłuż autostrady A11 z Berlina do Szczecina. Fajna droga wzdłuż której rosną gruszki, jabłka i inne owoce. Aga namiętnie się zatrzymywała, jadła i wciskała do moich sakw gruszki przydrożne. Nie ma to jak gruszka nasączona ołowiem autostrady. Ale jakiej..! Budowanej jeszcze przez Adolfa H.!!
Droga wzdłuż autostrady A11 © davidbaluch
Potem jeszcze jazda szybka uciekając przed burzowymi chmurami. Nie do końca się udało. Ale na szczęście była wiata w miejscowości Ladenthin i tam przeczekaliśmy ulewę, która notabene trwała kilka minut tylko, a Aga zjadła drożdżówkę w tym czasie.
Ja sam zadowolony bardzo., bo mimo złych prognoz jak dotąd nie zmokliśmy.
Czekając na koniec deszczu w Ladenthin © davidbaluch
Potem szybki sprint do Schwennenz i dalej i dalej. Przed Schwennenz urzekł mnie jeszcze widok pięknego niemieckiego landszaftu. Musiałem uwiecznić. Oto on:
Pomiędzy Ladenthin a Schwennenz © davidbaluch
I tą drogę pojechaliśmy już w kierunku granicy. Teraz już jechało się z wiatrem. Znacznie szybciej i lepiej. Było świetnie. Za jakieś 7 kilometrów dotarliśmy do granicy i za chwilę do auta stojącego na parkingu Orlenu w Lubieszynie. Rowery zapakowaliśmy i za pół godziny byliśmy w domu. No więc jeszcze pakowanie rowerów do bagażnika. 43 kilometry pod wiatr odczuliśmy jak 60, ale bardzo przyjemnie było...
Koniec wycieczki. Stacja Orlen w Lubieszynie © davidbaluch
I tyle... Do następnego....
MAPA

Na północ od Szczecina

Wtorek, 1 września 2015 · Komentarze(5)
Mój mieszkający w Leverkusen siostrzeniec lat 2 powiedział jak byłem z nim na basenie w tymże Leverkusen takie bardzo mądre zdanie oddające esencję potrzeb ludzkich (działo się to gdy mama kazała na kocu siedzieć), a mianowicie: "MUSE DO WODY!". Zapamiętałem tą mądrość i czasem odkładam wszystko inne na bok, pracę i inne mało istotne rzeczy i mówię : "MUSE NA ROWER!". Tak było i tym razem. Po pracy mimo dość mało fajnej pogody (ok. 30 stopni), pojechaliśmy z Agą w tereny na północ od Szczecina.  Ruszyliśmy ze stolicy nawozów czyli z Polic w kierunku na początek kompleksu sanatoryjnego znanego pod nazwą "Zakłady Chemiczne Police" lub ostatnio dumnie "Grupa Azoty". Minęliśmy kombinat i nawet nie poczuliśmy zapachu borowiny siarczanej charakterystycznej dla tego mikroklimatu. Przy zakładach jakiś kierowca TIRa jadący po sztuczną kupę na zakłady zajechał nam drogę zmuszając do hamowania. Delikatnie zwróciłem mu uwagę "jak jedziesz baranie!!!" (bo miał otwartą szybę) i popedałowaliśmy wesoło dalej. W Jasienicy zakupiliśmy napoje i odbiliśmy w lewo na Nową Jasienicę. Agnieszka była zachwycona. Nigdy tędy nie jechała. Dzicz, las, leśniczówka i prawdziwa polska droga. tysiące dziur, a każda inna!!! Bajkowo. Ale naprawdę! Droga na rower wyśmienita. Po drodze minęły nas dwa auta i jeden traktoropodobny pojazd. Po drodze zrobiliśmy popas na łączce pijąc nasze napoje szczęścia. I tak dotarliśmy do Nowej Jasienicy. Sygnalizacji świetlnej tam nie ma, więc nie musieliśmy się zatrzymywać i pognaliśmy dalej tak samo pustą drogą do Drogoradza. Tam trochę historii. Pokazałem Agnieszce stary cmentarz po części jeszcze przedwojenny, a po części powojenny.W sumie kilkanaście grobów. Część polska odnowiona, a niemiecka.. szkoda gadać, poprzewracane płyty, zarośnięta. Nieładnie i smutno.
Przez centrum Drogoradza pomknęliśmy  w kierunku Niekłończycy i dalej w stronę Polic starając się omijać drogę wojewódzką. I tak gdzieś przed Jasienicą Agnieszce włączyło się to, co jej młodszemu dziecku często się włącza, a mianowicie : Jeść!!!Jeść!!!Jeść!!! Dobra .. Jedziemy na najlepsze tosty na świecie czyli w Policach na ul. Wyszyńskiego (naprawdę!W Szczecinie takich nie znam). Dotarliśmy, tosta zakupiliśmy, Aga przebierała nogami, że za długo się piecze, ale jakoś wytrzymała i po skonsumowaniu rzeczonego tosta za dwa kilometry zakończyliśmy wycieczkę. Jutro znowu MUSE NA ROWER...
MAPA

Postój pomiędzy Jasienicą a Nową Jasienicą © davidbaluch
Tablica informacyjna przy starym cmentarzu w Drogoradzu © davidbaluch
Aga szczęśliwa je tosta © davidbaluch

Dolina Dolnej Odry czyli na niemieckiej ziemi (FILM)

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · Komentarze(4)
Kategoria Z filmami
Od dwóch tygodni Aga nie jeździła. Jeździłem w większości sam. No i na niedzielną propozycje wycieczki zareagowała pozytywnie, ale z zaznaczeniem, że niezbyt daleko. No to robimy wycieczkę max turystyczną, leniuchowatą.
Rano popatrzałem w google maps i jest pomysł: Ueckermünde!!
No, ale nie wyszło .. :-( z mojej winy.. A takie miały być widoki na plaży..
No to opcja druga: Gartz. Jedziemy. Nie, nie ze Szczecina. Rowery do auta i prujemy w stronę Tantow. Po niedługim czasie dotarliśmy przed dworzec Tantow. Wyładunek i jedziemy już na dwóch kółkach. Jest fajnie. Po jakichś trzech kilometrach oczom naszym ukazał się młyn Salveymühle 3. Ostatni z pięciu zachowanych. Piękna budowla wzniesiona przez cystersów na której działa Turbina Francisa - rzadko spotykany rarytas techniki.
Aga przy Salveymühle 3 © davidbaluch
Aga jest zachwycona miejscem. Tak bardzo, że aż zgłodniała. Ja też. No szamamy po trzech kilometrach, bo denerwuje mnie wypchany kuferek z tyłu roweru. Zjedliśmy i jedziemy, ale nie. Aga dojrzała śliwki. No to stop i kradziejstwo do torby. Kwiczę, że mam aparat i dżem mi się zrobi niechybnie w torbie, ale nie. Aga komentuje tylko, że ciasta ze śliwkami bym zjadł, a śliwek podwieźć nie chcę. Ciasto z 15 śliwek??. Nieśmiało mówię, że nie... Ale torba już śliwkami zapakowana. I od teraz bojam się o mój aparat, że w dżemie umorusany dojedzie. ( Na koniec okazało się, że jedna tylko śliwka zamieniła się w dżem).
Po drodze cudowna zabytkowa pompa, z wyrytym Psalmem 23. I nawet kubeczek na łańcuszku.Aga pije wodę zastanawiając się kto pił z tego kubka przed nią..hmm. Ja dla pewności tylko nagrywam.
No to jedziemy dalej. Dziś więcej postojów niż jazdy, ale tak miało być. Okazało się, że po drodze napotykamy kuce-uciekiniery. Stoją sobie i żądają haraczu za przejazd. Aga ma jabłko. Daje im do pyska, a właściwie jednemu, który bardziej na szefa wyglądał (drugi tylko obserwował) i droga wolna. No to jedziemy.. ale to powoli dziś idzie.
Koniki spotkane po drodze © davidbaluch
Za niedługo dotarliśmy do Gartz i po znalezieniu Imbissu zamawiamy kawę i piwo. Obok pochrapuje jakaś Niemka, pijana i gruba. Aga patrzy na nią z wyraźnym "zainteresowaniem" co widać na filmiku poniżej. Ja tam się kobietą pijaną w ciąży nie podniecam i zadowolony delektuję się piwkiem.
Piwko w Mescherin © davidbaluch
Wypijamy i jedziemy. Teraz do Mescherin drogą rowerową Odra-Nysa. Tu się jedzie. Rowerostrada normalnie. Potem krótki postój jeszcze na sprawdzenie, że 9 na 10 śliwek, które zamieniają się w dżem w mojej torbie są robaczywe i zaczynają się górki, Pod górę i w dół. I jazda. Aga się cieszy, a ja nagrywam, film wyszedł chyba fajny.. Pozytywnie zakręceni dotarliśmy do Tantow i wracamy do domu.. Ahoj!
Zachęcam gorąco do obejrzenia filmiku. Esencja naszej wycieczki :-) I koniki i pompa.. i inne atrakcje :-)

Krótki film o rowerze

Czwartek, 20 sierpnia 2015 · Komentarze(7)
Kategoria Z filmami
Ostatnio jeżdżę codziennie. Nie robiłem wpisów, bo wycieczki były po okolicy tylko. I kręcenie dla kręcenia. Nic się nie działo. Ale uzbierało się 100 km w sumie, więc  szkoda nie dorzucić. Od dawna lubie robić zdjęcia, ale od niedawna zainteresowało mnie kręcenie filmów moją lustrzanką. Kupiłem sobie nawet książkę "Filmowanie lustrzanką cyfrową". jestem dopiero na czwartym rozdziale, więc wprawy jeszcze nie nabrałem, ale postanowiłem pojechać na jedną z moich ulubionych tras to jest przez Dolinę Siedmiu Młynów w Szczecinie i zrobić króciutki film z tej przejażdżki. Z mojej pasji rowerowej. Więc dzisiaj inaczej niż zawsze. Zapraszam na dwie minuty mojego kręcenia po lesie..

Na rowerze i w kajaku.. czyli aktywna niedziela

Niedziela, 16 sierpnia 2015 · Komentarze(3)
Niedziela zapowiadała się sympatycznie. Od rana nie było bardzo gorąco. Postanowiliśmy więc z Agnieszką wybrać się na przejażdżkę. Trasa obmyślana. Długość około 40 km. Ma być 30 stopni, więc nie ma co przesadzać. Wyruszyliśmy na rowerkach około 11.00 kierując się w stronę ścisłego centrum Szczecina. Mimo dużego ruchu lubię czasami jazdę przez miasto. Poczuć to życie, ten puls miasta. Tak więc jedziemy drogami rowerowymi kierując się na zachodnią stronę miasta. 
Jedziemy ulicą Piastów w Szczecinie © davidbaluch
Drogi całkiem fajne. Cały czas DDR-ami i tak dotarliśmy do granic Szczecina, a początek powiatu polickiego i gminy Kołbaskowo, a więc Ustowa. Droga zrobiła się dużo gorsza. Od razu widać, że to peryferie powiatu polickiego. Aczkolwiek trochę połatane od czasu mojej ostatniej w tym miejscu wizyty jakieś dwa lata temu. Mimo to jedzie się przyjemnie, bo mały ruch samochodowy i widoki na Odrę przepiękne.
W okolicy Kurowa © davidbaluch
Po jakimś czasie dotarliśmy do głównego celu naszej dzisiejszej przejażdżki, a mianowicie Siadła Dolnego. Miejscowość jak sama nazwa wskazuje położona bardzo w dole i choć zjazd do niej fantastyczny, to Agnieszka boi się wyjazdu z miejscowości (trzeba będzie się wspinać pod taką górę?!). Do tego zgłodniała więc szukamy jakiegoś sklepu, bo i woda nam się kończy powoli, a upał coraz większy. Póki co, możemy podziwiać panoramę Odry i różnorakie statki po niej pływające. Oto jeden ze statków, który w międzyczasie przepływał "Maria Paech". Jednostka o 28 metrach długości zabierająca 75 wycieczkowiczów na rejsy po Odrze.
Maria Paech na Odrze © davidbaluch
Statki statkami, ale jeść się chce. I odkryliśmy na jednym z prywatnych domków napis "Pierogi na miejscu i na wynos". Agnieszka dzwoni do drzwi, wychodzi sympatyczna dziewczyna i mówi, że mają domowe pierogi z jagodami i ruskie i jeszcze jakieś w cenie 10 zł za 8 szt. No więc bierzemy ruskie. Nad samą Odrą stoi stolik, i pani za chwilę przynosi nam pyszne pierogi. Polecam. Naprawdę domowe. Takie miejsca mają swój urok. Nie sztuka kupić pierogi w centrum handlowym czy innym komercyjnym miejscu, ale w takich kameralnych miejscach smakują dwakroć lepiej.
Domek z pierogami w Siadle Dolnym © davidbaluch
Agnieszka zajada pierogi © davidbaluch
Po zjedzeniu moja niespodzianka na dzisiaj, czyli 200 metrów dalej zatrzymaliśmy się przy wypożyczalni kajaków. Kajaki są, stojaki rowerowe też, rowery można przypiąć i jazda na wodę. Endomondo nie wyłączyliśmy, więc jak na mapkę spojrzycie to zobaczycie jak jeździliśmy po wodzie rowerami :-). Jestem zapalonym miłośnikiem kajaków. Z reguły jeżdżę na spływy na Drawę. Odra to nie to samo, ale zawsze to kajak. Woda przyjemna, piękne widoki i mnóstwo jednostek pływających nas mijało. Czasem robiły fale i przyjemnie nas kołysało na wodzie. Naprawdę pełny relaks. Taka wisienka na torcie przejażdżki rowerowej. Jeśli ktoś miałby ochotę popływać to 
tutaj można wejść na stronę tej wypożyczalni. Ceny, lokalizacja i.t.d
No więc pływamy...
W kajaku na Odrze © davidbaluch
Po wyjściu z kajaka odpinamy nasze rowerki i jedziemy pod górę. Okazało się, że wcale aż tak źle się nie jechało pod górę. Może to kajak, może pierogi sprawiły, że podjazd był całkiem prosty. Tak więc pojechaliśmy dalej w kierunku Kołbaskowa. W Kołbaskowie w końcu sklep. Jest. Jedzenia nie ma (Agnieszka chciała drożdżówkę), ale przynajmniej lody i woda zimna. Robimy króciutki postój właśnie na loda, colę i złapanie oddechu, bo upał coraz większy.
Przed sklepem w Kołbaskowie © davidbaluch
Po postoju ruszyliśmy w stronę Karwowa. Raz tędy jechałem, zapamiętałem piękne widoki na Szczecin i chciałem Agnieszce pokazać je. Za jednym z zakrętów napotykamy rosnące przy drodze ulubione owoce jednego z posłów, mirabelki!! Niestety szczawiu nie ma, ale i tak Aga zajada ze smakiem poselskie smakołyki. Ja zresztą też.
Przydrożne mirabelki © davidbaluch
Po posiłku ;-) pojechaliśmy w stronę Karwowa, jadąc wstęgą szosy malowniczo pnącą się po wzgórzach gminy Kołbaskowo. Agnieszka wciąż wesoła i zadowolona pomimo upału i potu lejącego się nam po plecach. Jedzie się naprawdę przyjemnie.
Na drodze w okolicy Karwowa © davidbaluch
Ja też w pewnym momencie poczułem się jak zwycięzca Tour de Pologne :-)
Wygrałeeemm!!! © davidbaluch
Zaimponowały mi pszczoły. My sobie w niedzielę jeździmy, a one biedne w taki upał pracują. I były tak zapracowane, że nawet mojego aparatu i mnie się nie przestraszyły. Więc cichutko zrobiłem im zdjęcie i pojechałem dalej. Kochane te nasze pszczółki. 
Pracujące pszczółki © davidbaluch
Niedługo potem dotarliśmy na ul.Cukrową i ponownie wjechaliśmy do Szczecina. Upał zaczął dawać coraz bardziej o sobie znać, ale nastroje ok. Daliśmy radę. Ponownie przejechaliśmy do centrum, gdzie przy fontannie zrobiliśmy ostatni postój. Fontanna jest ładna i pełni również funkcję basenu przeciwpożarowego. Kształt fontanny jest wzorowany na fragmencie neogotyckiej fasady sąsiedniego kościoła garnizonowego, a konkretnie jednego z łuków nad wejściem . Pośrodku biegnie kładka. Agnieszka weszła na środek fontanny.
Chwila ochłody i czas na ostatnia prostą w kierunku domu. 
Fontanna na Placu Zwycięstwa © davidbaluch
Bardzo, bardzo fajna wycieczka. I rower i kajak i mirabelki. I wróciliśmy do domu, a potem się ściemniło i przyszła noc... Kolejna...
MAPKA TRASY

Uciekając przed burzą

Sobota, 15 sierpnia 2015 · Komentarze(4)
Mimo wolnego dnia musiałem wstać po 6.00, bo dziś moja mama wraca czy wyjeżdża.. sam nie wiem.. W każdym razie jechała do Niemiec. Pociąg był po 8.00, a musiałem ze Szczecina pojechać po nią do Polic i wrócić na Główny do Szczecina. Po wyekspediowaniu rodzicielki uznałem, że dzień jest odpowiedni na rower. Z rana jeszcze nie gorąco, więc szybko podjechałem pod dom do którego z dworca mam kilka minut jazdy, szybko się przebrałem i pojechałem. Pomysł na dzisiejszą trasę to jazda po Szczecinie rowerowymi drogami. Niektórzy twierdzą, że nie ma gdzie jeździć, więc aby pokazać, że po Szczecinie można się fajnie rowerem przemieszczać, za cel postawiłem jazdę przede wszystkim DDR-ami. Na początek nietrafione. Aby dojechać do odległego 2 km ode mnie Galaxy jadę, łamiąc przepisy chodnikiem wzdłuż Gontyny aż do Malczewskiego. Ale tam już jest. Czerwona, niezbyt fajna, bo z kostki, ale jest. Droga dla rowerów. Potem szybko przemieszczam się nią wzdłuż Rayskiego. Tam wydzielony pas dla rowerów na jezdni. Asfalt. I tak aż do Piastów. Tam kontrowersyjny pas dla rowerów, bo po lewej auta jadą, a po prawej parkingi. Rowerzysta pośrodku. Ale mi się podoba. Mam swoją drogę i przez ścisłe centrum nie jadę pomiędzy samochodami. Przejazd przez największe skrzyżowanie chyba w Szczecinie to jest Plac Kościuszki też swoją własną drogą. Rowerzystów niewielu. Wcześnie jeszcze, a dziś święto. Śpią ludzie. Ja spać nie mogłem, zresztą ostatnio jakoś nie mogę. Potem dojeżdżam do ul. Ku Słońcu i po pokonaniu jakichś 400 metrów po jezdni znowu piękna nowa dość droga dla rowerów wzdłuż całej ulicy ku Słońcu.
Droga rowerowa wzdłuż płotu cmentarza centralnego w Szczecinie © davidbaluch
Po chwili mijam licznik rowerzystów. W momencie gdy się zbliżyłem liczba na wyświetlaczu przeskoczyła o jeden i okazało się, że jestem 77 705 rowerzystą w tym roku mijającym to miejsce i 40 w dniu dzisiejszym. Fajna rzecz. Pierwszy raz tędy jechałem i nie widziałem wcześniej. Chyba jedyny taki licznik w Szczecinie. A może się mylę?
Licznik rowerzystów na ulicy Ku Słońcu © davidbaluch
Niedługo potem wciąż świetną drogą rowerową docieram do Jeziorka Słonecznego. Fajne miejsce. Jeziorko jeszcze przedwojenne. W latach 50 była tu nawet plaża miejska. Dziś jeziorko jest dość brudne, plaży nie ma, ale infrastruktura wokół fajna. Wiaty, ławeczki. Tam zrobiłem sobie krótki postój na colę.
Jezioro Słoneczne przy ul. Derdowskiego © davidbaluch
Autoportret koło jeziora Słonecznego. Ja i mój czerwony towarzysz © davidbaluch
Za chwilę jednak nie było już tak wesoło. Niebo zrobiło się czarne a w oddali słychać było grzmoty. Chciałem wycieczkę dłuższą zrobić, ale trzeba uciekać przed burzą. Więc pedałuję ile sił, a z tyłu niebo pohukuje co chwila. Raz spadnie parę kropel na mnie, raz uda mi się wyprzedzić burzę. W każdym razie niebo nie wygląda przyjaźnie.Przed ulicą Szafera kończą się drogi rowerowe póki co, ale i tak jest nieźle. Całe centrum objechane komfortowo. Ja jestem zadowolony ze Szczecińskich DDR-ek. Na krótko zatrzymałem się przy naszej pięknej hali Arena Azoty, żeby zrobić jej zdjęcie. Niebo w tle straszy, a ja się boję trochę piorunów, które w oddali błyskają, więc szybkie foto i uciekam dalej. A burza goni jak głupia. Ale miałem speeda w nogach.
Arena Azoty.. a w tle burzowe niebo © davidbaluch
No i zaczął się wyścig z burzą. Ulicą Arkońską zasuwałem aż się kurzyło, potem znowu DDR-ami pod górę ul. Przyjaciół Żołnierza. Niestety, przed ul. Duńską dopadła mnie. Całe szczęście była wiata autobusowa więc mogłem się schować i lunęło.
Schowany we wiacie czekam na koniec ulewy © davidbaluch
Jak troszkę przeszło to pojechałem w kierunku domu do którego miałem już tylko 2 kilometry. W domu piesio czekał jak zawsze merdając ogonem. Tak więc dziś trochę adrenaliny było. I samotnie bardzo. Ale mimo to bardzo udana wycieczka. I jest gdzie jeździć po Szczecinie.